2012 rok. Luis Campos zostaje ściągnięty do Realu Madryt w roli skauta. Dla wielu jest anonimem, od lat nieobecnym w futbolu. Jego dorobek? Kilka spadków z portugalskimi drużynami. Polecił go Jose Mourinho, jednak mimo to media dopytują: dlaczego i po co? 2020 rok. Luis Campos szykuje się do odejścia z Lille. W kolejce po niego ustawiają się największe kluby świata, angielskie media od miesięcy plotkują o tym, gdzie teraz trafi. Jego dorobek? Ponad miliard euro zysku z transferów. I przyjemna łatka „Midasa”.
Kim jest Luis Campos, nowy dyrektor sportowy PSG?
Nazwisko portugalskiego dyrektora powinien znać dziś każdy, ale umówmy się – o tych, którzy sterują klubami z zaplecza często się zapomina. Dlatego nie zdziwimy się, jeśli wielu z was nie słyszało o nim nawet mimo wspomnianego miliarda euro zysków. Powiemy więc prościej: kojarzycie sukces Monaco? Transfery, których dokonywali, może nie za grosze, ale za pół-darmo, a potem sprzedawali z ogromnym zyskiem? Gdy klub z księstwa wrócił do Ligue 1, jego szef Dmitry Rybołow myślał, że konkurować z PSG można tylko przy pomocy nazwisk i gotówki. Cała Francja patrzyła wówczas na potężne transfery – Falcao, James Rodriguez, Joao Moutinho. Nawet powrót Erica Abidala z Barcelony budził większe emocje niż 19-letni Fabinho czy 17-letni Anthony Martial.
Domyślacie się już pewnie, za kogo z tej listy bezpośrednio odpowiadał Campos.
– Dla mnie kluczowa jest obserwacja. Podam przykład: mały detal, przypatrzenie się temu, jak zawodnik rozgrzewa się przed meczem, albo przed wejściem na boisko jako rezerwowy, mówi wiele o jego charakterze. A to charakter jest kluczem do znalezienia topowego talentu – mówił w 2017 roku w rozmowie z „Yahoo”.
Nie wiemy, czy Martial zaimponował Camposowi podczas rozgrzewki. Mogło tak być, ponieważ w Lyonie zdążył rozegrać zaledwie osiem minut. Powiedział szefom, żeby skorzystać z okazji i wyrwać go teraz za grosze, a jeśli się z nim popracuje, przyniesie miliony. Martial parę lat później trafił do Manchesteru United za 60 milionów euro. Fabinho? Jego wypatrzył po tym, jak jego drużyna… przegrała z Fluminese trzema lub czterema bramkami. – Chciałem zobaczyć Flu, które miało wtedy fantastycznych piłkarzy. Skończyłem z Fabinho. Talenty w Brazylii znajdziesz zawsze, musisz jednak skorzystać z okazji odpowiednio wcześnie – mówił w jednym z wywiadów.
Tak, dziś Fabinho, chłopak, który dostał bęcki od Fluminese, jest zwycięzcą Ligi Mistrzów z Liverpoolem.
Pomagier Mourinho
A kiedy wypatrzono Camposa? Mourinho, który miał okazję mierzyć się z nim w początkach swojej kariery, musiał zwrócić na niego uwagę. Nie bez powodu ligowy przeciętniak przerwał passę 27 zwycięstw z rzędu ekipy „The Special One”. Kiedy wszyscy w Portugalii żartowali z Camposa, nazywając go „Campas” (port. „grób” – przyp.), co odnosiło się do spadków, które zaliczał seryjnie, Jose go docenił. Na tyle, że gość, który spadał z ligi z częstotliwością Mateusza Żytki, stworzył „Mourinho Technical Board”, aplikację wspomagającą jednego z największych trenerów świata. Nagle wszedł do świata grubych ryb, poznał czołowych graczy portugalskiego rynku oraz – co ważne – czołowe talenty. Już w Madrycie stworzył kolejną aplikację, Scouting System Pro, która pomagała mu znaleźć perełki warte miliard euro.
– Nie jestem tu dlatego, że mam ładne oczy czy dobrze wyglądam. Trafiłem do Realu, bo Jose stwierdził, że mam odpowiednie kompetencje, żeby z nim pracować – twierdził w rozmowie z „O Jogo”.
Jego współpracownicy i podopieczni uważali, że był przenośną bazą danych. Uwielbiał szukać, kopać i dogłębnie badać temat. Wymarzony skaut, prawda? O piłkarzu lubił wiedzieć wszystko. A jeśli nie dało się wiedzieć wszystko, tyle, żeby ocenić, czy mówimy o perełce pokroju Kyliana Mbappe, czy może jednak o kolejnym Freddym Adu. Dlatego też dużo podróżował, chcąc zobaczyć jak najwięcej spotkań na żywo. A jednak – mimo tego zaangażowania – w Madrycie zbyt długo nie popracował i nie odniósł spektakularnego sukcesu. Choć, czy można mu się dziwić? W Monaco zaliczył przecież kolejny awans.
