Przeczuwaliśmy, że jeśli przerwa od treningów i grania ma w jakiś sposób zmienić sam sposób gry, to są tylko dwie drogi – albo wyjątkowym wzięciem będą cieszyć się drużyny techniczne, które nad wybieganie przełożą dokładne podania i nieszablonowe dryblingi, albo wrócą czasy znane z gry FIFA98 – do boku, wrzuteczka, gol. Dzisiejszy mecz Werderu Brema z Bayerem Leverkusen zdaje się potwierdzać, że ta druga ścieżka będzie zdecydowanie częściej uczęszczana.
Nie chcemy narzekać, bo i tak nie był to wcale zły mecz. I Werder, i Bayer próbowali gry kombinacyjnej, bremeńczycy czuli się do tego stopnia swobodnie, że kilka razy serią krótkich podań wychodzili nawet z własnego pola karnego. Nie da się zaprzeczyć – najlepszą okazję przed przerwą miał Bittencourt i stało się to po ślicznym prostopadłym podaniu przez dwie linie. Technicznie zaskoczyć rywala próbował Havertz, w dryblingi często wchodził Rashica.
Sęk w tym, że jeśli coś wpadało do siatki, to po starym, dobrym schemacie. Najbardziej wymowna była czwarta bramka w meczu. Havertz świetnie obsłużył Diaby’ego podaniem, w normalnych okolicznościach skrzydłowy Bayeru powinien po prostu pakować z pierwszej piłki, ile fabryka dała, po czym ruszyć do świętowania bramki z zachowaniem zasad społecznego dystansu. Diaby jednak… źle przyjął, mimo że był już w polu karnym sam zmusił się do podjechania pod samą linię końcową. Stamtąd jednak już wzorcowo dorzucił piłkę, dzięki czemu Weiser strzelił na 3:1.
To był czwarty raz, gdy piłka zatrzepotała w siatce i czwarty raz, gdy stało się to po centrze. To zdecydowanie zbyt mała próbka badawcza, by wysnuwać ogólne wnioski, ale fakty są takie, że przy wymagających nieco większego czucia piłki sytuacjach – jak setka Bittencourta, ale też strzały Rashicy albo Havertza z drugiej połowy – piłkarze taśmowo się mylili. Czasem o hektar, ostrzeliwując trybunę za bramką, czasem o centymetry, jak wówczas gdy kapitan Bayeru niemal musnął słupek. Ale, jak to się ładnie i wymownie określa – nie siedziało im dziś na nodze.
Co innego dośrodkowania. Zaczął właśnie Diaby, który doskonale poradził sobie na prawej flance i w 28. minucie dograł prawdziwe ciasteczko na pole karne Werderu. Skoro Borussia została odmrożona przez Haalanda, skoro Bayern z lockdownu wyprowadził Robert Lewandowski – to w Bayerze oczywiście premierowego gola po przerwie zdobył bohater naszej dzisiejszej zapowiedzi, Kai Havertz. Imponuje nam ten chłopak – rocznik 1999, a lekkość, instynkt i umiejętność znajdowania się we właściwym miejscu o właściwym czasie jak stary wyjadacz. Dzisiaj znów dwa gole, a przecież spokojnie przy odrobinie szczęścia mógł jeszcze dołożyć przynajmniej jedną bramkę oraz asystę. Pomiędzy jego trafieniami wcisnął się jeszcze Selassie, który – oczywiście po wrzutce z rzutu rożnego – na moment przywrócił Werderowi nadzieję.
Moment trwał dokładnie 3 minuty, bo wtedy właśnie Havertz po wrzutce Demirbaya z rzutu wolnego po raz drugi pokonał Pavlenkę.
Na tym w sumie zakończył się opór Werderu. Druga połowa to była już kompletna dominacja gości, którzy raz po raz ostrzeliwali bramkę jednego z murowanych kandydatów do spadku z Bundesligi. Rozochocili się do tego stopnia, że wynik meczu wreszcie ustalili w sposób odmienny od schematu “centra-strzał”. Bellarabi, który ogólnie wniósł sporo ożywienia do środka pola, zagrał wyśmienitą piłkę zewniakiem, w tempo, idealnie do wychodzącego sam na sam Demirbaya. Ten też zachował się świetnie, zamarkował uderzenie, potem podciął piłkę nad bramkarzem. 4:1. Nokaut.
Bayer tym samym zbliża się na odległość zaledwie punktu do RB Lipsk. Gospodarze zaś powoli godzą się z nieuchronnym – do piętnastego Mainz tracą już 9 punktów, a w lidze przegrali sześć z siedmiu ostatnich spotkań.
Werder Brema – Bayer Leverkusen 1:4 (1:2)
Selassie 30′ – Havertz 28′, 33′, Weisen 61′, Demirbay 78′
Fot.Newspix