Nie trzeba mieć licencji UEFA Pro, by zdiagnozować, z czym największy problem ma Wisła Płock. Dzisiejszy mecz ze Śląskiem Wrocław był bardzo podobny do tego z Jagiellonią – mocne wejście, względnie szybkie prowadzenie, przesuwanko, oddawanie pola gry, macie, grajcie, wiemy, że i tak nie będziecie wiedzieli jak. Po pierwszej połowie ekipa Radosława Sobolewskiego miała posiadanie piłki na poziomie 23% (!!!), a i tak stworzyła sobie – tak na oko – ze trzy razy więcej niezłych okazji (niezłych, bo groźnych generalnie dziś było niewiele).
Pierwsza połowa jak z Jagą
Ba! Sama nawet stworzyła Śląskowi najgroźniejszą okazję, gdy Tomasik chciał zabawić się w Andreę Pirlo, ale pomylił bramki. Znalazł korytarz, wypatrzył Exposito, ten odegrał do Chrapka, który wyszedł sam na sam – bez większego problemu wyjął to Kamiński (tak, Dahne wreszcie zluzowany – do tego jeszcze dojdziemy). Dobra interwencja, ale strzał też pozostawiał wiele do życzenia.
Atakowała za to Wisła. Szybka kontra, Tomasik w roli środkowego napastnika strzela z pierwszej prawą nogą, ale wyobraźcie sobie – no Tomasik staje się napastnikiem i strzela gorszą nogą, jaki może to być strzał? Właśnie taki, jaki sobie wyobraziliście – lekko farfoclowaty, wyjęty przez Putnockiego. Potem Sheridan położył na glebie bramkarza i nie wiedział co zrobić (zwlekał dobre kilka sekund z decyzją, było to komiczne), potem odkupił winy wypuszczając Furmana, ten z kolei przegrał walkę z grawitacją. Wisła w końcu wcisnęła bramkę, co też miało w sobie elementy kabaretu. Furman dał piłkę z wolnego, Stiglec odbił ją ręką, a wiślacy zamiast grać, zaczęli unosić ręce w górę i krzyczeć. Słusznie? Pewnie tak, natomiast z innego założenia wyszedł Michalski, który po prostu grał dalej i soczystym strzałem pokonał bramkarza nie czekając na decyzję sędziego.
Dlaczego Marković w pierwszym, a nie Pich?
Po zmianie stron Wisła nie zmieniła założenia – skoro Śląsk średnio daje sobie radę z atakiem pozycyjnym, zamkniemy się jeszcze bardziej i niech sobie pykają, przecież i tak nic nie zrobią. Wypisz-wymaluj mecz z Jagiellonią, na który Wisła obrała identyczną taktykę i rywal w końcu wcisnął te dwa gole. Z jedną różnicą – w Białymstoku doszło jeszcze kilka zmarnowanych sytuacji, a dziś po przerwie Wisła… no… W ofensywie istniała tylko teoretycznie.
Przeciągnięcie liny na swoją stronę nie byłoby możliwe bez Roberta Picha, który pojawił się na boisku z ławki (czy ktoś wie, co Lavicka widzi w Filipie Markoviciu?!). No i tenże Pich…
- wymienił szybką klepkę z Chrapkiem, dzięki czemu panowie weszli w pole karne jak do własnego pokoju, a potem załadował pod ladę (1:1),
- dał świetną wrzutkę do Płachety, któremu trochę zeszła piłka, co zaskoczyło nie tylko strzelca, ale i bramkarza.
Kamiński luzuje Daehne
I w ten sposób płynnie przechodzimy do tematu Krzysztofa Kamińskiego. Tak generalnie – trudno polemizować z tą decyzją personalną Sobolewskiego, a jeśli już, to tylko w kategoriach „dlaczego tak późno?”. Kamiński wyglądał dzisiaj pewnie. Wybronione sam na sam Chrapka, świetnie wyciągnął się przy dwóch strzałach Exposito (tak w ogóle – dobry mecz Hiszpana), notował pewne chwyty. No, ale przy bramce mógł zrobić więcej. Widzimy okoliczności łagodzące – dziwny strzał z niecodzienną parabolą – ale i tak można było dołożyć przy tej interwencji trochę więcej. Obniżamy notę za tę drugą bramkę, generalnie był to debiut co najmniej obiecujący.
Jeszcze o 19:00 Wisła Płock miała wszystko, by zaatakować w weekend pierwszą ósemkę. Już wiemy, że powalczy wyłącznie o utrzymanie i jeśli dalej będzie tak punktować (tylko dwa zwycięstwa w ostatnich szesnastu meczach), wcale nie jest powiedziane, że będzie to walka zakończona sukcesem. Cieszy się Śląsk, który przełamał się po serii trzech meczów wyjazdowych bez zwycięstwa.
Fot. FotoPyK