Czy dziś, bez kibiców, mecze ogląda się gorzej? Oczywiście, atmosfera sparingu nie pomaga, te wszystkie obostrzenia przyprawiają o gęsią skórkę, przypominają się jakieś filmy post-apo. Ale czy można się jarać powrotem Bundesligi? Naturalnie, że tak! I to nie tylko dlatego, że dawno nie widzieliśmy żadnej sensownej piłki, bo sorry, sąsiedzi, białoruskiej za taką uznać nie można. Wygląda bowiem na to, że Bundesliga wróciła z przytupem, te mecze są naprawdę ciekawe i cóż, starcie Koeln z Mainz równie sympatycznie otworzyło nam niedzielę.
Choć tak naprawdę długo nie zanosiło się w tym spotkaniu na emocje. Z prostej przyczyny – Koeln swobodnie punktowało braki przyjezdnych. Nie minęło pięć minut (no dobra, z przeciągającym się VAR-em minęło), a gospodarze już byli na prowadzeniu. Pewnie wykonany rzut karny przez Utha, który mógł postawić piłkę na wapnie, bo wcześniej zwariował Niakhate. Poszedł na rywala z łapami w polu karnym, popchnął go, zamiast zablokować przepisowo.
Być może tak mu doskwiera brak kontaktów międzyludzkich w dzisiejszych czasach, nie wiemy, ale naprawdę mimo wszystko można się w tym realizować gdzie indziej niż we własnym polu karnym.
Gol na 2:0? Również nieporadność Mainz. Stara zasada piłkarska mówi: nie daj rozegrać szybko rzutu wolnego, stań przed piłką. A tutaj nic z tych rzeczy. Piknik, goście mieli w dupie, co się zaraz wydarzy, no i wydarzył się gol. Szybkie podanie do skrzydła, Drexler miał przepisowe 120 metrów kwadratowych miejsca, popatrzył, wrzucił, Kainz (176 centymetrów wzrostu!) dostawił głowę i siadło.
Krycie w erze social-distancing.
Wtedy pomyśleliśmy: oho, jest po sprawie, Mainz nie da rady tutaj nic zdziałać. Nie mieliśmy przecież podstaw, by sądzić inaczej. W pierwszej połowie goście oddali ledwie dwa strzały – raz świetnie zebrał się Horn, raz blokował obrońca – a to i tak było dużo jak na ich grę. Wolną, statyczną, nieprzekonującą. Wiadomo, w pierwszej połowie Koeln nie było dużo lepsze, też moglibyśmy się czepiać, ale kwestia rozbijała się o skuteczność.
Tymczasem… Mainz jednak wrzuciło wyższy bieg i dogoniło przeciwnika, który najwyraźniej poczuł się zbyt pewnie. Najpierw eleganckie rozegranie przed polem karnym, dobra piła do Awonyiego i złapanie kontaktu. A później…
Później coś, co trudno wytłumaczyć.
Kunde-Malong dostał piłkę w okolicach środka boiska. To nie jest żadna hiperbola, na wyciągnięcie ręki miał namalowane koło. Ucieszył się z podania i pobiegł.
Biegł, biegł, nie wykonywał w sumie żadnych zwodów, biegł, biegł i jak się okazało, że jest już w polu karnym, to kopnął i wpadło. Cudowne.
Z jednej strony trzeba go pochwalić za odwagę, szybkość i wydolność, z drugiej – naprawdę nie mamy pojęcia, co robili obrońcy. Czy widzieli Kunde-Malonga dzień wcześniej bez maseczki na bazarze, czy protestowali w ramach jakiejś akcji, czy czekali, aż chłop przestanie się wygłupiać i w końcu poda?
Słuchajcie, takie bramki to się oglądało, jak była 22:00 na podwórku i tylko jednej osobie chciało się jeszcze grać, a reszta pozorowała. A nie w Bundeslidze!
No i co, dla Mainz to cenny punkt, bo pozwala utrzymać przewagę nad Fortuną, która okupuje miejsce barażowe. Z kolei Koeln trochę zakopało się w środku tabeli – przy dwóch oczkach więcej można by z większą wiarą patrzeć na miejsce w Lidze Europy.
Koeln – Mainz 2:2
Uth 6′ Kainz 53′ – Awoniyi 61′ Kunde Malong 72′
Fot. Newspix