Ciemne chmury zawisły ostatnio nad głowami skautingu Pogoni Szczecin. Generalnie bardzo chwalonego, ale umówmy się – jeśli w tak krótkim czasie tracisz dwóch kluczowych piłkarzy ze względu na to, że gotuje im się pod kopułą, to coś jest nie tak. – To były nasze fatalne wybory pod względem charakterologicznym – powiedział ostatnio Super Expressowi Jarosław Mroczek, a przecież usposobienie zarówno Kozulja, jak i Spiridonovicia (szczególnie jego), wielką tajemnicą w środowisku nie było. A ludzie odpowiedzialni za wyszukiwanie piłkarzy do ekipy Portowców w dodatku czasami mylą się także przy ocenie stricte piłkarskiego potencjału, czego bijącym po oczach dowodem jest ostatnio Santeri Hostikka.
Oczywiście to nie tak, że wcześniej z Finem wszystko było w porządku. No zdecydowanie nie. Ale gdy murowanych kandydatów do gry w drugiej linii Pogoni było więcej, udawało się tego gościa jakoś ukrywać. Od czasu do czasu wychodził w pierwszym składzie, co z reguły kończyło się źle, ale wtedy można było w kolejnych meczach zostawić go na ławce, ewentualnie wpuścić na boisko w trakcie drugiej połowy. Przez grubo ponad rok dało się tu zauważyć pewien schemat, w tym czasie tylko dwa razy zdarzyło się, by chłop wychodził w pierwszym składzie w przynajmniej w dwóch meczach z rzędu.
Teraz, po przymusowej przerwie spowodowanej pandemią, był trzeci raz. Nie ma już Kozulja, Spiridonoviciowi muchy w nosie utrudniają funkcjonowanie, w dodatku kontuzji doznał obiecujący Wędrychowski, więc już nie za bardzo jest za kim tego Hostikkę schować.
Pasażer na gapę
64 minuty z Zagłębiem Lubin, 90 w spotkaniu z Cracovią. Można oczywiście Fina pochwalić za walkę i bieganie, ale wolimy pozostać poważni – to nie druga klasa szkoły podstawowej, w której daje się dyplomy za samo uczestnictwo. Takie podejście to prosta droga do tego, by doceniać u piłkarzy samo to, iż nie położyli się na murawie, więc podziękujemy. A gdy patrzymy na samą jakość piłkarską Hostikki, to nie potrafimy znaleźć niczego, co uzasadniałoby jego obecność w składzie szanującej się drużyny. Trudno nam wrócić pamięcią do jego dobrych akcji, za to przed oczami od razu mamy sytuacje, w których obija betoniarki na placu budowy, którym był i jest stadion Pogoni. Tu skrót jednego z popisowych występów.
Zresztą to samo mówią liczby. Jedna asysta w poprzednim sezonie, jedna w tym. Bramki? No nie żartujcie. A według danych portalu Ekstrastats Fin próbował strzelać już 32 razy (7 razy trafił w bramkę). Czyli – podsumowując statystyczny wątek – facet ma udział przy bramce średnio co 676 minut, przy czym sam żadnej nie zdobył, choć próbował już wiele razy. No nieźle jak na skrzydłowego.
Ciekawi jesteśmy, czy mimo wygranej z Pasami Runjaić jednak przyzna, że ma w składzie pasażera na gapę i odstawi go od wyjściowej jedenastki, czy wyjdzie z założenia, że skoro udało się zdobyć trzy punkty, to można w to dalej iść. Na razie Hostikka ląduje w innej drużynie, w ekipie badziewiaków 28. kolejki, w naprawdę zacnym towarzystwie.
Trzech debiutantów wśród Kozaków
A co tam słychać wśród kozaków? Ano w porządku, też ciekawy skład. W drużynie debiutuje trzech gości, którzy do ligi zostali sprowadzeni zimą i każdy z nich daje jakość. Zarówno Tomas Pekhart, jak i Łukasz Zwoliński oraz Erik Jirka, już zdążyli wpisać się na listę strzelców w Ekstraklasie po 4 razy. W każdym wypadku jest to kozacki wynik. Napastnik Legii potrzebował ledwie 203 minut na ligowych boiskach, by wykręcić taki bilans. Snajper Lechii Gdańsk tylko 12 minut więcej (a obaj mieli też udział przy innych trafieniach). Zawodnik Górnika Zabrze grał zdecydowanie więcej (686 minut), no ale pamiętajmy, że to akurat skrzydłowy.
Cała drużyna wygląda tak:
Fot. FotoPyK
A bramkarz ekipy badziewiaków był „gościem” w programie Liga Minus. Zapraszamy!