Reklama

Dlaczego Niemcom tak bardzo zależy na dokończeniu ligi?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

02 kwietnia 2020, 15:19 • 7 min czytania 3 komentarze

Bezkrytyczne przyjęcie, że Niemcy słyną z porządku, konsekwencji i dyscypliny, można byłoby uznać za pusty stereotyp, ale z drugiej strony rzeczywistość zdaje się mu nie zaprzeczać, a wręcz hołdować jego prawdziwości. Doskonale widać to na przykładzie tamtejszego futbolu. Mnóstwo klubów funkcjonuje jak dobrze zarządzane firmy. Problem w tym, że cała sprawa ma też drugą stronę. Okazuje się bowiem, że nie da się być tak ułożonym, żeby być przygotowanym na sytuacje ekstremalne. A sytuacją ekstremalną jest pandemia koronawirusa, która uderzyła również w piłkę po zachodniej stronie Odry i czyni tam coraz większe szkody. Oto jak nasi sąsiedzi miotają się nierównej walce z siłą wyższą. 

Dlaczego Niemcom tak bardzo zależy na dokończeniu ligi?

– Niemiecki futbol stanął w obliczu największego kryzysu w swojej historii. Piłka nożna musi zająć miejsce na drugim planie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyliśmy. Stoimy w obliczu wielkiego kryzysu. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, jak wielkie znaczenie dla ludzi i gospodarki ma codzienne funkcjonowanie klubów piłkarskich, ale teraz na pierwszym planie jest bezpieczeństwo i odpowiedzialność. Nie możemy być lekkomyślni – mówił dwa tygodnie temu Hans-Joachim Watzke.

– Futbol to magiczna sprawa, jedyna w swoim rodzaju, najśliczniejsza na świecie. Ale teraz ważniejsze jest zdrowie – wtórował mu Max Eberl.

Głosów identycznych lub podobnych do tych prezesa Borussii Dortmund i dyrektora sportowego Borussii Monchengladbach było bardzo dużo. Tak to już na świecie bywa, że można rywalizować, ścigać się, zwalczać w stabilnych czasach, ale kiedy pojawia się kryzys i trzeba stanąć w jednej linii frontu, to ludzie zaczynają współpracować.

A w tym wypadku trzeba było działać. Bundesliga przerwała swoja rozgrywki jako jedna z ostatnich lig w Europie i ostatnia z najsilniejszych lig Starego Kontynentu. Dłużej swoje mecze rozgrywano właściwie tylko w Rosji i Turcji (cholera, Białorusi nie liczymy, bo to inny stan umysłu), ale to trochę inny krąg kulturowy, kraje na pograniczu kontynentów, tam wirus rozprzestrzeniał się w innym tempie i w innym czasie.

Reklama

Nic dziwnego też, że stosunkowo długo nie chciano przerwać organizacji meczów. Niemcy zachowywali się, jakby złudnie wierzyli, że światowy kryzys ich ominie. Że ich medycyna funkcjonuje tak dobrze, że będą mogli organizować swoje mecze, choćby wokół paliło się i waliło. Rafał Gikiewicz w pewnym momencie pisał nawet, że „piłkarze czują się jak małpy w cyrku”. Wszystko to wyglądało jak czekanie na wyrok, czekanie aż któryś z zawodników zachoruje na koronawirusa. I tak też się stało. Ligę trzeba było przerwać.

Na początku mecze odwołano do 2 kwietnia, a 30 marca miało odbyć się spotkanie klubów, podczas którego miała zapaść decyzja o tym, co dalej. I wtedy, w pierwszych dniach po odwołaniu spotkań, dominowały jeszcze głosy podobne do tych przytoczonych powyżej. Po początkowej uldze, przyszła refleksja. Świat niemieckiej piłki, wielki biznes, stanął w miejscu. Zamarł. Zastygł. Meczów brak. Stadiony puste. Szatnie puste. Klubowe obiekty puste. Klubowe muzea puste.

Jeśli coraz większa część polskich klubów z elity już funkcjonuje jako niezłe korporacje, to w Niemczech właściwie wszystkie kluby z elity funkcjonują jako korporacje do kwadratu. Zatrudnia się tam więcej osób, na więcej stanowisk, na lepszych warunkach. I to od początku całej historii spędzało sen z powiek szefowi DFL, Christianowi Seifertowi, który ogłaszał wszem i wobec, że zatrzymanie ligi oznacza wielkie, ale to wielkie, problemy dla niemieckiej piłki klubowej.

