Reklama

Balić: „Czasami już w chwili wyjścia z szatni dostaję żółtą kartkę”

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

29 maja 2020, 09:34 • 18 min czytania 3 komentarze

Sasza Balić to – takie mamy wrażenie – postać do tej pory nie do końca odkryta. Każdy kojarzy groźnie wyglądającego, mocno zbudowanego lewego obrońcę Zagłębia, ale niewiele było do tej pory materiałów z nim w roli głównej. Tu jakiś komentarz pomeczowy, tam krótka rozmowa do gazety. A przecież jeśli przyłożyć ucho tu i tam, to wyjdzie, że mamy do czynienia z jednym z największych liderów „Miedziowych”. Z niezwykle ważną dla szatni lubinian osobowością.

Balić: „Czasami już w chwili wyjścia z szatni dostaję żółtą kartkę”

Po długiej rozmowie do listy cech Balicia musimy dopisać: świetny rozmówca. Opowiada ciekawie, z dużym dystansem do siebie, o czym za kilka chwil przekonacie się sami.

Jak gra się z reputacją brutala i imidżem zabijaki? Co oznacza dla niego bycie liderem? Dlaczego przed Zagłębiem nie udało mu się nigdzie złapać stabilizacji? Dlaczego powinien był posłuchać przyjaciela, a nie Dana Petrescu? Jaką rolę w jego przenosinach do Lubina odegrał Paweł Golański? Czemu Martin Sevela jest najlepszym trenerem, z jakim do tej pory pracował? Dlaczego reprezentacja Czarnogóry testuje na lewej obronie stoperów, prawych obrońców, a on pozostaje bez powołania od prawie pięciu lat?

***

Jak u ciebie ze zdrowiem?

– Dzięki Bogu wszystko jest okej. Cała nasza rodzina jest zdrowa.

Reklama
Kiedy mieliście w klubie ostatni test na koronawirusa?

– We wtorek z rana. To ostatni test przed pierwszą kolejką, wszyscy mieli wynik negatywny, więc możemy startować.

Podczas przerwy w rozgrywkach cały czas byłeś w Lubinie?

– Tak. Dzięki Bogu mam ze sobą rodzinę, więc nie było sensu ruszać za granicę. Tym bardziej, że nie wiadomo było, czy będziemy mogli wrócić razem, czy będziemy musieli odbyć kwarantannę. Nie wiedzieliśmy też, kiedy będziemy zaczynać ligę. Wszyscy z zespołu zostali, dostaliśmy informację od prezesa, żeby nie jechać za granicę. Czekaliśmy w Lubinie na informacje, co dalej.

Jak zabijałeś nudę?

– Nie było nudy! Cały czas siedzieliśmy w domu z dwójką dzieci. Nie było łatwo, ale daliśmy radę, fajnie spędziliśmy czas. Szkoda mi starszej córki, bo zamknęli jej przedszkole.

Musiałeś zostać nauczycielem?

– Dostaliśmy wszystkie materiały z przedszkola, co musi przerobić. Chyba się nie najgorzej sprawdziłem jako profesor, chociaż nie zapowiada się, żebym po karierze w to poszedł. Bez szans! (śmiech)

Wiecie już pewnie, jak ma wyglądać dojazd na mecz, samo wyjście na boisko.

– Tak, we wtorek dostaliśmy od kierownika drużyny wszystkie informacje. Kiedy wchodzimy na stadion, musimy mieć maseczkę. Na stacjach po drodze nie wolno nam stawać. W hotelu będziemy mieszkać w 1-osobowych lub 2-osobowych pokojach. Na meczu wszyscy na ławce muszą mieć maskę, w szatni mamy zachowywać od siebie bezpieczną odległość na tyle, na ile to możliwe. Musimy dezynfekować ręce przed wejściem na stadion.

A co z radością po golach? Macie się z tym wstrzymywać?

– Nie wiem, czy to ma sens. Siedzimy razem w szatni, kąpiemy się razem, a jak strzelimy gola to mamy się nie cieszyć ze sobą? Wydaje mi się to bez sensu, ale nie dostaliśmy instrukcji, że nie wolno nam cieszyć się razem z goli.

Reklama
Flavio Paixao powiedział ostatnio w wywiadzie dla Sport.pl: „po dwóch miesiącach bez piłki kopiemy jakbyśmy byli z 5. ligi”. Masz podobne odczucia?

