Reklama

Właściwe miejsce, właściwy czas, właściwy piłkarz

redakcja

Autor:redakcja

07 czerwca 2020, 20:09 • 4 min czytania 29 komentarzy

Naprawdę imponujące robi się to, jakie wejście do PKO Bank Polski Ekstraklasy ma Tomas Pekhart. Nieco ponad trzech godzin grania potrzebował Czech, by strzelić cztery gole, mieć duży udział przy piątym (jego strzał w Gdańsku dobił Mateusz Cholewiak), a przy okazji załatwić Legii dwa niezwykle prestiżowe zwycięstwa. Na wyjeździe z Lechem tydzień temu, na wyjeździe z Wisłą dziś.

Właściwe miejsce, właściwy czas, właściwy piłkarz

Wiadomo, to nie ta Wisła, co w pierwszej dekadzie XXI wieku, gdy obawiać się jej musiały nie tylko Odry Wodzisław i Szczakowianki Jaworzno tego świata, ale i Parmy, Schalke czy Saragossy. Ale, co podkreślał w przedmeczowym wywiadzie Aleksandar Vuković, dla niego temperatura starć z Białą Gwiazdą zawsze była i będzie wysoka. Niezależnie od miejsca w tabeli.

No więc Pekhart właśnie sprawia temuż Vukoviciowi duży ból głowy. Ale z gatunku tych przyjemnych. „Vuko” mógł bowiem przed przerwą w rozgrywkach polegać na Jose Kante i jego pracy na szpicy zawsze i wszędzie. Tymczasem zawieszenie Gwinejczyka sprawiło, że po wznowieniu ligi do jedenastki wskoczył Pekhart. I choć przez dwa niemal pełne mecze zdążyliśmy się już dowiedzieć, że to nie jest najbardziej efektowny z ekstraklasowych piłkarzy, to w kwestii efektywności nie można już mu niczego zarzucić.

Ma bowiem tę właściwość, która odróżnia napastnika marnego od konkretnego. Ma czutkę, gdzie powinien się znaleźć, by dać sobie największe szanse na gola. Zaprezentował to w Poznaniu, gdy zabezpieczył jedynego gola po błędzie van der Harta, pokazał to i dziś. Najpierw w dobrym momencie urwał się Janickiemu i na krótkim słupku zamienił dogranie Cholewiaka na wyrównującą bramkę. Chwilę później do górnej piłki skakał pomiędzy Jeanem Carlosem Silvą i Łukaszem Burligą. I co? I ta spadła dokładnie pomiędzy Wiślaków, gdzie Czech mógł zrobić najlepszy użytek ze swojego wzrostu. Z 0:1 robi się w kilka chwil 2:1, a Legia chwyta za lejce hitu kolejki.

Trochę czasu jej to zajęło, bo przez niemal godzinę męczyła się niemiłosiernie. Wiślacy podwajali, potrajali, rzucali się pod nogi do blokowania strzałów. Słowem: wkładali sto procent poświęcenia, by bronić wypracowanej po dwóch kwadransach zaliczki. Słabli jednak z każdą upływającą minutą. O ile na początku meczu postawili Legii bardzo wysokie warunki, o tyle w pewnym momencie defensywa zaczęła pękać w szwach. Życia nie oszukasz – brakowało Sadloka, trzeba było kombinować w środku pola ze względu na zawieszenie Savicevicia czy Wojtkowskiego, więc paru piłkarzy grało na nietypowych dla siebie pozycjach.

Reklama

Nim jednak Legia zawłaszczyła sobie spotkanie, padł jego najładniejszy strzał – ten Łukasza Burligi zza pola karnego. Gol co prawda mógł w tej akcji paść wcześniej, ale Lubomir Tupta miał duże problemy z decyzyjnością. Parę razy zwlekał z podaniem czy uderzeniem, tak było i w tej sytuacji. Blok Lewczuka zamienił się jednak w asystę do prawego obrońcy, który długo się nad uderzeniem nie namyślał. I trafił perfekcyjnie, w boczną siatkę przy długim słupku.

Celowo nie napisaliśmy, że był to najładniejszy gol, bo w tym względzie palmę pierwszeństwa przyznajemy trafieniu Gwilii. Albo, by być precyzyjnym, asyście Marko Vesovicia. Gość prawą stroną pognał tak, że mógłby w Japonii zarobić fortunę za reklamę shinkansenów, a we Francji robić za twarz TGV. Vullneta Bashę (zdecydowanie lepszy występ niż w Gliwicach) minął tak, że ten mógł tylko po wślizgu pozostać na ziemi, mając legionistę dawno poza zasięgiem wzroku. Czarnogórzec po sprincie flanką dodatkowo dograł do Gwilii tak, że ten musiał tylko mądrze wybrać sposób uderzenia. Zdecydował się na techniczny strzał i trafił w dziesiątkę.

Czy Biała Gwiazda mogła jeszcze coś tutaj ugrać? Gdy trafiał Gwilia, z pełnym przekonaniem odpowiedzielibyśmy, że nie. Ale wiślacy przypuścili jeszcze szturm na bramkę Majeckiego. Ba, wpakowali nawet piłkę do siatki. Rzecz w tym, że nim Hebert popisał się przytomną asystą piętą, a Klemenz nie mniej przytomnym uderzeniem głową, Brazylijczyk dotknął piłki ręką. Ostatnią szansę, by bieg meczu jeszcze zawrócić, zmarnował zaś Dawid Szot. Miał na nodze dobitkę uderzenia Kuveljicia, Majecki odsłonił sporą część bramki. Ale rozgrywający pierwszy ligowy mecz od października zeszłego roku Szot uderzył fatalnie.

Legia odzyskuje więc ośmiopunktową przewagę nad Piastem, Wiśle zaś zaczyna się robić niebezpiecznie gorąco pod siedzeniem. Oto po dwóch seriach gier wznowionej ligi jako jedyny z ostatnich czterech zespołów tabeli nie zdobyła choćby punktu. Dziś jednak Biała Gwiazda zagrała o niebo lepiej niż w Gliwicach. I wchodząc w nieco łatwiejszy kalendarz niż starcia z mistrzem i wicemistrzem może w końcu odbić sobie dwa ostatnie niepowodzenia.

fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

29 komentarzy

Loading...