Rezerwowi siedzący daleko od siebie. Puste trybuny. Obsługa meczu w maseczkach. Raptem kilku chłopców do podawania piłek. Wywiady przedmeczowe robione kilkumetrowym wysięgnikiem.
Cieszyliśmy się, że wraca piłka, ale też zadawaliśmy sobie pytanie: jaki będzie miała faktycznie smak w takich okolicznościach? Revierderby, którego nieodłączną częścią są śpiewy dziesiątek tysięcy kibiców, a którzy tym razem musieli zostać w domu, był dobrym testem.
I co tu dużo kryć: naszym zdaniem mecz DZIAŁAŁ. Pewnie, że wolelibyśmy z rykiem wspomnianych kibiców, to oczywistość. Ale i tak Borussia – Schalke, głównie za sprawą BVB, oglądało się nieźle. Poczuliśmy to, że futbol wrócił. I przypomniał o swojej sile.
Jeśli chcielibyśmy powiedzieć coś dobrego o Schalke z pierwszej połowy, to byłoby to:
– Przyjechali
– Wyszli na boisko
– Mieli jedną dobrą okazję, gdy po dośrodkowaniu Oczipki i zamieszaniu w polu karnym BVB mógł zaskoczyć Burkiego Caligiuri
– Mieli ładne koszulki.
Poza tym problemem Schalke było to, że chyba zbyt dosłownie potraktowali wytyczne o społecznym dystansie, szczególnie w defensywie.
Prawda jest taka, że Borussia od początku dyktowała warunki. Haaland jednoosobowo rozwiewał wątpliwości na temat tego, czy piłkarz może zachować wysoką formę podczas kwarantanny. Słyszeliśmy te historie ze strony fizjoterapeutów, którzy największe wątpliwości mieli wobec przewidywanej fizyczności piłkarzy – czy wytrzymają, czy nie będzie wysypu kontuzji. Na rozstrzygnięcie kwestii potrzeba, rzecz jasna, czasu. Dzisiaj przykładowo wypadł awizowany przed meczem do pierwszego składu Reyna. Ale patrzymy na Haalanda, który wygląda jakby miał siły codziennie biegać ze dwa thriatlony. Zresztą, nie on jeden, Borussia fizycznie zjadła Schalke na śniadanie. Goście w porównaniu wyglądali, jakby kwarantannę spędzili wyłącznie na grze w bierki i maratonach “Casa del papel”.
Poza zawsze niebezpiecznym Haalandem nieustannie szarżował prawą stroną Hakimi, a z dystansu próbował Guerreiro. Brandt oliwił akcję arcymądrymi podaniami, mieliśmy też jedną kontrowersję, gdy Haaland nastrzelił w polu karnym rękę jednego z piłkarzy Schalke. Arbiter nakazał jednak grać dalej.
W 29 minucie stało się nieuniknione – Borussia wyszła na prowadzenie. Ale sęk w tym jak to zrobiła. BVB w tym momencie przypomniało nam co znaczy piękno piłki, co znaczy urok kapitalnej akcji. Zaczął Piszczek dogrywając do Brandta, a potem już tylko magia:
– Brandt instynktownie piętą do Hakimiego
– Hazard wstrzeliwuje piłkę do Haalanda
– Haaland strzela gola.
Od momentu, gdy Piszczek zaczął akcję na swojej połowie, później Borussia w trzech kontaktach z piłką przetransportowała ją do siatki. Dynamit. Fantazja. Tempo. Polot. W tej akcji było wszystko. nawet niezła cieszynka: Haaland stoi, kiwa się na boki, koledzy biją mu brawo, zachowując obostrzenia.
Schalke wylądowało na linach i w zasadzie do końca meczu na nich zostało. Może gdyby wykorzystało swoją okazję ten mecz wyglądałby inaczej, a tak? Jednostronny pokaz siły.
2:0 do szatni to kolejna błyskawiczna akcja – wysoki przechwyt, Brandt idealnie wypuszcza w pole karne Guerreiro, a ten oddaje zabójczy strzał. Trzeba dodać, że nie pomógł Schalke golkiper Schubert, bo to jego złe wybicie sprawiło, że BVB miało tak dobre pozycje na połówce Schalke.
Schubert, wydaje się, pogrzebał też szanse na to, by druga połowa mogła potoczyć się inaczej. Nie wiemy, może w szatni gości z Genselkirchen latały buty, może ktoś dostał solidny opieprz, może poszła motywacyjna gadka. Ale jak się zaraz po zmianie stron dostaje trzeciego gonga, to jak tu grać? Jeszcze nie wszyscy zdążyli się porządnie rozgrzać, a już kontra Borussii. Haaland na linii środkowej ewidentnie faulowany taktycznie – defensorzy gości chcieli przerwać akcję za wszelką cenę. Nie dali rady, Norweg zdążył podać do Brandta, ten znowu podaje w tempo, a Hazard nie zastanawia się tylko posyła bombę. Strzał mocny, ale z celnością tak sobie, bo w środek. Schubert stał jednak jak słup soli, piłka przeleciała obok niego.
W tym momencie było pozamiatane. Mecz trwał de facto 47 minut. Później jakiekolwiek większe emocje zostały zakończone, ale wciąż można było podziwiać to jak BVB przesuwa się, jak rozgrywa, jak z lekkością tworzy akcje. W końcu przyszedł czwarty gol – tym razem lewa strona, Guerreiro do Haalanda, ten oddaje piłkę, jeden z graczy Schalke łamie linię pola karnego i demolka w derbach staje się faktem.
Później jedni i drudzy nie próbowali forsować tempa. Z ciekawych wydarzeń mieliśmy żółtą kartkę Łukasza Piszczka, który robiąc wślizg złapał piłkę. Mieliśmy w najlepszym wypadku średnio groźne próby Schalke, jak i również jeden strzał w trybuny. Kontrę BVB, gdzie Hakimi dogrywał do Haalanda – gdyby dograł ciut precyzyjniej, bankowo piąta bramka. Ładny rajd Matondo wzdłuż pola karnego, ale który nic nie przyniósł. Przede wszystkim jednak – tak trzeba powiedzieć – mieliśmy aż dziewięć zmian. Na murawę wszedł nawet Schmelzer, który wcześniej zaliczył w tym sezonie tylko kilka minut.
Czy w najbliższych tygodniach rozstrzygająca będzie kwestia fizyczna? Owszem, dziś Borussia pod tym względem wyglądała o niebo lepiej. Ale za wcześnie by sugerować tak oczywiste wytłumaczenia. Bo wydolność wydolnością, szybkość szybkością, ale BVB jednak dało też po prostu popis futbolu. A przecież grała bez Reusa, Cana, Witsela, Reyny, z zaliczającym tylko parę minut Sancho… To czarno-żółty potwór.
BORUSSIA DORTMUND – SCHALKE 04 GENSELKIRCHEN 4:0 (2:0)
Haaland 29, Guerreiro 45, 63, Hazard 48
Fot. NewsPix