– Flavio tak powiedział? Nie czytałem tego wywiadu. Przez dwa miesiące biegaliśmy po lasach na tyle, na ile było nam wolno. Jak już zaczęliśmy treningi razem, to dużo operowaliśmy piłką, były treningi taktyczne. Z dnia na dzień wygląda to coraz lepiej, ale weryfikacja będzie z Pogonią. Nikt tak naprawdę do tego momentu nie będzie w stanie w stu procentach stwierdzić, jak jesteśmy przygotowani.

Spytam inaczej: na pierwszym treningu z piłkami futbolówka odskakiwała bardziej niż zwykle?

– Mamy dobre, równe boiska, więc nie fikała za dużo (śmiech).

Czujesz czasami, że pokutujesz nie za faktyczne przewinienia, a za reputację?

– Czasami już w chwili wyjścia z szatni dostaję żółtą kartkę. Dobrze, że w lidze dostałem ich „tylko” 28. Na wiele zasłużyłem, oczywiście. Ale zdarza się, że dostaję żółtko, gdy nic takiego nie zrobiłem. Pierwsze mocniejsze wejście i już żółta kartka. Nie przeczę, jestem obrońcą twardym, agresywnym. Ale mam wrażenie, że czasami sędziowie dają mi kartki nie za sam faul tylko po to, żeby mnie na resztę meczu uspokoić. Muszę uważać, by dostać tych kartek jak najmniej do końca sezonu, bo łatwo się je łapie, a na mojej pozycji Zagłębie ma tylko młodych chłopaków.

Masz imidż twardego gościa. Marouane Fellaini powiedział kiedyś, że wiele upomnień dostał nie za faul, a ze względu na fryzurę.

– Wyglądam jak wyglądam, takiego mnie mama urodziła (śmiech). Ale czy jestem brutalny? Nie wydaje mi się. Ale z drugiej strony przychodzili do Zagłębia zawodnicy z innych polskich klubów i mówili mi, że byli przekonani, że jestem typowym brutalem. Jasne, czasem zdarzy się mi, jak każdemu piłkarzowi, źle wyglądający faul. Ale to nie tak, że chcę ludzi na boisku pozabijać.

Masz poczucie, że przez to czasami umykają twoje inne walory? Szybkościowe, techniczne.

– Zgadza się. Już trzy lata gram w polskiej lidze, nie jestem jakimś anonimem i każdy pewnie wyrobił sobie już o mnie jakieś zdanie. Nie będę mówił, że jestem najlepszy piłkarsko, bo nie jestem. Ale brutalem też nie. Jestem zawodnikiem zespołowym. Mam na tyle doświadczenia, by dostrzec, że zespół czasami gra za mało agresywnie. Jeśli więc jest potrzebne podostrzenie, żeby obudzić drużynę, jestem do tego pierwszy. Ktoś to może docenić, ktoś nie. Mam już 30 lat więc już na pewno się nie zmienię.

Czujesz się jednym z liderów Zagłębia?

– Tak, jestem tutaj trzecim najstarszym piłkarzem, więc muszę pełnić też rolę jednego z liderów. Mamy dość młody zespół, starszych graczy jest pięciu-sześciu.

Co dla ciebie oznacza bycie liderem?

– Muszę dawać młodym graczom przykład, jak zachowywać się w szatni, poza szatnią, na boisku. Nie ma nas zbyt wielu spośród składu, który zastałem przychodząc w 2017 roku. Garstka, a obok niej wielu młodych. Trzeba więc brać odpowiedzialność na siebie.

Dużą rolę podobno odgrywasz też, gdy do klubu trafiają nowi piłkarze.

– Oczywiście. Jak miałem 21 lat i trafiłem na Ukrainę, też spotkałem takiego zawodnika, który dużo mi pomógł, kiedy jeszcze nie znałem języka. Uznałem, że teraz ja muszę się stać kimś takim. Jestem pierwszy do pomocy, gdy do Zagłębia trafia ktoś nowy. Wiem dużo o klubie, o mieście.

Idealny model zdaniem trenera Seveli to taki, gdy młody uczy się od doświadczonego i docelowo rywalizują o pozycję. Dostałeś kogoś pod swoje skrzydła?