Luis Campos wynalazł Kyliana Mbappe
Co innego być skautem – nawet Realu – a co innego być dyrektorem sportowym. Jeden dostarcza puzzle, drugi je układa. We Francji najwidoczniej uznano, że Campos jest na tyle bystry, na tyle zorientowany i na tyle przygotowany, że warto powierzyć mu rolę budowy Monaco od podstaw. Dziś łatwo powiedzieć, że się sprawdził i spełnił swoją rolę. Ale kiedy w rok po rekordowych transferach klub z księstwa ograniczył się do inwestycji w Tiemoue Bakayoko czy Bernardo Silvę, nie każdy musiał być jego fanem. No bo jak stawić czoła bogaczom z Paryża, kiedy ma się w składzie nieopierzonych małolatów?
– Pamiętam, że gdy Bernardo przychodził do Monaco, był malutkim chłopaczkiem, grającym w rezerwach Benfiki. Ludzie pytali: rany, kto to w ogóle jest? – wspominał Campos, gdy już sprzedał Portugalczyka do Manchesteru City za 50 milionów euro.
Schemat powtarzał się praktycznie co roku, z tym, że im dalej w las, tym mniej padało pytań podważających decyzje Camposa. Nic dziwnego. Thomas Lemar, Benjamin Mendy – sukcesy tylko się mnożyły. Mało tego, to portugalski dyrektor sprawił, że wszyscy poznaliśmy cieszynkę Kyliana Mbappe. – Gdy przyszedłem do Monaco, Kylian nie był szczęśliwy. Rodzina chciała go zabrać klubu, rozczarowana brakiem szans. Zobaczyłem go w akcji przez 10 minut i wiedział, że to fantastyczny piłkarz. Musiał z nami zostać. Dlatego umieściłem go w rezerwach, a on zrobił tak błyskawiczny postęp, że zaraz był już w pierwszym zespole. Pamiętam pracę z Cristiano Ronaldo, wiedział o futbolu wszystko. Kylian miał tak samo – wspominał w jednej z rozmów Campos.
Misja Luisa Camposa w Monaco zakończyła się, gdy klub osiągnął to, czego pragnął od czasu wygrzebania się z drugiej ligi. Mistrzostwo Francji i półfinał Ligi Mistrzów – to był dowód, że można stworzyć świetny zespół, nie tylko gdy się na niego wydaje, ale też wtedy, gdy się na nim zarabia.
Lille, czyli Campos kontra Bielsa
Jeśli jednak myślicie, że po takim sukcesie Campos zdecydował się na topowy klub, bardzo się mylicie. Zamiast przenosin do jednego z gigantów – a Portugalczyk takie opcje miał – Luis wybrał pozostanie we Francji. Nie w PSG, nie w Lyonie czy Marsylii. Zdecydował się na Lille, które sezon 2016/2017 zakończyło na 11. miejscu w tabeli. – Chcę wieść spokojne i bezpieczne życie, żyć pasją, która zapewnia mi wiele przyjemności. W Lille jest najlepszy stadion we Francji, mają bazę szkoleniową na światowym poziomie i oddanych fanów. To miasto oddycha futbolem – mówił w wywiadzie, który przetłumaczył Twitterowy ekspert od portugalskiej piłki, Radek Misiura.
Początki nie były łatwe. Lille postanowiło bowiem zatrudnić Marcelo Bielsę, co było kosztowym ruchem. Zarówno jeśli chodzi o dojenie klubowej kasy, jak i o wyniki. Campos zdradził, że nie był zwolennikiem Argentyńczyka w roli trenera, jednak właściciel klubu nie chciał przyznać mu racji. Zgodził się z tym dopiero po fakcie. – Słyszałem, że Gerard Lopez powiedział, że popełnił błąd. Wyciągnął dobre wnioski. Przed przyjściem Bielsy mieliśmy jasny plan. Po podpisaniu z nim umowy, cała koncepcja się zmieniła. Dlatego pozostałem w cieniu, kiedy on był w klubie. Pierwszym błędem było to, że trener dostał pozwolenie na budowanie projektu sportowego według swojego uznania – tłumaczył Portugalczyk.
