Najprostsza i najbardziej prawdziwa odpowiedź na pytanie: “co dalej” brzmi po prostu – “nie wiadomo”. Nie da się przewidzieć, czy do grania wrócimy w kwietniu, w maju, czy we wrześniu. Całe środowisko piłkarskie rozważa jednak najróżniejsze scenariusze, zastanawiając się również jak wybrnąć z sezonowych rozstrzygnięć, jeśli nie uda się dokończyć poszczególnych lig. Marcin Animucki na Kanale Sportowym nakreślił trzy warianty, które są mniej więcej takie same dla całej Europy. Dogranie ligi, niezależnie od tego, kiedy uda się to zrobić. Dogranie kilku kolejek, by sezon zakończyć możliwie jak najbardziej sprawiedliwie – czyli zapewne po trzydziestej serii spotkań. No i ten najgorszy scenariusz – zakończenie ligi na tym etapie, na którym jesteśmy teraz.
Postanowiliśmy przycupnąć chwilę przy każdej z propozycji, zastanawiając się jednocześnie, jakie ruchy będą musiały zostać podjęte w nieco szerszym ujęciu – bo przecież decyzje dotyczące Ekstraklasy będą miały bardzo istotny wpływ na grę, a może i dalszy żywot klubów I czy II ligi. Co będzie najbardziej sprawiedliwe? Co wymaga największych fikołków regulaminowych?
Czego w ogóle możemy się spodziewać?
SCENARIUSZ I – GRAMY, NIEZALEŻNIE OD TEGO KIEDY
To scenariusz, który jest chyba najpoważniej brany pod uwagę. Zakłada, że zagrożenie epidemiczne kiedyś się skończy – być może w kwietniu, i wtedy uda się dograć ligi przed Euro 2020, być może w czerwcu, i wtedy dogrywać ligę trzeba będzie w nieco innym trybie.
Bez wątpienia jest to też scenariusz najbardziej sprawiedliwy – spadkowicze nie będą narzekać, że nie dostali szansy wydostania się ponad kreskę, zespoły walczące o puchary – że zabrakło czasu na pościg za podium. Tak zresztą kombinujemy nie tylko my – bo przecież sporo grania zostało też w Premier League, Bundeslidze czy La Liga.
Jakich działań będzie to wymagało? W scenariuszu najbardziej optymistycznym, wracamy właściwie za chwilę, upychamy terminarz bardzo mocno, dogrywamy wszystko przed rozpoczęciem Euro 2020 i normalnie delektujemy się turniejem. Bardziej prawdopodobna wydaje się jednak konieczność przesunięcia terminarza, bo przy tempie rozprzestrzeniania się wirusa trudno uwierzyć, że nawet i w końcówce kwietnia będziemy w warunkach odpowiednich do rozgrywania spotkań piłkarskich. Jako pierwsza zapewne pójdzie w odstawkę piłka reprezentacyjna: przesunięcie Euro 2020 daje ligom właściwie półtora miesiąca więcej na zorganizowanie rozstrzygnięć. Wtedy bujamy się z sezonem do 30 czerwca, może się udać nawet w najdłuższych ligach, jak Championship.
To oczywiście wymagałoby też przesunięcia startu przyszłego sezonu, zwłaszcza jeśli chodzi o kwalifikacje do europejskich pucharów – trudno sobie wyobrazić, że Lech Poznań przyklepuje trzecie miejsce 28 czerwca, a 7 lipca zaczyna walkę na froncie międzynarodowym.
Pierwszy termin graniczny to zatem start Euro – optymistyczny, zakładający, że uporamy się z epidemią w jakieś 3-4 tygodnie. Drugi termin graniczny to 30 czerwca – nadal optymistyczny, zakładający, że paraliż potrwa ok. dwóch miesięcy. Kolejne rozwiązania wymagają już większych wygibasów – bo przeciągnięcie sezonu poza 30 czerwca, to właściwie rewolucja o nieprawdopodobnej skali. Może się okazać, że w środku rozgrywek połowie drużyny wygasają kontrakty. Jak je przedłużyć? Jak je rozliczyć? Co z oknem transferowym, co z ruchami zaplanowanymi już teraz na 1 lipca, powrotami z wypożyczeń?
Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której mecz 34. kolejki Ekstraklasy wypada w sobotę, 27 czerwca, Alan Czerwiński gra dzielnie w barwach Zagłębia Lubin. Ale już 1 lipca, we środę, gra wieczorem w barwach Lecha Poznań spotkanie kolejki numer 35.
