– Niebezpieczeństw jest dużo. Jeśli ktoś zachoruje, to okej, można go nie wpuszczać na boisko, ale zaraz okaże się, że nie tylko on jest chory, ale też jeden jego kolega, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty i wtedy co dalej? Może się okazać, że kluby nie będę miały, kim grać do końca sezonu. Czy to fatalistyczny scenariusz? Wyciągając zbyt pochopne wnioski albo chwaląc pomysł grania, bo kluby kierują się głównie interesem finansowym, można wpaść na manowce. Na razie tego problemu nie ma, bo Bundesliga jest wznawiana, rusza się, wszyscy czekamy z niecierpliwością na pierwsze mecze, ale nie wiem, czy to wszystko pójdzie w dobrym kierunku. Doniesienia, jakie codziennie podaje świat, o nowych zakażeniach i zgonach nie są optymistyczne – mówi w rozmowie z nami 34-krotny reprezentant Polski, Adam Matysek. Zapraszamy.
***
Jakie plany na dzisiejsze popołudnie?
Plany mam, jak chyba każdy – Bundesliga rusza jako pierwsza, zapowiadają się ciekawe spotkania, warto oglądać. Oczywiście, wiadomo, nie będzie to taka sama liga, jak ta sprzed koronawirusa. Mecze będą rozgrywane przy pustych trybunach, w innych warunkach i w nadziei, że po weekendzie wszyscy będą nie tylko zadowoleni, ale też zwyczajnie zdrowi.
Brakowało panu Bundesligi?
Dwa miesiące bez piłki to kawał czasu. Jesteśmy od lat przyzwyczajeni do klasycznego piłkarskiego kalendarza – od pierwszego stycznia do czerwca. Premier League gra non stop, inne ligi też zdążyły w tym roku ruszyć z buta, zbliżało się Euro, a tutaj stop spowodowany koronawirusem zatrzymał tę całą karuzelę. Brakuje ludziom ulubionego sportu. Nie ukrywam, że mnie też, najbliższej mi piłki nożnej, bardzo już brakuje.
Jak Niemcy przyjmują informację, że nie będą mogli brać udziału w meczach swoich ulubionych drużyn?
Spotkania derbowe, te na wielką skalę, czy to Schalke z BVB, czy Borussii Monchengladbach z FC Koeln, to są spotkania, które mają w sobie więcej pikanterii. Historia tych spotkań jest rozbierana na czynniki pierwsze. Ale w tym wszystkim jest jedna wielka niewiadoma. Dochodzą sygnały, że grupy kibicowskie chcą się spotykać przed stadionami. Mimo wszystko, bo jest to oczywiście zabronione. Wszystkie środki organizacyjne, ograniczona liczba ludzi – to wszystko jest bardzo ważne, żeby racjonalnie przeprowadzić powrót ligi na bezpiecznych warunkach.
Nie da się ukryć, że jednym z najważniejszych aspektów, dla których rusza Bundesliga są pieniądze. W grze jest 800 milionów euro do podziału dla wszystkich klubów 1. i 2. Bundesligi, a także trzeciej niemieckiej ligi. Dlatego też drużyny podjęły z rządem niemieckim decyzję o powrocie do gry. Mimo to mam obawy, jak to się wszystko rozwinie w trakcie drugiej, trzeciej, czwartej kolejki ligowej. W jakim kierunku to pójdzie. Daj Bóg, żeby nie było żadnej sensacji, bo patrząc na statystyki, to niby ta średnia nie jest aż tak duża, ale umówmy się: nie mamy żadnego środka zapobiegawczego, żadnej szczepionki czy tabletek, które niszczyłyby koronawirusa. Może powstać problem za jakiś czas.
Zna pan niemiecki styl bycia od podszewki. Powiedzenie, że porządek musi być nie jest przypadkowe. Śledził pan wnikliwie proces walki Niemców z koronawirusem?
Będąc w Niemczech na przełomie lutego i marca, zostając tam prawie do kwietnia, obserwowałem, co się tam dzieje. Liga została przerwana, ale mam wrażenie, że u nas, mimo podobnych wskaźników zachorowań, można było zaobserwować większą nerwowość. Niemcy spokojniej do tego wszystkiego podchodzili. Media były spokojniejsze. Mimo że na wszystkich frontach rozgrywki zostały przerwane, ludzie inaczej się zachowywali, inaczej żyli, to niemiecki świat nie panikował. W Polsce postawiono na drastyczną narrację, która spowodowała większą panikę w kraju. Po powrocie z Niemiec, musiałem przebyć czternastodniową kwarantannę, nie było z tym problemu.
Dalej mamy koronawirusa, on nie zniknął, ludzi się nim zakażają, umierają na niego, ale dalej odnoszę wrażenie, że w Niemczech ludzie podeszli do tego racjonalniej – oczywiście w pewnym momencie zamknięte zostały bary i restauracje, a u nas stało się to wcześniej niż u nich. Która strona jest lepsza, która narracja i linia okazały się lepsze? Tego nie wiem. Bundesliga wychodząc przed szereg dobrze robi. My będziemy mądrzejsi dopiero po dwóch-trzech kolejkach i obserwowaniu tego, jak to się rozwinie. Rozmawiając z ludźmi, którzy na co dzień pracują w klubach Bundesligi, którzy mają styczność z organizacją i przygotowywaniem do wznowienia rozgrywek, to powiem szczerze, że wszyscy mają te same objawy, co do dokończenia rozgrywek.
I teraz trzeba się zastanowić, co byłoby lepsze, czy grać na dzisiejszych warunkach, czy przerwać rozgrywki i odpalić plan B, jakim jest rozstrzygnięcie ligi już teraz, a to niesie ze sobą kolejne problemy – od sprawiedliwości mistrzowskiego tytułu, przez miejsca premiowane grą w europejskich pucharach, po spadki i awanse z kolejnych lig. Wiązałoby się to z wieloma kłótniami, waśniami, sporami. I nie jesteś w stanie nawet niemieckim porządkiem, niemiecką dyscypliną doprowadzić do rozwiązania wszystkich sporów.
Niebezpieczeństw jest dużo. Jeśli ktoś zachoruje, to okej, można go nie wpuszczać na boisko, ale zaraz okaże się, że nie tylko on jest chory, ale też jeden jego kolega, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty i wtedy co dalej? Może się okazać, że kluby nie będę miały, kim grać do końca sezonu.
To fatalistyczny scenariusz.
Wyciągając zbyt pochopne wnioski albo chwaląc pomysł grania, bo kluby kierują się głównie interesem finansowym, można wpaść na manowce. Na razie tego problemu nie ma, bo Bundesliga jest wznawiana, rusza się, wszyscy czekamy z niecierpliwością na pierwsze mecze, ale nie wiem, czy to wszystko pójdzie w dobrym kierunku. Doniesienia, jakie codziennie podaje świat, o nowych zakażeniach i zgonach nie są optymistyczne.
Myśli pan, że dwumiesięczna przerwa bez gry może odbić się na poziomie ligi?
Uważam, że to będzie duży problem dla zawodników i trenerów. Słychać wypowiedzi, że żaden szkoleniowiec nie wie, na jakim etapie przygotowań znajduje się jego drużyna. To nie jest normalny okres przygotowawczy do normalnego sezonu – przez dwa miesiące trenujesz praktycznie tylko indywidualnie, bez wyjazdów, bez sparingów, bez zgrupowań. Wiele trenerów zostało postawionych w całkowicie nowej sytuacji, w nowej rzeczywistości, w nowych realiach. Teraz będzie się liczyło podejście mentalne, nastawienie zawodnika, wewnętrzny power, żeby był w stanie grać na swoim optymalnym poziomie. Zastanawiające jest to i dla mnie, i dla samych trenerów.
Dużo sobie posłuchamy? Nie będzie kibiców, będzie słychać wszystko, co dzieje się na samej murawie!
To może być niesamowicie dziwna sytuacja dla piłkarzy. Wychodzisz na mecz Bundesligi, a na stadionie nie ma ani jednego kibica – to może być deprymujące. A co dopiero mówić o tym, że te mecze będą miały trochę smak meczów kontrolnych – jedziesz gdzieś, grasz przy małej publiczności i bez wielkiego splendoru. Faktycznie może być tak, że będziemy dużo słyszeć, ale przy przekazie telewizyjnym niewykluczone, że część głosów z murawy zostanie wyciszona.
Moje pokolenie pamięta pana występy w reprezentacji Polski za czasów Jerzego Engela. Wtedy przedstawicieli Polski w Bundeslidze nie brakowało, teraz Polaków jest mniej. W niedzielę zobaczymy Lewandowskiego i Gikiewicza naprzeciwko siebie. Myśli pan, że bramkarz Unionu Berlin będzie miał sporo okazji do wykazania się?
Grając przeciwko Bayernowi Monachium zawsze trzeba liczyć się z tym, że będzie się miało ręce pełne roboty. Rafała Gikiewicza też nic innego nie czeka. Ekipa z Bawarii będzie za wszelką cenę chciała utrzymać swoją pozycję w tabeli. Wygrać ten mecz, jak najwyżej, jak najlepiej pokazać się w pierwszym meczu po powrocie. Ale właśnie ten polski smaczek zawsze się dobrze w Bundeslidze ogląda. Tym bardziej, że faktycznie tych polskich meczów kiedyś było w Niemczech więcej…
Rozmawiał MARCIN RYSZKA
Fot. Fotopyk