– Piłka to nie zabawa. Piłka to biznes. Można polemizować z tym na poziomie idei, ale rzeczywistość wygląda tak. Teraz rozchodzi się o znacznie większą stawkę niż zwykła rozrywka – chodzi o ponad 50 tysięcy miejsc pracy. Dotarliśmy do takiego momentu w historii, że Bundesliga musi zrozumieć, że coś produkuje. Nie za darmo. A co więcej, wraz z zastopowaniem ligi, wszystko staje w miejscu, a to oznacza mnóstwo cięć, zwolnień i wielki gospodarczy kryzys na wielu poziomach – grzmiał prezes DFL.

Przerwa w grze oznacza wszędzie to samo – brak dochodów z dnia meczowego, z praw telewizyjnych, od sponsorów. Oznacza to też brak dochodów z przeróżnych mniejszych eventów organizowanych wokół spraw boiskowych. Piłka to biznes. Jeszcze raz. To musi wybrzmieć.

Sumaryczne straty niemieckich klubów szacuje się na 700-750 milionów euro. Bardzo, bardzo dużo. Bild, niemiecki tabloid, podał wstrząsającą informację, że przy nierozgrywaniu meczów istnieje duże prawdopodobieństwo, że przynajmniej kilkanaście klubów z dwóch najwyższych poziomów rozgrywkowych w Niemczech nie przetrwałoby takiego kryzysu. A to oznaczałoby kompletną zapaść.

Reklama

W ten sposób, kiedy wszyscy uświadomili sobie, co oznacza przerwa w rozgrywkach, a w najgorszym scenariuszu nawet całkowite anulowanie rozgrywek, zaczęto zastanawiać się, jak ten cały problem rozwiązać. Dla przykładu w przestrzeni publicznej padły dwie propozycje, które rujnowałby filozofię niemieckiej rzeczywistości futbolu, ale mogłyby okazać się zbawienne dla przetrwania klubów.

Po pierwsze, odejście od zasady „50+1”, która nadawała lidze charakter i utrzymywała ją w nieco romantycznych realiach. Chodzi o to, że do klubu nie może wejść właściciel, który miałby większościowe udziały.

– Nie chcę, żeby ktoś powiedział, że łamię swoje ideały i wykorzystuję kryzys związany z koronawirusem, żeby przewrócić niemiecką piłkę do góry nogami. Wiem, że ktoś może tak pomyśleć, że mogę być krytykowany, ale może właśnie odejście od takich zasad, jak to „50+1”, może okazać się zbawienne dla naszego futbolu. Musimy wszyscy myśleć odpowiedzialnie, stawiać na mądrość, przewidywanie przyszłości, a nie sentymenty. Taki mamy czas – proponował dyrektor FC Koeln, Horst Heldt.

Po drugie, mecze bez udziału publiczności, które – cóż tu wiele mówić – też nadawały lidze charakter i utrzymywały ją w bardzo (już nie nieco) romantycznych realiach. Nie od dziś wiadomo, że kultura kibicowska w Niemczech stoi na poziomie nieosiągalnym dla wielu, wielu krajów, bo w jednym miejscu, w kibicowskim kotle, łączy się tradycja z nowoczesnością.

– Powiem tak: rozgrywanie meczów bez kibiców to jedyne rozwiązanie na dogranie tego sezonu, ale to nie ma sensu. To autentycznie nie ma sensu – grzmiał prezes Borussii Monchengladbach, Stephan Schippers.

Ale jednak bardzo możliwe, że takie rozwiązanie będzie jednym z możliwych. Jednym słusznym. Bo inaczej w ogóle może nie być w Niemczech futbolu, jakiego znamy. I w takim wypadku trzeba będzie odrzucić wszystkie sentymenty na rzecz wyższych ideałów. To wszystko jednak melodia przyszłości. Czy którekolwiek z tych rozwiązań zostanie wprowadzone w życie? Pożyjemy, zobaczymy.

Dlatego też, w minionym tygodniu, najbogatsi postanowili pomóc najbiedniejszym. Albo inaczej bardzo bogaci postanowili pomóc mniej bogatszym, bowiem aż tak biednych klubów w Niemczech nie ma, żeby mówić tu o zagrywkach filantropijnych. O co chodzi?

Ano o to, że Bayern, BVB, Bayer i Lipsk, czyli przedstawiciele niemieckiej piłki w Champions League, postanowiły gremialnie zrezygnować z kasy należnej im za prawa telewizyjne do pokazywania ich spotkań w Lidze Mistrzów, do tego dołożyć jeszcze trochę swojej forsy, a wszystko to przekazać DFL na rzecz działania kryzysowego w związku z pandemią koronawirusa. Razem wyszło trochę ponad 20 milionów euro, którymi DFL, mające także swoje oszczędności do rozdysponowania w sytuacjach kryzysowych, może szafować wedle własnego uznania.

– To kwestia idei. Pokazaliśmy solidarność. Gramy w jednej drużynie przeciw jednemu przeciwnikowi – tłumaczył to pompatycznie Karl-Heinz Rummenigge.

I w tym momencie wszystko wyglądało idyllicznie. Priorytety były zachowane. Zaciskamy pasa. Walczymy z kryzysem. Boimy się o przyszłość, ale gramy w jednej drużynie. Zdrowie najważniejsze. Wiadome było, że ani zamrożenie pensji piłkarzy, ani ich obniżenie, ani inne deklaracje, sytuacje finansowej klubu nie zbawią, ale przynajmniej nikt nie wspominał o konieczności kończenia ligi. Nikt nie forsował idei buntu wobec rzeczywistości wirusa.

Do czasu. Bo przyszedł kwiecień i okazało się, że lidze bezwzględnie zależy, żeby ligę kończyć.

– Zdajemy sobie sprawę z powagi całej sprawy. Epidemia koronawirusa to bardzo delikatny temat. Trzeba posługiwać się wyważonymi argumentami i mądrze reagować na bieżącą sytuację – zaczął dyplomatycznie Christian Seifert, ale zaraz dodał: – Naszym głównym celem jest zakończenie ligi przed końcem czerwca. I tyle. Takie jest nasze stanowisko na dzień dzisiejszy. W związku z tym musimy wznowić rozgrywki wystarczająco wcześnie, aby udało się nam plan zrealizować. 

To już brzmi nieco inaczej niż zdrowie na pierwszym miejscu, piłka na drugim. To już brzmi jak deklaracja zakończenia ligi. I to w sposób niezważający na żadne okoliczności. Co więcej, 17 kwietnia władze ligi spotykają się, żeby ustalać terminy wznowienia meczów – w grę wchodzi pierwszy albo drugi weekend maja.

Jeszcze żadna, naprawdę żadna, liga w całej Europie nie zadeklarowała tak jasno, że aż tak bardzo, tak zdecydowanie, zależy jej na dokończeniu rozgrywek tu i teraz, jeszcze wiosną. Pytanie, czy nie jest to pomylenie odwagi z odważnikiem. I czy naprawdę ta kwestia jest aż tak dużo ważniejsza od ludzkiego zdrowia. Tym bardziej, że licznik ofiar koronawirusa w Niemczech rośnie z dnia na dzień.

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Czerwone Diabły coraz bliżej dna. Gol z rzutu rożnego i trzecia “czerwień” Fernandesa [WIDEO]

Paweł Wojciechowski
3
Czerwone Diabły coraz bliżej dna. Gol z rzutu rożnego i trzecia “czerwień” Fernandesa [WIDEO]
Hiszpania

Kibice Barcelony nie doceniają “Lewego”? Dostał tylko 3,6% głosów…

Kamil Warzocha
6
Kibice Barcelony nie doceniają “Lewego”? Dostał tylko 3,6% głosów…
Anglia

Koniec Edersona w City? Klub wytypował następcę z Włoch

Kamil Warzocha
2
Koniec Edersona w City? Klub wytypował następcę z Włoch

Niemcy

Niemcy

Niemczycki: Nie będę przepraszał za to, że gonię za marzeniami [WYWIAD]

Przemysław Michalak
38
Niemczycki: Nie będę przepraszał za to, że gonię za marzeniami [WYWIAD]

Komentarze

3 komentarze

Loading...