Być może jakimś wyjściem byłoby faktycznie “zaokrąglenie” terminów – na przykład wznowienie gry od 1 lipca i przejście na sezon wiosna/jesień. To już jednak wychodzenie w naprawdę odległą przyszłość. Na pewno decyzje w tym temacie zostaną narzucone odgórnie – bo pierwszy krok będzie musiała wykonać UEFA przy postanowieniu co dalej z Euro 2020 oraz kwalifikacjami do europejskich pucharów. Ekstraklasa w tym scenariuszu jest trochę listkiem na wietrze – nasz cały biznes piłkarski jest dość potężny w skali kraju, ale nie ma porównania z ligami takimi jak angielska czy hiszpańska. One mają największe parcie na dogranie ligi do końca, bo tam zobowiązania sponsorskie oraz straty z tytułu anulowania/przerwania sezonu są największe.
Niewykluczone, że najwięcej będzie zależało od powodzenia strategii angielskiego rządu, który planuje budować zbiorową odporność, bez wprowadzania restrykcji takich jak choćby w Polsce czy u naszych południowych sąsiadów. Jeśli w Anglii ten plan wypali, granie przynajmniej w Premier League powróci dość szybko.
SCENARIUSZ II – DOGRYWAMY DO 30. KOLEJKI
Rozwiązanie bardzo lokalne, które Marcin Animucki w Kanale Sportowym przedstawił jako “dogranie sezonu do jakiegoś newralgicznego miejsca”. W podobnej sytuacji w Europie jest kilka lig o podobnej konstrukcji sezonu, więc zakładamy, że sprawa dotyczyłaby pewnie większości z nich. W tym miejscu, przynajmniej jeśli chodzi o Ekstraklasę, wszystko jest w miarę jasne – do rozpoczęcia Euro w optymistycznym oraz do 30 czerwca w mniej optymistycznym scenariuszu, musimy zagrać cztery kolejki. Mamy wówczas za sobą mecz i rewanż wszystkich drużyn, kto miał zdobyć mistrza, ten mistrza zdobywa, kto miał spaść – ten spada.
Można oczywiście przyjąć, że Korona i ŁKS szczyt formy przyszykowały na maj, ale nie oszukujmy się – to rozwiązanie w miarę sprawiedliwe na tle wariantów ze scenariusza III, które przedstawiamy poniżej.
Scenariusz II jest o tyle trudny, że nie wyjaśnia kompletnie sytuacji w niższych ligach i tu tak naprawdę zaczynają się prawdziwe cyrki.
W Ekstraklasie z duża dozą prawdopodobieństwa można oszacować, że efekty po 30. i 37. kolejkach będą w miarę podobne – ligę wygra Legia Warszawa, spadną Arka Gdynia, Korona Kielce i ŁKS Łódź, zespoły z ambicjami pucharowymi czekałyby w tym układzie cztery serie spotkań, w których rozstrzygnęłaby się kolejność na górze tabeli. Ale już w I lidze… Nawet z czterema kolejkami, ba, nawet z ośmioma kolejkami – nadal zostałby jeszcze kawał ligi do zagrania. Obecnie mamy za sobą 22. kolejki – bardzo realnie na miejsca barażowe może spoglądać nawet dwunasty w tabeli Stomil Olsztyn, który ma pięć punktów straty do miejsc 5-6.
A skoro ma szansę na baraże, to ma też szansę na awans. Spadają z Ekstraklasy trzy kluby, więc ci, którzy znajdują się w strefie barażowej lub jej sąsiedztwie, mogą czuć duże rozgoryczenie.
Ale przecież podobnie jest na dole tabeli. Odra Opole nie jest w sytuacji ŁKS-u, który w 11 meczach musiałby odrobić 11 punktów. Odra ma 2 punkty straty do GKS-u Bełchatów oraz perspektywę aż 36 punktów do zdobycia. Nie jest też oczywista reakcja drużyn, które są na górze. Co stałoby się, gdyby Stal Mielec po dograniu Ekstraklasy do 30. kolejki zajmowała trzecie miejsce w tabeli z punktem straty do wicelidera? Zamiast bezpośredniego, wciąż możliwego awansu, baraże, które mogą zakończyć się fiaskiem? Tego typu rozważania jeszcze głębiej sięgają jednak przy scenariuszu III.
SCENARIUSZ III – KONIEC SEZONU
Scenariusz najczarniejszy, bo przewidujący, że możliwości grania nie będzie ani w kwietniu, ani w maju, ani nawet w czerwcu czy lipcu. Jeśli zawieszenie będzie się przeciągało na tyle, że zaczniemy mocno “nachodzić” na sezon 2020/21, prawdopodobnie trzeba będzie podjąć decyzję o zakończeniu rozgrywek. Wyróżnia się tutaj trzy podstawowe warianty, które są już podnoszone w mediach:
Wariant I: tabela po ostatniej pełnej rozegranej kolejce.
Choć sam Zbigniew Boniek mówił wczoraj w Kanale Sportowym, że nie ma pewności, czy uchwała zarządu PZPN weszła już w życie, chyba trzeba powoli zakładać, że tak może się stać. Wówczas bierzemy pod uwagę tabelę Ekstraklasy po 26. kolejce, I ligi po 22. kolejce i II ligi po 22. kolejce. Do tych wątpliwości, które wymieniliśmy powyżej, dochodzi cała sterta wzajemnych pretensji.
Spójrzmy na najbardziej drastyczny przykład – Stal Stalową Wolę. Goście mieli pecha – jesienią był budowany ich stadion, więc grali przede wszystkim na wyjazdach. Na wiosnę zostało im aż dziesięć spotkań na własnym terenie i zaledwie dwa wyjazdy. Utrzymanie tydzień temu wydawało się może nie formalnością, ale czymś bardzo, bardzo prawdopodobnym. Tymczasem może się okazać, że Stal zostanie z tym swoim nowym obiektem jak Himilsbach z angielskim – w tym wypadku na boiskach III-ligowych.
Jak tak patrzymy na drabinkę w Polsce – to chyba właśnie Stal Stalowa Wola powinna najgłośniej krzyczeć o niesprawiedliwości uznania tabeli na dzień 10 marca 2020, obok niej Skra Częstochowa, z podobną, minimalną stratą punktową. Ciekawie wygląda też sytuacja na górze – tak naprawdę nie ma pewności co do tego, czy na trzecim miejscu znajduje się dzisiaj GKS Katowice czy jednak Resovia Rzeszów. 2:2 w bezpośrednim meczu w Rzeszowie, tyle samo punktów, gole lepsze ma Resovia, ale jednocześnie straciła dwie bramki u siebie w bezpośrednim starciu. Na 90minut.pl, które jest wyrocznią, wyżej pozostaje GKS Katowice, ale regulaminowe niuanse wskazują, że przy jednym spotkaniu (a nie zapisanych w regulaminie “spotkaniach”), kolejność zamiast goli strzelonych na wyjeździe w bezpośrednim starciu ustali się poprzez różnicę goli w całych rozgrywkach.
Jeśli nie doszłoby do baraży, a pewnie w tym scenariuszu dojść by nie mogło, o awansie zadecydują bramki po 22 seriach spotkań. Naprawdę, parsknęlibyśmy śmiechem, gdyby nie to, że kibicom GKS-u Katowice po prostu szczerze współczujemy. Przypomnijmy – przegrali awans do Ekstraklasy po golu z połowy boiska w ostatniej kolejce, przegrali utrzymanie w I lidze po golu bramkarza w doliczonym czasie gry, teraz przegrają awans różnicą bramek oraz przerwaniem rozgrywek z powodu pandemii. Oczywiście tutaj nadal nie da się niczego przesądzić na 100% – co do tego, czy obecnie wyżej w tabeli jest GKS czy Resovia, nie są zgodni nawet w PZPN-ie.
Wariant II: sezon uznany za nierozegrany.
Drugi “instynktowny” wariant – nie zagraliśmy przewidzianych regulaminem 37 kolejek, więc po prostu zamykamy kramik i tyle. Nie ma mistrza, nie ma spadkowiczów – na potrzeby europejskiej piłki do eliminacji Ligi Mistrzów wystawiamy zespół Piasta Gliwice, w Europę jadą też ubiegłoroczni pucharowicze. Czy to jest wariant bardziej sprawiedliwy od tego z numerem I?
Cóż, wydaje się, że nie do końca – choć na pewno mniej skrzywdzone w tym układzie będą Stal Stalowa Wola czy Odra Opole, to jednak pozostaje pytanie o tych, którym właśnie sezon układa się wyśmienicie. Legia Warszawa jest właściwie o dwa kroki od mistrzostwa, Warta Poznań i Podbeskidzie Bielsko-Biała – w podobnej odległości od awansu do Ekstraklasy. Poza tym wyobraźmy sobie globalne skutki przyjęcia takiego modelu. Czy Liverpool, który w tej chwili legitymuje się bilansem 27 zwycięstw, 1 remisu i 1 porażki, a od przyklepania mistrzostwa dzieliły go gdzieś dwa tygodnie, miałby zostać z niczym? To był przecież wynik, który miał zagościć na tatuażach setek mieszkańców Liverpoolu.