– Jest tutaj taki młody chłopak, Michał Bogacz. Dołączył do nas rok temu z akademii. Jest też mój bliźniak, Damian Oko, on też może mnie zastąpić w razie potrzeby. To już się zdarzało, kiedy pojawiały się kartki, drobne urazy. Chłopaki dają radę.

Ale przyznasz, że dużej rywalizacji na twojej pozycji to nie ma. Z czasem rywale raczej ci odpadali niż przybywali.

– Kiedy tu trafiłem, rywalizowałem z Danielem Dziwnielem. Ale on złapał ciężki, pechowy uraz i zostałem sam. Grałem wtedy średnio, w ustawieniu 3-5-2, które mi nie pasowało. Później przyszedł jeszcze Rafał Pietrzak – dobry, młody chłopak, dziś reprezentant. Ale on był wtedy po urazie, długiej przerwie i trenerzy stawiali na mnie. Fakt, że każdy kolejny szkoleniowiec na mnie stawiał coś oznacza. Wygrałem każdą rywalizację i po prostu grałem.

Jakim zespołem jest dziś twoim zdaniem Zagłębie? To drużyna na puchary, która osiąga za słabe wyniki, zespół na górną ósemkę ale nic więcej, czy może zajmuje dokładnie takie miejsce, jaki ma potencjał?

– Ten sezon nie jest w naszym wykonaniu najlepszy, bo przegraliśmy wiele meczów z zespołami, z którymi trzeba wygrywać. Moim zdaniem mamy jednak w drużynie ogromny potencjał. Zawodników, którzy wręcz muszą grać dobrą piłkę. Nie ma innej opcji jak granie o górną ósemkę sezon w sezon. Przecież w poprzednim sezonie, gdybyśmy wygrali z Cracovią w przedostatniej serii gier, to na Legię jechalibyśmy po puchary.

Wtedy świetną robotę wykonał Ben van Dael, sporo go chwaliliśmy. Aż latem zabrał was na obóz do Holandii, z lokalizacją wybraną chyba tylko ze względu na bliskość jego domu rodzinnego. I czar prysł.

– Graliśmy pod jego wodzą bardzo dobrą piłkę, wygraliśmy 7 z 10 meczów. Potem zaczęło się psuć, a w takich chwilach trener jest pierwszy do uderzenia. Łatwiej zmienić jego niż 25 zawodników.

Sevela wydaje mi się być przystępniejszym charakterem od van Daela.

– Martin też dużo grał w piłkę, jest młodym szkoleniowcem, a już ma za sobą duże sukcesy. Wygrywał przecież ligę słowacką, i to kilka razy. Jest bardzo komunikatywny. Kiedy czegoś potrzebujesz, możesz do niego przyjść. Jak widzi, że coś jest nie tak, to od razu pyta, jak możemy to razem rozwiązać. Mogę powiedzieć, że wśród trenerów to jeden z lepszych ludzi, jakich poznałem.

Co czuje obrońca, gdy jego zespół strzela sporo, ale jednocześnie trzy razy w sezonie traci po cztery gole w meczu?

– To może się podobać kibicom, ludziom oglądającym mecz dla atrakcyjności. Ale trudna jest świadomość, że twój zespół traci cztery gole. Nawet mimo że strzeliłem z Lechią, to źle się czułem z tym, że straciliśmy cztery bramki. Wolę wygrać 1:0 niż 4:3. Ale taki mamy zespół – jesteśmy bardzo ofensywnie ustawieni, z jedną „szóstką”. Atakujemy, atakujemy i dostajemy piłki za plecy, tracimy gole z kontry. Nie tylko dla mnie, dla Guldana, dla Kopacza, dla Alana to też nie jest dobre. Ale grając taką piłkę musisz to przeżyć. Musimy się na pewno lepiej organizować w obronie. Nie może być tak, że z każdej kontry pada bramka.

Po 4:4 z Lechią trener Sevela chwalił was za strzelone bramki czy był niezadowolony przez stracone?

– Chwalił, bo przegrywaliśmy 2:4 i wyciągnęliśmy na 4:4. A wyglądaliśmy tak, że gdyby mecz potrwał nieco dłużej, to byśmy go wygrali. No ale ja zdania nie zmieniam – strzelić cztery gole i nie wygrać meczu? To jest jakiś dramat.

