Pierwsza kolejka Bundesligi po restarcie sezonu zdaje się potwierdzać obawy trenerów przygotowania fizycznego. Odzwyczajone od intensywnego wysiłku organizmy mówią „stop, nie tak to miało wyglądać” i mięśnie zaczynają protestować. Tylko w ostatni weekend ośmiu piłkarzy niemieckiej ekstraklasy zgłosiło urazy, a do tego dorzućmy kolejnych zawodników, którzy jeszcze przed pierwszym gwizdkiem wylądowali na kozetkach. – A może być jeszcze gorzej. Jeśli trenerzy nie będą rotować swoimi najbardziej obciążonymi zawodnikami, to w ciągu trzech tygodni będziemy obserwować wyraźną tendencję zwyżkową w liczbie urazów mięśniowych – alarmują eksperci.
Giovanni Reyna z Borussii Dortmund był awizowany w składzie na mecz z Schalke, ale po rozgrzewce musiał poprosić trenera o zmianę planów z uwagi na uraz mięśnia. Z powodu kontuzji przedwcześnie udział w derbach zakończył Thorgan Hazard, a po przeciwnej stronie na ból mięśnia narzekał Jean Todibo. Ponadto z kontuzjami weszli w nowy etap sezonu – Sebastian Rudy (Hoffenheim), Ciljan Skjelbred (Hertha), Ihlas Bebou (Hoffenheim), Klauz Gjasula (Paderborn) oraz Marcus Thuram (Borussia Moenchengladbach). Dziewięć pierwszych starć Bundesligi przyniosło aż osiem urazów, z czego większość mięśniowych.
I to nawet pomimo tego, że większość statystyk biegowych w 26. kolejce była niższa niż średnia z poprzednich serii gier. Piłkarze – co zrozumiałe – biegali mniej i na mniejszej intensywności. Trenerzy korzystali też ochoczo z nowinki – średnio na mecz oglądaliśmy po dziewięć zmian, zatem szkoleniowcy niemal w pełni korzystali ze zwiększonego limitu substytucji. Natomiast organizmu nie da się oszukać.
– Wytrzymałość i wydolność nie są problemem. Wydaje się, że piłkarze skupiali się w okresie przerwy w rozgrywkach właśnie na podtrzymaniu odpowiedniego poziomu w tym zakresie, mogli stracić około 20% ze swojego pierwotnego poziomu. Problemem jest adaptacja układu nerwowego i ciała do dynamiki futbolu. Ciągłe zrywy, zmiany kierunków biegów, kontakt z rywalem. Tutaj widzimy ryzyko wystąpienia urazów – mówi na łamach „The Athletic” Magni Mohr, ceniony badacz przygotowania fizycznego wśród piłkarzy.
Dwa miesiące przerwy w graniu można było zrekompensować treningiem w domu czy w lesie. Zresztą rozmawialiśmy z wieloma zawodnikami Ekstraklasy i wieści z kwarantanny były na ogół bardzo zbliżone – tak, trenujemy zgodnie z rozpiską z klubu, w domu hantelki, rower stacjonarny, a jeśli można, to biegamy po lesie. Właściwie mogliśmy przyłożyć kalkę i każdy piłkarz mówił mniej więcej to samo. Ten trening pozwalał tylko na to, by utrzymać poziom wydolności na pewnym poziomie. Pomagał również w trzymaniu bilansu kalorycznego – przejedzone kalorie można było spalić, by nie wrócić do klubu z widoczną oponką. Ale futbol w sensie przygotowania fizycznego nie polega tylko na tym, by móc biegać długo bez zadyszki i by nie wyglądać jak przeciętny Janusz po majówce-grillówce.
– Gdybym miał scharakteryzować futbol na płaszczyźnie aktywności fizycznej, to powiedziałbym, że to aktywność skupiona na wytrzymałości, przeplatana biegami o wysokiej intensywności, a także eksplozywnych reakcjach mięśni, które są jednak wykonywane w losowej kolejności i przy różnych interwałach regeneracyjnych – mówi Mohr. Przekładając to z języka naukowego na ludzki – to trochę tak, gdybyśmy biegli półmaraton, ale w losowych momentach robili sprinty. Czy piłkarze mogli w trakcie kwarantanny mogli się do tego przygotować? Właśnie sęk w tym, że nie bardzo. – To kompletnie inny wysiłek niż ten, który można wyizolować w treningu podczas kwarantanny. Dynamiczne zrywy, adaptacja układu mięśniowego do biegów w różnych kierunkach, skoki, regeneracja… Trudno to przeprowadzić w warunkach domowych – wyjaśnia Steve Tashjian, główny specjalista ds. przygotowania fizycznego w amerykańskiej federacji piłkarskiej.
