Tańczymy Labbadia, Labbadia, Labbadia. Tańczymy Labbadia, Labbadia, Labbadia. I tak dalej. Czujecie klimat? Czujecie rytm? Czujecie atmosferę? Hertha Berlin bardzo przekonująco wygrała drugie spotkanie po odmrożeniu Bundesligi, znowu długimi momentami imponowała i wydaje się, że po żałosnym tworze sprzed kilku miesięcy nie ma już praktycznie ani śladu, bo zamiast niego oglądamy naprawdę przyzwoity zespół, który pnie się w tabeli niemieckiej ligi. I to główna historia tego piątkowego wieczoru. W tle kilka mgnień: beznadziejny występ Unionu, parę interwencji i cztery wpuszczone bramki Gikiewicza, no i całkowicie nieznaczący epizod Piątka…
Derby rządzą się swoimi prawami. Znacie ten truizm, nie? Jeśli tworzylibyśmy teraz katalog piłkarskich powiedzeń i powiedzonek, to to stwierdzenie miałoby jedno z eksponowanych miejsc. Doskonale widać było to na przykładzie tych derbów Berlina. Nie dość, że Union i Hertha odgrywają w Niemczech najwyżej role drugoplanowe, to jeszcze na trybunach nie było kibiców i kompletnie nie dało się wczuć w klimat tego widowiska. Tym bardziej, że piłkarze nie pomagali.
W czasie pierwszej połowy spokojnie moglibyśmy oderwać się od telewizora, zrobić kreatywną kolację dla kilku osób, zjeść ją w pojedynkę, w międzyczasie umyć okna, odkurzyć i ułożyć książki w alfabetycznym porządku po tytułach, a i tak kompletnie nic byśmy nie stracili. No dobra, gwoli uczciwości, ominęłaby nas szarża Lukebakio, którą Gikiewicz obronił jajami (przymrużenie oka: świetna reakcja na przedpolu), nieśmiały strzał Cunhy, parę nieudanych dośrodkowań Trimmela (tak, wiemy, że gość potrafi dośrodkowań, ale w tym meczu jego próby, to jakaś totalna farsa) i opadający liść Andricha, który chciał wyręczyć Trimmela, ale z zerowym wymiernym skutkiem.
Jednym słowem: lepsze przygotowanie do snu niż dobranocka.
Ale nie zamierzaliśmy przecież spać o 21:30, dlatego też niezmiernie ucieszyło nas to, że Hertha postanowiła przyspieszyć. I to autentycznie – klubowi koledzy Krzysztofa Piątka, kiedy on siedział sobie spokojnie na ławce rezerwowych, dali show. Najpierw świetne otwierające podanie do uciekającego skrzydełkiem Plattenhardta, który świetnie obsłużył dośrodkowaniem Ibisevicia, potem pędzący niczym struś pędziwiatr między zdezorientowanymi defensorami Unionu, Lukebakio i mieliśmy 2:0. Dwa szybkie ciosy. Prawy, lewy, bach, bach, kombinacja i już Union się nie podniósł.
Tym bardziej, że zaraz podopieczni Bruno Labbadii poklepali sobie w polu karnym Gikiego – Ibisević do Cunhy i 3:0. Warto tutaj poświęcić trochę czasu 35-letniemu snajperowi Herthy. Gość gra w miejsce Piątka – tu nie ma sensu mydlić oczu. I nie daje żadnych podstaw do tego, żeby go zmieniać. Jest regularny i skuteczny – tydzień temu strzelił gola, teraz do trafienia dołożył jeszcze asystę. Walczy, wypełnia zadania taktyczne, a bramkarze drużyn przeciwnych wyciągają futbolówki z bramki po jego strzałach. Czego trzeba więcej? Zresztą ciekawy zauważenia na swoim Twitterze przedstawił Michał Trela, cytujemy: „Nie dziwmy się, że Ibisević jest lepszy od Piątka. Ktoś, kto siedem razy strzelał dwucyfrową liczbę goli w sezonie, musi mieć to, co jest kluczowe, by zrobić choć przyzwoitą karierę: powtarzalność. Płacisz za niego i wiesz, że kupujesz 10 goli i 1 czerwoną kartkę na sezon”. Nic dodać, nic ująć.
Piątek wszedł, kiedy wynik był już rozstrzygnięty – nie pokazał absolutnie, ale to absolutnie nic. Ok, krzyczał coś tam do kolegów z drużyny, kiedy wywalczyli rzut wolny na dwudziestym piątym metrze, nawet się do niego ustawił, ale tylko się ustawił. No, to też symboliczne i znamienne. Wszystko, co najlepsze w ofensywnej grze Herthy zdarzyło się przed jego wejściem. Potem było już tylko bezpieczne kończenie meczu.
I w ten sposób Hertha wygrywa drugi mecz po wznowieniu rozgrywek. Do tego jeszcze bardziej przekonująco, jeszcze wyżej i naprawdę pokazując, że Bruno Labbadia ma pomysł na ten zespół. Co więcej, większość piłkarze Herthy wyglądają lepiej pod jego wodzą. Szkoda, że większość, a nie wszyscy, bo sami doskonale wiecie, kogo w tym zestawieniu na razie brakuje. A Union? Cóż, tak jak 0:2 z Bayernem, to żaden wstyd, tak 0:4 z Herthą, to już powód do niepokoju.
Ale nic na razie w Berlinie królują rytmy tańczenia Labbadia, Labbadia, Labbadia. Tylko szkoda, że w tych pląsach nie ma polskiego akcentu.
Hertha Berlin 4:0 Union Berlin
Ibisević 51′, Lukebakio 52′, Cunha 62′, Boyata 77′
Fot. Newspix