W grudniu podpisałeś kontrakt do czerwca 2022 roku. Jeśli go wypełnisz, Zagłębie będzie klubem, w którym spędzisz najwięcej czasu w całej karierze. Odbierasz to jako stabilizację po tułaczce?

– Przy podpisaniu umowy miałem kilka zagranicznych wariantów. Może nawet na lepszych warunkach. Ale spędziłem w Lubinie trzy lata i przekonał mnie kontrakt na kolejne dwa. Patrzyłem nie tylko na siebie – na żonę, na dwójkę dzieci. Nie chcieliśmy się na siłę przenosić znów za granicę, bo kilka razy już zmienialiśmy miejsce. Mała chodzi tu do przedszkola, zacznie w Polsce pierwszą klasę, a gdy skończy się umowa, żona wróci z dziećmi do Czarnogóry. Ja zaś mam ambicję zagrać później jeszcze rok za granicą i wrócić do nich. Dłuższe życie bez żony, bez dzieci, jest nie dla mnie.

Czyli nie wyobrażasz sobie siebie jako drugiego Lubomira Guldana, piłkarza który odda całą resztę kariery Miedziowym?

– Guldan to legenda, ikona Zagłębia. Powinien po karierze zostać tu, dostać jakąś funkcję w klubie. Ja siebie tu w przyszłości nie widzę. Mieszkam daleko, dwa tysiące kilometrów od Polski, a przecież ktoś musi zawozić dziecko do szkoły. Całe życie żona i dzieci jeżdżą za mną. Dlatego jak skończę tę umowę, może zagram jeszcze gdzieś przez rok, to później chcę już być na stałe z nimi, przygotować się do życia po piłce.

Z jednym biznesem już wystartowałeś.

– Kupiłem kilka mieszkań w Czarnogórze. Mieszkam tam nad morzem, w mieście Kotor. To będzie na pewno jeden z moich interesów. Zainwestowałem w to, bo przyjeżdża do nas wielu turystów, również z Polski. Wydaje mi się, że to najlepszy, najłatwiejszy biznes, na jaki mogę sobie pozwolić. Kiedy skończę grać, nie będę już zarabiać takich pieniędzy, jak teraz, dlatego chcę być zabezpieczony. Przygotowuję ten biznes, mam kilka pomysłów na inne. Muszę tylko wrócić i to zorganizować. Będąc tak daleko, nie jestem w stanie poukładać wszystkiego tak, jak zrobiłbym to na miejscu.

Przyjmujesz już gości czy jeszcze wszystko jest w fazie planowania?

– Przyjmuję. Jedno mieszkanie jest gotowe, drugie zaraz będzie. Koronawirus pokrzyżował mi plany, ale powinno się ono wkrótce znaleźć na bookingu. Muszę to póki co zlecić agencji, bo nie mam czasu się tym w tej chwili interesować. Na razie nie wiadomo, jak będzie z wjazdem turystów do Czarnogóry, ale wydaje mi się, że w perspektywie czasu to będzie dobry biznes.

Dobra wiadomość jest taka, że od 1 czerwca Czarnogóra ma wpuszczać turystów z wybranych krajów bez konieczności testów.

– Czytałem o tym, Czarnogóra jest na ten moment oficjalnie bez koronawirusa. Nie wiem, czy nie ogłoszono tego po to, by przyciągnąć turystów, czy faktycznie jest tak dobrze. Ale granice będą otwarte. Pytanie, czy ludzie będą chcieli gdziekolwiek wyjeżdżać.

Już teraz naprawdę sporo jest rezerwacji w turystycznych miejscowościach w Czarnogórze.

– To dobra wiadomość, bo sezon nie będzie stracony. Wiele ludzi żyje tylko z tego, więc będą mieli pracę.

Pytałem wcześniej o stabilizację, bo wcześniej nigdzie nie zagrzałeś miejsca na dłużej. W ASA Targu Mures trafiłeś na ogromne problemy. Paweł Golański opowiadał nam, że czasami ćwiczyliście w różnych strojach, nie mieliście dresów dla całego zespołu, że wiecznie czegoś brakowało.

– Przede wszystkim w Targu Mures zebrano świetny zespół. Wygraliśmy superpuchar, przyszedłem trzy dni przed tym meczem. Zaoferowano mi dobre pieniądze. Przyszedł Golański z polskiej ligi, a to o czymś mówi – w Polsce to piłkarz uznany. Myślę dziś o tym transferze jako o największym błędzie w karierze. Przez dwa lata grałem na Ukrainie w każdym meczu, a jednak zdecydowałem się iść tam i to był jakiś dramat. Rumuni… Nie wiem nawet, od czego zacząć. Dwa razy byłem u nich i dwa razy tak to się wszystko pokręciło. Nie wiem, co musiałoby się zdarzyć, żebym jeszcze do tego kraju wrócił. Brakowało nam wszystkiego, czego mogło zabraknąć. Od warunków po pieniądze. Było bardzo źle.

Odzyskałeś pieniądze, jakie byli ci winni?

– Nie. Wygraliśmy sprawę w FIFA, ale ASA Targu Mures ogłosił bankructwo. Klubu już technicznie nie ma, nie ma więc się z kim rozliczyć. Ale coś złego doprowadziło do czegoś dobrego, bo poznałem wtedy Pawła Golańskiego. Od tamtej pory jesteśmy przyjaciółmi. Moja żona koleguje się z jego żoną, byliśmy u niego, on u nas, w Lubinie. To on pomógł mi przyjść do Zagłębia. Gdybym więc wtedy nie podpisał kontraktu w Rumunii, może nigdy bym do Lubina nie trafił. Tam straciłem, tu wygrałem.

W Rumunii odebrano ci nawet samochód służbowy, gdy najbardziej go potrzebowałeś.

– Miałem wtedy uraz łękotki, trzymało mnie to trzy tygodnie, musiałem dojeżdżać na rehabilitację. Klub natychmiast mi odebrał samochód, dał go zdrowemu piłkarzowi, bo ich zdaniem on potrzebował go bardziej niż ja. Zawodnicy byli bardzo źle traktowani. Po tym, jak zabrali mi to auto, spakowałem rzeczy, spakowałem żonę, wróciłem do domu i przekazałem sprawę do FIFA. Ale, jak mówiłem, klubu już nie ma i nie jestem w stanie się z nim rozliczyć.

Kiedy poczułeś, że coś w Targu Mures jest nie tak? Domyślam się, że skoro podpisałeś kontrakt, to Rumuni początkowo zrobili na tobie dobre wrażenie.

– Klub kupił mi bilety do Austrii, gdzie przebywał na obozie. Zadzwonił do mnie agent, że ma propozycję z ASA Targu Mures. Mówił, że będzie się ze mną kontaktować dyrektor sportowy. Faktycznie, niedługo później zadzwonił, długo rozmawialiśmy. Wtedy trenerem Targu Mures był Dan Petrescu, dyrektor przekazał mu telefon. Wszystko było super, dogadaliśmy warunki, przesłali mi umowę mailem, zabukowali bilet. Wsiadłem w samochód i ruszyłem na lotnisko. Po drodze zadzwoniłem do Stefana Nikolicia, mojego przyjaciela, który grał w Steaua Bukareszt. Powiedział mi: „Saša, nie idź tam, oni mają duże problemy z pieniędzmi”. Dopytywałem: „Jak to? Dzwonili do mnie, uzgodniliśmy wszystko, zebrali mocny zespół, trenerem jest Dan Petrescu. Byli wicemistrzem kraju, wygląda to dobrze”. Ale on powtarzał: „Nie idź tam, bo będziesz mieć problem”. Zawróciłem samochód, wróciłem do domu.

Ostatecznie jednak Nikolić nie odwiódł cię od przenosin.

– Zadzwonił do mnie dyrektor sportowy Targu Mures i pytał, gdzie jestem. Mówię: „Siedzę w domu”. „Masz samolot za 45 minut”. „Nie idę do was, bo macie problemy z pieniędzmi”. „Nic z tych rzeczy. Przyjedź na obóz, kupimy ci nowy bilet”. Wieczorem zadzwonił raz jeszcze, że wszystko zarezerwowane. Zapewnił, że będzie okej. Zdecydowałem, że podpiszę z nimi umowę, zaryzykowałem. To był błąd, Stefan miał pełną rację.

Petrescu odszedł od was już po pierwszym meczu, po wygranym superpucharze.

– Przyszedłem 3-4 dni przed superpucharem. Wygraliśmy 1:0, a on odszedł do Chin. Zapytałem, po co do mnie dzwonił, skoro już w momencie mojego transferu negocjował z Jiangsu Suning. Zapewnił mnie tylko, że wszystko będzie okej. Wydaje mi się, że z tym Danem Petrescu to wszystko był chwyt marketingowy. Jestem pewny, że do Golańskiego, do innych dobrych zawodników też dzwonił Petrescu i przekonywał, żeby tam przyszli. Wielu trafiło do Targu Mures, bo Petrescu był magnesem sam w sobie. Bez niego nie zebraliby takiej drużyny. Ciężko powiedzieć Danowi Petrescu „nie”. Po pierwszym meczu już go nie było, a dla nas zaczęły się problemy. Pierwszy miesiąc był jeszcze dobry, ostatnie – katastrofa.

Miałeś też okazję z Petrescu pracować w Cluj. Choć pracować to chyba złe określenie, bo po czterech tygodniach od podpisania umowy klub oddał cię do Lubina.

– Miałem wtedy jeszcze rok do końca kontraktu w Sarajewie, ale powiedziałem tam zawczasu, że nie mogę już grać w lidze bośniackiej. Nie chciałem niczego od FK, tylko by pozwolili mi odejść. W marcu podpisałem umowę z CFR Cluj. Trenerem był tam wtedy Vasile Miriuta, ten który przejął Targu Mures po Petrescu. Dzwonił do mnie osobiście, namawiał, więc podpisałem umowę. Przyszedł czerwiec, dzień do wyjazdu na obóz z Cluj. Siedzę na kolacji z żoną. Dzwoni telefon. „Saša, już nie jestem trenerem, Dan Petrescu przejmuje zespół od jutra”. „Jak to?”. „Nie będzie problemu, on cię kojarzy”. Mówię: okej. Przyjeżdżam, a następnego dnia Cluj ogłasza transfery dziesięciu nowych zawodników. Petrescu podpisał w tamtym okienku umowy z kilkunastoma piłkarzami. Wiedziałem już, co to oznacza. Kłopoty. Na obozie prezentowałem się jednak bardzo dobrze. Siedem dni przed pierwszą ligową kolejką Petrescu powiedział, że jestem przewidziany do pierwszego składu. Przychodzi mecz – jestem poza 23-osobową kadrą.

Cios na dzień dobry.

– Poszedłem do niego zapytać, w czym problem. Tydzień temu mówił, że gram, a nie ma mnie nawet na ławce. Tłumaczył, że przyszli nowi zawodnicy, których on wybierał, więc muszę dostać szansę. Ale mam się nie martwić, bo będzie i dla mnie okazja. Mija tydzień – znów trybuny. Powiedziałem, że ja tak nie mogę. Nie przywykłem do tego, by brać pieniądze za siedzenie na trybunach. Poprosiłem, by dał zgodę na odejście, jeśli znajdę sobie nowy zespół. Odpowiedział: „okej, rozumiem to, też byłem piłkarzem”. Miałem przyjść do niego, gdyby pojawiła się oferta, a on miał się zająć resztą. Zadzwoniłem do Pawła Golańskiego, on w kilka dni załatwił mi Zagłębie. Klub szukał akurat rywala dla Daniela Dziwniela, Pawłowi udało się mnie sprowadzić do Polski. Z Danem Petrescu już nie rozmawiałem. Spakowałem się i podpisałem umowę w Lubinie.

Mówiłeś, że nie mogłeś już grać w Sarajewie. Co ci tam nie odpowiadało?

– Sarajewo dało mi świetną umowę. W tamtym momencie byłem wśród najlepiej opłacanych zawodników w lidze. Ale dla mnie nie wszystko kręci się wokół pieniędzy. Stadiony? Fatalne, nie takie, do jakich przywykłem. Grałem w kadrze, grałem w lidze ukraińskiej, gdy była jeszcze naprawdę mocna, nawet w Rumunii otoczka ligi była ładna, stadiony fajne. Pod tym względem w Bośni nic mi się nie podobało, nie czułem się tam dobrze, choć Sarajewo było ślicznym miejscem do życia. Ale ja nie jestem turystą. Gdybym zwiedzał świat, to byłbym zachwycony, pokręciłbym się po mieście. Ale przychodził weekend i byłem niezadowolony, jak to wygląda. Wytrzymałem dziesięć miesięcy i powiedziałem, że tak dalej nie mogę.