Sytuacja zdrowotna zawodników jest o tyle trudniejsza, że w wielu zawodowych ligach przerwa dwumiesięczna w rozgrywkach nie występuje. Jeśli nawet letni okres bez gry jest długi, to i tak piłkarze mają inne obowiązki – albo jadą na wielki turniej, albo mają okres przygotowawczy w klubie, albo są na zagranicznych tournee. W przypadku przerwy spowodowanej koronawirusem byli uziemieni – przez kilka tygodni ich organizmy zostały pozbawione bodźców, które później przyjmowały na boisku w wysokiej dawce.
– Trenerzy na całym świecie znaleźli się na poligonie doświadczalnym. Obserwowaliśmy różne podejścia do tego problemu i nie ma się co dziwić, bo każdy szukał po omacku. Jedni wysyłali zawodników na urlopy, inni starali się podtrzymać podobny poziom intensywności treningów indywidualnych przez cały okres przerwy. Nie wiedzieli też ile ta przerwa potrwa, bo przecież dostawali różne sygnały – może nie będziecie grali trzy tygodnie, może sześć, może trzy miesiące, a może wrócicie dopiero we wrześniu – mówi Tashjian: – A problem polega na tym, że jeśli piłkarz zaprzestanie treningu, to w pierwszej kolejności zanika eksplozywność i te parametry przygotowania, które odpowiadają za zwinność, szybkość i intensywność przy wysiłku. Jeśli dziś ktoś się pyta „w którym momencie piłkarz może doznać kontuzji”, to odpowiadam, że właśnie przy zrywie do piłki albo przy zmianie kierunku biegu. Bo w tych elementach stracił najwięcej wytrenowania.
A jeśli tracą na swoich parametrach fizycznych, to siłą rzeczy są bardziej narażeni na urazy. I nic dziwnego, że sami piłkarze alarmują, że do kontuzji może dochodzić częściej. Czy wręcz – co widzimy po ostatniej kolejce Bundesligi – nie tylko „może dochodzić”, co już dochodzi. – Piłkarze będą padnięci po godzinie grania. Pięć zmian w meczu na zespół nie pomoże. Przyjdzie zmęczenie, a zaraz po nim poważne urazy – mówi Marc Lorenz, zawodnik Karlsruhe: – Zbliża się koniec sezonu, stawka jest duża, gramy o zajęcie jak najwyższe miejsca, ale też o własną przyszłość. Wielu piłkarzom kończą się kontrakty, więc grają na maksa. A jeśli ktoś w tym ferworze zerwie mięsień albo uszkodzi więzadło, to nikt się nim nie zajmie.
Wtóruje mu Raheem Sterling, który w podcaście Megan Rapinoe twierdził, że piłkarze będą potrzebowali czterech do pięciu tygodni, by wrócić do formy: – W innym wypadku będzie to wyglądało źle, a ponadto ryzyko urazu będzie większe. Słuchaj, jeśli chcesz wrócić do rywalizacji, to przecież nie płacą ci za udział, tylko za wygrywanie. To się liczy. Musisz się do tego przygotowań, a nie wchodzić z marszu i udawać, że wszystko jest okej.
Bo, rzecz jasna, każdy chce grać, ale też ma gdzieś z tyłu głowy myśl: „a co, jeśli coś mi strzeli w mięśniu?”. Końcówka sezonu będzie krótka, intensywność grania coraz wyższa, zaraz wejdziemy na etap meczów co trzy dni (zwłaszcza w topowych ligach). Pytania o ryzyko odniesienia kontuzji będzie coraz wyższe. – Jeśli trenerzy nie będą rotować swoimi najbardziej obciążonymi zawodnikami, to w ciągu trzech tygodni będziemy obserwować wyraźną tendencję zwyżkową w liczbie urazów mięśniowych – mówi Mohr.
fot. FotoPyk