Zdaje się, że w przypadku dwóch pierwszych wariantów mierzymy po prostu, ile klubów będzie bardziej pokrzywdzonych, bo zadowolić wszystkich się nie da. Albo wkurzą się ci, którzy są obecnie w fatalnej sytuacji – za brak możliwości wyjścia z kłopotów, albo ci, którzy są obecnie w sytuacji świetnej – za przekreślenie kilku miesięcy ich naprawdę dobrej gry.
I niestety – trzeba tu brać pod uwagę nie tylko szesnaście drużyn w elicie, ale też kolejne 36 na szczeblu centralnym.
Wariant III: mieszany.
Co ciekawe – tego typu wątpliwości dostrzegają w Bundeslidze czy Premier League. Niemiecka i brytyjska prasa donosi, że rozważane są scenariusze z poszerzaniem lig, tak by ci walczący o awans nie zostali w żaden sposób pokrzywdzeni, a i ci bijący się o utrzymanie nie narzekali, że zabrakło im czasu. To jest rozwiązanie zdecydowanie najtrudniejsze pod kątem obowiązujących regulaminów, premii oraz generalnie: “porządku futbolowego”, ale jednocześnie nie krzywdzi właściwie nikogo.
Jest tu zresztą coś dla romantyków: solidarność środowiska wobec zagrożenia, jedność, gotowość do ustępstw i kompromistów. Jest także dla pragmatyków: żadna liga nie naraża się na procesy, jeśli stojąca nad krawędzią bankructwa Arka zechce procesować się z PZPN-em czy Ekstraklasą SA o to, że z Ekstraklasy spadła niesłusznie.
Mówiąc wprost: to trochę rozwiązanie typu “dupochron” – nie ma ryzyka, że po latach jakiś sąd przyzna rację np. Miedzi Legnica, która będzie dowodzić, że miała prawo myśleć o awansie do Ekstraklasy i o związanych z tym pieniądzach.
Na czym to polega? Cóż, pogodzenie interesów góry i dołu.
Góra zostaje tak jak jest – przyznajemy mistrzostwo Legii Warszawa (w przykładowej Anglii – Liverpoolowi), pucharowiczów układamy według obecnych tabeli. Do wyższych lig awans robią ci z najwyższych miejsc, rozgrywamy ewentualnie przewidziane wcześniej baraże. Ci, którzy mają za sobą 2/3 dobrego sezonu, otrzymują zasłużone nagrody. Natomiast na dole ci, którzy mają przed sobą jeszcze 1/3 sezonu na odwrócenie swoich losów, nie są karani. Zamiast spadków – poszerzamy ligi. W Anglii mówi się nawet o 24 klubach w Premier League, podobnie poszerzona miałaby być Bundesliga. U nas nieco problemów stwarza baraż, ale tutaj też zaimprowizowane mogą zostać różne propozycje – włącznie z dodatkowym meczem ostatniego w tabeli ŁKS-u ze zwycięzcą baraży w I lidze. Zaplecze Ekstraklasy wówczas mogłoby być poszerzone – gdyby awansować całą strefę barażową, nawet do 24 drużyn. Można również zastosować patent analogiczny do powyższego i zwycięzcę baraży w II lidze sparować z ostatnim zespołem zaplecza, by utrzymać 18 drużyn.
Rozwiązanie nieco idylliczne, ale jak pokazują zagraniczne przykłady – brane pod uwagę również przez tych najbogatszych.
W tym wypadku jednak zamiast 5-6 pokrzywdzonych klubów, mamy tak naprawdę “krzywdy” rozłożone na całe ligi, bo kasę z kontraktu TV trzeba byłoby podzielić na zdecydowanie więcej części. O ile w Premier League jest czym dzielić i prawdopodobnie będzie czym dzielić nawet i za pół roku, o tyle w Ekstraklasie przyszłość to jedna wielka niewiadoma.
***
Na teraz pewne wydaje się jedno – decyzji nie podejmie PZPN czy Ekstraklasa SA, decyzji nie podejmie nawet UEFA z FIFA pod ramię. Decyzję podejmie za nas natura, a konkretnie sposób, w jaki rozprzestrzeni się wirus i czas, jaki zajmie walka z nim. W gruncie rzeczy nawet te najczarniejsze scenariusze zakładają, że piłka wróci najpóźniej po wakacjach, z początkiem sezonu 2020/21. I chyba słusznie.
Bo jeśli nie wróci, to cały futbolowy świat trzeba będzie zbudować od zera.
fot. FotoPyk