Z kolei z Ukrainy odchodziłeś, bo zaczynała się tam wojna o Krym.

– Miałem szczęście, bo nie byłem uwiązany, akurat skończyła mi się umowa, gdy rozpoczęły się konflikty na Krymie, walki Rosjan z Ukraińcami. Zaporoże było blisko Doniecka, gdzie trwała regularna wojna. Nie było przyjemnie mieszkać w takim miejscu. Czuło się niepewność. Wielu zawodników uciekło do innych krajów. Ja też, choć – co mówiłem – popełniłem błąd, bo wybrałem Rumunów.

Patrzę na twoją karierę w reprezentacji – 12 meczów, ostatnie powołanie prawie pięć lat temu. Dlaczego od tamtej pory już nie zagrałeś dla swojego kraju?

– Grałem w kadrze, gdy ta przeżywała najlepszy czas. Nasz zespół był bardzo mocny. Rozegrałem 12 spotkań, w wielu innych byłem na ławce. Nowy selekcjoner Ljubisa Tumbaković powołał mnie na swoje pierwsze zgrupowanie, ale miałem kontuzję i nie mogłem się pojawić. Potem już nie dostałem ani jednego wezwania.

Liczysz jeszcze na powrót?

– Dziś nie mam już takich ambicji. Mam 30 lat, ostatnie trzy lata gram w polskiej lidze, która nie jest zła, jest dobrze zorganizowana. Mam w Zagłębiu ponad 80 meczów, było dużo momentów, kiedy powinienem był dostać szansę. Inni Czarnogórcy z ekstraklasy pytali mnie wprost, czy pokłóciłem się z trenerem, czy o co chodzi. Może to dlatego, że nie jestem taki, żeby latać do dziennikarzy z Czarnogóry i przez nich załatwiać takie sprawy. Oni dzwonili, ale ja nie chciałem rozmawiać na ten temat.

Po ostatnich meczach kadry widać, że nie jest z lewą obroną Czarnogóry za różowo. W poprzednim spotkaniu zagrał tam prawy obrońca Vesović, jeszcze wcześniej grający w Astrze Giurgiu Radunović, a trzy mecze temu – środkowy obrońca z ligi czarnogórskiej Bulatović.

– No więc mówię – było dużo szans, by mnie powołać. Nie wiem, o co chodziło. Savicević i Vesović dostają z waszej ligi powołania regularnie, tylko ja nie. Był czas, gdy nie było żadnego lewego obrońcy w kadrze, selekcjoner szukał w lidze, której poziom jest bardzo, bardzo słaby. A ja gram tu wszystko, czasem lepiej, czasem gorzej, ale nigdy poniżej pewnego poziomu. Powiedziałem już żonie, że nawet jak w końcu dostanę powołanie, to już go nie przyjmę. Zawsze postrzegałem grę dla kadry jako najpiękniejszą rzecz w życiu piłkarza, ale jak nikt cię tam nie chce, to zmieniasz postrzeganie.

Nie mogę nie spytać na koniec o pewną sytuację z meczu z Arką Gdynia sprzed dwóch sezonów. Konkretnie – o twój wyrzut z autu w aut, który znalazł się w naszej „Akademii Taktycznej Ekstraklasy”.

– (śmiech) A wiesz, że koledzy pokazali mi, co napisaliście o tym na waszej stronie? No co mam powiedzieć? Piłka była mokra, wiatr wiał, wyszło jak wyszło. Nie pierwszy raz w mojej karierze, ale mam nadzieję że ostatni. Mam dobry, długi wyrzut i obym wykorzystywał go już tylko na korzyść Zagłębia!

rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. FotoPyK/NewsPix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
7
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
2
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
7
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
Ekstraklasa

Trener Cracovii: W Białymstoku zagraliśmy konsekwentnie, nie mówiłbym o szczęściu

Damian Popilowski
2
Trener Cracovii: W Białymstoku zagraliśmy konsekwentnie, nie mówiłbym o szczęściu

Komentarze

3 komentarze

Loading...