Nic dziwnego, że Campos tak twierdził, bo Lille przestawiło wajchę na zbrojenia tak mocno, że zakończyło się to zakazem transferowym dla klubu w zimowym oknie transferowym. Po uporaniu się z problemami, które – jak twierdził Luis – przyniósł Bielsa, było już tak, jak w Monaco. Lille najlepiej wyszło na sprzedaży Nicolasa Pepe, którego kupiono za 8 milionów euro po zupełnie przeciętnym sezonie w Angers. Przebitka przy sprzedaży do Arsenalu? Ponad 70 milionów euro. A pewnie i więcej, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Pepe odegrał kluczową rolę w zdobyciu wicemistrzostwa kraju i awansie do Ligi Mistrzów.
Kogo jeszcze Luis Campos wypromował w Lille? Rafael Leao, który nie istniał nawet w lidze portugalskiej, zapracował na ponad 20 milionów euro zysku. – Ryzyko było takie, jak z Bernardo Silvą. Ważne, żeby znaleźć ten puzzel, który nie pasował do układanki Sportingu czy Benfiki. Okazało się, że do nas pasował idealnie – znów cytat z wywiadu tłumaczonego przez Misiurę.
Jak działać, żeby zarobić?
Puzzli, które idealnie pasowały do układanki francuskich klubów, było znacznie więcej. W cytowanej wcześniej rozmowie Luis Campos zdradzał tajniki swojego systemu skautingu. – Tworzę własny model. Załóżmy, że zaimponował mi prawy obrońca grający w Hiszpanii. Moi skauci muszą nie tylko znać jego statystyki i oglądać go na wideo niezliczoną ilość razy. Muszą też obejrzeć go na żywo, a potem porównać go z graczami, których widział w innych krajach. Moi zwiadowcy muszą dużo podróżować i zmieniać miejsce zamieszkania praktycznie co miesiąc, żeby zobaczyć w akcji jakiegoś gracza.
To jednak nie koniec, a dopiero początek systemu Camposa. – Wszyscy chcielibyśmy zatrudniać graczy wartych 30 milionów euro. Ale mój prezes przychodzi i mówi mi, że mamy 30 milionów do zainwestowania w cały rynek. Stworzyłem więc listę dziewięciu zawodników: trzech za od 0 do 3 milionów, trzech wartych od 3 do 6 oraz trzech od 6 do 10. Dzieje się tak dlatego, że nasza luka w podpisywaniu umów zwykle wynosi od 0 do 10 milionów. Pod koniec sezonu omawiamy tę listę i wybieramy piłkarzy, którzy pasują do nas najlepiej pod względem ekonomicznym oraz sportowym.
Ok, to teoria. A praktyka? W dwa lata Lille zarobiło ponad 100 milionów euro, jednocześnie zaczynając inwestycje nieco odważniejsze niż wyrywanie młodych piłkarzy PSG za darmo. 90 milionów euro, które przeznaczono na piłkarzy, włożono m.in. w odbudowę Renato Sanchesa, który z Bayernu odchodził jako zmarnowany talent, a we Francji wskoczył do jedenastki sezonu Ligue 1. Zapewne uda się na nim jeszcze zarobić. Tak samo, jak na Victorze Osimhenie, Jonathanie Bambie, Jonathanie Ikone, Gabrielu Magalhaesie, Zekim Celiku czy Boubakarym Soumare, którzy czekają w kolejce transferowej.
Kierunek Londyn?
Wiele wskazuje jednak na to, że Luis Campos nie „skonsumuje” tych transferów osobiście. W Lille wykonał tytaniczną pracę, ale od dłuższego czasu mówi się o tym, że Jose Mourinho chciałby wrócić na szczyt przy pomocy swojego starego przyjaciela. Nie bez powodu Tottenham wykupił z Lille członków sztabu szkoleniowego, odpowiedzialnych za sukcesy klubu. Teraz chce sięgnąć po tego, kto pociąga za sznurki. Angielskie media o zainteresowaniu londyńczyków portugalskim dyrektorem, mówią od długich miesięcy. Teraz, gdy Campos poprosił o zgodę na odejście z Lille, klocki zaczynają do siebie jeszcze bardziej pasować. Zwłaszcza że sam potwierdzał zainteresowanie Wyspiarzy.
– Padły propozycje z ich strony, ale podkreślam, że mam dobre relacje z prezydentem Lille i jestem zafascynowany tym projektem. Jest dla mnie szczególny i odejdę tylko wtedy, kiedy dostanę ofertę nie do odrzucenia – przyznawał w rozmowie przetłumaczonej przez Radka Misiurę.
Cóż, jak widać oferta nie do odrzucenia przyszła szybciej niż mógł się tego spodziewać. Nie jest to jednak wielkie zaskoczenie. Mieć w szeregach takiego eksperta na czasy, które mogą wymagać zaciśnięcia pasa i znalezienia talentu po kosztach?
Bezcenne.
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix