Reklama

Zrobili ze mnie pijaka. Kamery stały pod domem, musiałem zasłonić rolety

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

21 kwietnia 2020, 10:06 • 12 min czytania 1 komentarz

W pewnym momencie zrobiono ze mnie alkoholika. Ludzie pisali, że Satka co weekend siedzi w pubach i chleje. Ja tego nie śledziłem, ale znajomi wysłali mi fragmenty tekstów czy komentarze w internecie. Myślałem sobie „kurde, muszą mieć mnie za kozaka, skoro co piątek pije do upadłego, a w sobotę wychodzę na mecz i jestem czołowym stoperem ligi”. Ale to były bujdy – mówi Lubomir Satka, stoper Lecha Poznań. Ze Słowakiem rozmawiamy o tym, dlaczego jego Dunajska Streda wyeliminowała Cracovię, jak się grało na Harry’ego Kane’a w Anglii, czemu nie śledzi już słowackiej ligi hokeja i dlaczego pod klubami uważa na agresywnych nieznajomych.

Zrobili ze mnie pijaka. Kamery stały pod domem, musiałem zasłonić rolety

Dlaczego nie zostałeś kolejnym Farbricio Colloccinim?

Oj, dużo było tych czynników. Ale wiem do czego nawiązujesz – kiedyś Alan Pardew powiedział, że mogę grać na poziomie Fabricio i być w przyszłości ważnym piłkarzem pierwszego składu w Newcastle. Pardew we mnie wierzył, ale odszedł z klubu. On był z Londynu, dostał propozycję pracy z Crystal Palace i przeniósł się tam. Lubił mnie, chwalił mnie, pompował.

Gdyby został, to zagrałbyś w pierwszym zespole Newcastle?

Myślę, że tak. On w ogóle miał fajne podejście do młodych zawodników. To za jego kadencji pojechałem też na zgrupowanie do Stanów Zjednoczonych. Ale później przyszedł Steve McClaren i dobry czas minął. Nie widział mnie w pierwszej drużynie, zalecił wypożyczenie.

Reklama

Czyli dość naturalną ścieżkę dla młodych zawodników w Anglii.

Tak, ale w moim przypadku to nie zadziałało. Ja lubię grę w obronie, która nie polega tylko na tym, by w fazie rozgrywania walnąć długą piłkę na drugą stronę boiska i niech się rywal martwi. A tam kazali mi tak grać. Okej, mogłem nauczyć się takiej bardziej siłowej piłki, ale przecież siłowo gra się wszędzie. To wypożyczenie do York City uważałem za czas, który mogłem wykorzystać dużo efektywniej. Boiska też kiepskie. Co było pozytywnego? Chociażby to, że tam faktycznie była presja gry o wynik, że każdy starał się na maksimum. W zespole do lat 23 w Newcastle było z tym różnie, bo to są takie poważniejsze sparingi – liczy się przede wszystkim dobry styl gry, ogranie dla zawodników schodzących do tych „rezerw”.

Z kilkoma niezłymi zawodnikami mogłeś tam pograć. Grałeś przeciwko Serge’owi Gnabry’emu, Ainsley’owi Maitland-Nilesowi…

Z Tottenhamem grałem też przeciwko Harry’emu Kane’owi. Grał też wtedy Andros Townsend. My w Newcastle też mieliśmy fajną ekipę – Kevin Mbabu poszedł później do Wolfsburga, Sean Longstaff robi karierę w Premier League. Sean był jednym z moich najlepszych kumpli, po treningu wychodziliśmy na jedzenie, graliśmy na konsoli. Ale to było widać, że chłopak dużo potrafi. Wiele osób w niego wierzyło, robił różnicę. W tym sezonie jest jednym z ciekawszych zawodników i myślę, że stać go jeszcze na więcej.

A ty wyjeżdżając ze Słowacji miałeś moment zawahania? Czy to był raczej wyjazd z cyklu „albo spróbuję, albo będę żałował”?

To jest ciekawa kwestia. Wielu może się zastanawiać – wyjechać jako dzieciak i spróbować swojej szansy czy poczekać, zostać, osiągnąć coś w swojej rodzimej lidze i dopiero jako gotowy zawodnik spróbować swoich sił poza krajem. Ja podszedłem do tego na zasadzie szansy. Już wcześniej miałem zapytania od innych klubów z Wysp w kontekście wyjazdu. Powiedziałem sobie „Lubo, podjeżdża pociąg do wielkiej piłki – albo wsiądziesz, albo czekasz na następny i nie wiesz, czy podjedzie raz jeszcze”. Też podchodziłem do tego w taki sposób, że zawsze mam opcję powrotu do kraju – tak w razie, gdyby mi w Anglii nie wyszło. Bo taki wyjazd do jednak szansa. Trenujesz z dobrymi piłkarzami, możesz się sprawdzić, nauczyć języka i życia w innym kraju. A jak okażesz się za słaby, to zawsze możesz wrócić na Słowację, tak jak to było w moim przypadku. Jeśli zostaniesz… Różnie to może się potoczyć. Złapiesz uraz, będziesz musiał zejść niżej, tam się odbudować. I pociąg już nie przyjedzie.

Reklama

Wyjazd do Newcastle przeszedłeś bezproblemowo?

Na początku było trudno. Ale jeśli marzysz o grze w piłkę na wysokim poziomie, to nie możesz bać się wyjazdu do innego kraju. Nawet jako nastolatek. Ja więc przyjąłem to dość bezproblemowo, ale gorzej przeszli to moi rodzice. Jestem jedynakiem, mieli tylko mnie. Przy ostatniej kolacji przed wylotem mama się popłakała. W Anglii zakwaterowali mnie w takiej miejscowej rodzinie jest. I początki były dziwne, bo pierwszego dnia po przyjeździe oni mówili do mnie „no, młody, tu masz lodówkę, gdybyś coś chciał, to śmiało bierz” i tak dalej. Kurde, to byli jednak obcy ludzie! Ale z czasem przyzwyczaiłem się do tego, bardzo ich polubiłem, do dziś mamy ze sobą kontakt. Mieli też syna starszego ode mnie o rok, więc tym łatwiej było mi się dogadać

Języka szybko się nauczyłeś? Newcastle to jednak miasto robotnicze, więc przypuszczam, że twój angielski ze szkoły nieco różnił się od tego, z którego oni korzystali.

Początek – dramat… Oni korzystają z dialektu „Geordie”, tam jest dużo naleciałości z języka szkockiego.

Gdy w Lechu grał Barry Douglas, to prosiliśmy go, żeby mówił po angielsku, a nie po szkocku, bo nie dało rady go zrozumieć.

No właśnie. Na początku nie byłem w stanie tego zrozumieć. Najczęściej powtarzanym przeze mnie słowem było „slowly”. Ale po trzech miesiącach było już z górki. Oni korzystają też z takiego słownictwa slangowego, wiele słówek zapisywałem sobie w telefonie i googlowałem po powrocie do domu. Krok po kroku i byłem w stanie mówić ich tym dialektem.

Dyrektor sportowy Dunajskiej Stredy mówił po dwumeczu z Cracovią, że „Pasy” grały archaiczny futbol. Dziś masz porównanie ligi słowackiej i polskiej, czołowych drużyn w Polsce i na Słowacji. Widzisz jakieś różnice w stylu gry?

My w Dunajskiej Stredzie analizując mecze Cracovii wiedzieliśmy, że jeśli doskoczymy do nich poziomem zaangażowania, to jakością zawodników i kulturą gry będziemy w stanie ich pokonać. Bo wiedzieliśmy, że oni posyłają dużo dośrodkowań, że twardo walczą. Trzeba było się dobrze przygotować fizycznie, nastawić na tę twardą walkę i przygotowywaliśmy się z takim przekonaniem, że jeśli tu im dorównamy, to mamy inne atuty, które pozwolą na zwycięstwo. Trener nam mówił „jeśli piłka będzie na ziemi, to będziemy lepsi”. Wiedzieliśmy, że każdy aut, każdy rzut wolny, to trzeba być maksymalnie skoncentrowanym. To były trudne mecze, ale daliśmy radę.

Takie zespoły jak Slovan Bratysława czy Dunajska Streda walczyłyby w Polsce o mistrzostwo kraju?

Trudno powiedzieć, ale na pewno byłyby w czołówce tabeli. Tak mi się wydaje. Slovan jest trochę innym przypadkiem, bo oni mają dużo więcej pieniędzy niż reszta klubów w lidze słowackiej, ściągają kogo chcą, mają szeroki zespół. Stać ich na to, by mieć po 10-12 punktów przewagi nad wiceliderem. Oni na pewno walczyliby w Polsce o te absolutnie najwyższe miejsca.

To z czego wynika to, że tak wielu Słowaków przyjeżdża do Polski? Żadna inna nacja poza Polakami nie jest tak mocno reprezentowana w Ekstraklasie.

Bo widzimy w transferze do Ekstraklasy jakiś krok naprzód w naszej karierze. Słowacja to mały kraj, pieniędzy tam jest nieporównywalnie mniej, kibiców też jest dużo mniej. Ja podchodzę do piłki tak, że chcesz pokazać coś ludziom, że grasz dla nich. A u nas… Miałem takie mecze, że na trybunach było sto osób i słyszałeś każde zdanie, które ktoś powiedział z tego jedynego sektora, na którym siedzieli ludzie. To kompletnie nie daje ci frajdy z uprawiania tego zawodu. Tutaj jest zgoła inaczej. Zresztą wrażenie robi nawet to, jak mecze są pokazywane w telewizji. Ludzie tym żyją. Okej, w Dunajskiej kibice byli mocno zaangażowani i tam w meczach u siebie było to czuć, ale u siebie grasz raz na dwa tygodnie. A za tydzień musisz jechać gdzieś, gdzie słyszysz tylko jak niesie się krzyk jakiegoś faceta „Satka ty chuju”. Średnia atmosfera. Zresztą wydaje mi się, że po prostu liga polska jest lepsza jakościowo do słowackiej pod względem grania. Mierzysz się z lepszymi zawodnikami tak na co dzień, a nie raz na jakiś czas.

Brzmi to dla nas miło, ale trudno nie zauważyć, że w rankingu UEFA Polska jest nisko. Pytanie czy kibice i otoczka nie przysłania nam poziomu sportowego.

Okej, rozumiem o co ci chodzi. I ktoś powie dzisiaj „dlaczego Lech czy Legia nie gra w fazie grupowej Ligi Europy, a Slovan przed chwilą tam był – czyli liga słowacka jest lepsza od polskiej”. Ale ja na to patrzę trochę z innej strony. Bo w Słowacji czasami jest tak, że jedziesz na mecz ze słabszą drużyną i – może to kiepsko brzmi z perspektywy sportowca – ale wiesz już przed spotkaniem, że trudno będzie ci to starcie przegrać. W Polsce? Nie ma szans. Na każdy mecz musisz się spiąć maksymalnie, bo wszyscy mogą ci tu urwać punkty. Wydaje mi się, że czymś pozytywnym dla was jest to, ilu macie młodych piłkarzy, którzy faktycznie dają tej lidze jakość. Patrzyłem sobie na to, ilu piłkarzy Ekstraklasa wypuszcza na zachód Europy w ostatnich latach. Kurde, to naprawdę robi wrażenie. Dzisiaj spojrzysz na takiego Puchacza czy Jóźwiaka i wiesz, że za sezon czy dwa oni wyjadą. Mówisz, że ranking UEFA nie pokazuje tego – jasne. I ja też zastanawiałem się dlaczego tak jest. Ale nie dam ci prostej odpowiedzi, bo wydaje mi się, że jej nie ma.

My zazdrościmy Czechom, Chorwatom czy Ukraińcom – oni mogą śledzić swoje drużyny w pucharach trochę dłużej niż do sierpnia.

No tak, ale może to wynika z tego, że w pucharach mierzysz się z najlepszymi z danych krajów? I Legia czy Lech nie są tak dobre, jak – dajmy na to – Szachtar Donieck. Ale średniak z Polski jest lepszy od średniaka w Chorwacji czy na Urakinie? Nie wiem, tak sobie to analizuje… W każdym kraju jest taka drużyna, która rozwala wszystkich. A w Polsce ten poziom jest dość zbliżony. Co tydzień grasz trudny mecz. Może w przyszłości wyklaruje się taka drużyna, która ucieknie reszcie. Ale pytałeś o tej poziom ligi, to wydaje mi się, że te drużyny w topu mają jakość. Być może trzeba kreować swój styl gry – żeby nie grać pragmatycznie, bo w Europie to często nie wystarczy.

Słuchaj… Lubisz się bić?

To propozycja?

Nie.

Ale wiem o co ci chodzi…

To jak było z tymi twoimi bójkami?

Właściwie to z bójką. Trafiłem na człowieka, który szukał konfliktu. Byliśmy całą drużyną na imprezie zgrupowaniu reprezentacji. Nowi chłopacy robili wkupne. Okej, wypiliśmy coś, ale wszystko grzecznie, bez trzody. Wyszedłem przed tę knajpę. Zaczepił nas jakiś gość, zrobiło się zbiegowisko… Co pamiętam dalej? Że leżę w szpitalu i mam pół twarzy we krwi.

Musiałeś przyjąć niezły cios.

Tak, ale paradoksalnie nie miałem żadnego urazu – rozcięta warga, jakiś siniak, nic poważniejszego. Musiałem jeszcze iść do dentysty, bo był jakiś problem z zębem. Ale w gazetach czytałem, że mam połamaną szczękę i nie zagram przez kilka miesięcy. Absurd. Tak naprawdę miałem tydzień przerwy i w następnym meczu już byłem do grania.

Niedługo później selekcjoner reprezentacji zrezygnował ze swojej posady, bo zauważył, jak złamaliście zakaz i piliście na zgrupowaniu. Byłeś w tamtej grupie.

Mieliśmy na drugi dzień normalny trening, więc to nie było tak, że poszliśmy w miasto i wróciliśmy kompletnie zalani. Na zajęciach trener nam powiedział, że widział jak wracaliśmy do hotelu. Później poszliśmy przeprosić za swoje zachowanie, ale on już podjął decyzję. Nie chce mi się wierzyć, że to była pierwsza taka sytuacja, on pracował w kadrze pięć lat i nie wierzę, że to był jedyny powód odejścia. Zresztą to, że zespół wyjdzie sobie na piwo, to jest normalne na świecie – oczywiście jeśli przeginasz i wracasz kompletnie pijany, to tego nie pochwalam, ale tez nie rozumiem tego zarzutu, że jeśli piłkarz raz na jakiś czas wypije piwo, to nie nadaje się do sportu. Wystarczy popatrzeć na inne kluby czy reprezentacje, gdzie alkohol w drobnych dawkach jest akceptowalny.

Do ciebie jednak przylgnęła w kraju łatka imprezowicza. Dostałeś w twarz, później byłeś w grupie, która wyszła na miasto i spirala zaczęła się nakręcać.

W pewnym momencie zrobiono ze mnie alkoholika. Ludzie pisali, że Satka co weekend siedzi w pubach i chleje. Ja tego nie śledziłem, ale znajomi wysłali mi fragmenty tekstów czy komentarze w internecie. Myślałem sobie „kurde, muszą mieć mnie za kozaka, skoro co piątek pije do upadłego, a w sobotę wychodzę na mecz i jestem czołowym stoperem ligi”. Ale to były bujdy.

Trudno było odkleić od siebie łatkę bumelanta?

Nie walczyłem z tym, bo jak? Nawet gdybym coś powiedział, to jeśli ktoś był przeciwko mnie, to i tak by powiedział „dobra, tak tylko gada, a w piątek znów poszaleje na mieście”. Te sytuacje z pobiciem i z aferą na kadrze były w niewielkim odstępie czasu, więc wielu skojarzyło mnie jako bumelanta. Pod dom przyjeżdżały do mnie stacje telewizyjne albo paparazzi i próbowali nagrywać mnie przez okna. Pozasłaniałem rolety i odpaliłem sobie telewizję, bo co mogłem zrobić? Możesz mi wierzyć lub nie, ale ja nie jestem typem gościa, który jak ma wolny weekend, to ubiera najlepsze ciuchy i rusza w miasto. Okej, jeśli jest jakaś akcja drużynowa, że idziemy się spotkać, zjeść coś, to jak najbardziej. Lubię być wśród ludzi, dobrze się wtedy czuje. Ale samemu? Nie, mnie to totalnie nie kręci. W Poznaniu nawet nie wiem gdzie się imprezuje.

Gdy wychodzisz na Stary Rynek to unikasz agresorów?

Ta… Wolę już nie odwiedzać szpitali. Okej, tamta akcja na reprezentacji to był błąd. Wyciągnąłem nauczkę i myślę, że to się nie powtórzy. Ale zwróć uwagę co zrobiono z Mickey van der Hartem. Zrobiono mu jedno zdjęcie i zaczęto się nakręcać – van der Hart chleje na mieście, van der Hart nie wychodzi z kebabów… Okej, to są jakieś błędy zawodników, ale nie rozumiem tych łatek, które się ciągną za zawodnikami. Ponadto to wiesz jak to wygląda – zagrasz trzy lepsze mecze i każdy zapomina. Ale zagrasz jeden słabszy, to już się zaczyna „oooo, gdyby nie pił i nie żarł kebabów, to by był dopiero kozakiem!”.

Ty faktycznie masz zajawkę na inne sporty? Słyszałem, że za dzieciaka lubiłeś pograć w tenisa, w hokej…

Mieliśmy przed blokiem taki obiekt z boiskiem. Co dzieciaki robią po szkole? Wychodzą z domów i szukają sobie zajęć. Graliśmy w piłkę oczywiście, ale też w tenisa, w hokej, w koszykówkę. Ja po prostu lubię sport jako część życia. Lubię rywalizację jako taką. Bardzo lubię oglądać NBA, śledzę wyniki, oglądam skróty. Na mecze nie za bardzo jest czas, bo musiałbym zrywać nocki, ale muszę się wyspać na trening. Latem staram się odciągnąć myśli od piłki – idziemy ze znajomymi pograć w tenisa, porzucać trochę do kosza.

Na Słowacji też fajnie wyskoczyć na hokej, bo to akurat taki sport, który lepsze wrażenie robi na żywo.

Oj, zdecydowanie tak. Kiedyś miałem na to więcej czasu, dzisiaj siłą rzeczy z tym jest gorzej, ale faktycznie lubiłem sobie pojechać na mecz. No i kiedyś liga słowacka była mocniejsza, śledziłem dość mocno te rozgrywki. Dzisiaj nie znam już tak dobrze zawodników, nie jestem na bieżąco z wynikami i ciężko mi się tak wkręcić w to na nowo.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Weszło

1 liga

Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

Jakub Radomski
33
Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”
Polecane

Świetny sportowiec może być kruchy psychicznie. „Szedł na zagrywkę blady jak ściana”

Jakub Radomski
2
Świetny sportowiec może być kruchy psychicznie. „Szedł na zagrywkę blady jak ściana”
Piłka nożna

Niepokonani. Dlaczego nikt nie wierzy, że najlepszy klub świata gra w Turkmenistanie?

Szymon Janczyk
31
Niepokonani. Dlaczego nikt nie wierzy, że najlepszy klub świata gra w Turkmenistanie?

Komentarze

1 komentarz

Loading...