Reklama

Panie Klopp, płakać też trzeba umieć z klasą

redakcja

Autor:redakcja

12 marca 2020, 13:01 • 3 min czytania 26 komentarzy

Juergena Kloppa generalnie trudno nie lubić. Facet emanuje pozytywną energią i nawet jeśli wbije komuś szpilkę, przeważnie robi to z humorem i klasą. Ale jak widać – nie zawsze. Reakcje menedżera Liverpoolu po odpadnięciu z Atletico pokazują, że nawet on potrafi stracić kontrolę nad tym co mówi i patrzeć na rzeczywistość w wykoślawiony sposób.

Panie Klopp, płakać też trzeba umieć z klasą

Klopp najwyraźniej nie tylko nie mógł się pogodzić z faktem, że ktoś wyeliminował jego zespół, ale przede wszystkim z tym, że zrobił to zespół unikający wymiany ciosów, otwierający się dopiero w razie konieczności. Zupełnie, jakby w futbolu można było grać tylko w jeden sposób.

– Gdybym powiedział do końca, co myślę o grze Atletico, wyszedłbym na największego przegranego na świecie – stwierdził po meczu.

Ale wcześniej i tak powiedział, co myśli.

„Nie rozumiem, dlaczego Atletico grało w piłkę w ten sposób mając taką jakość. Mogło grać w piłkę nożną. Piłkarze światowej klasy tacy jak Saul, Koke, Llorente stali w dwóch liniach po czterech, nawet nie mieli kontrataków”.

Reklama

Sorry, ale brzmi to jak wypowiedź kogoś, kto od dawna nie wychylił nosa poza własny ogródek. Na tym polega specyfika europejskich pucharów – zwłaszcza fazy pucharowej – że maksymalnie gra się na wynik. Czyżby Klopp już nie pamiętał, w jakim stylu Inter za czasów Mourinho triumfował w Lidze Mistrzów, murując się do granic możliwości w półfinałowym rewanżu z Barceloną? To jakaś niesamowita nowość, że ktoś, kto nie jest faworytem podchodzi do sprawy bardziej wyrachowanie i zachowawczo? No bądźmy poważni. Jasne, też preferujemy futbol pełen ofensywnego rozmachu, ale nie każdy jest w stanie go na takim poziomie prezentować. W zasadzie – mało kto jest w stanie.

Fakty są zresztą takie, że Liverpool przegrał pierwszy mecz z drużyną Diego Simeone, a u siebie pozwolił jej na strzelenie trzech goli. To chyba całkiem dużo, skoro mówimy o zespole, który podobno nie grał w piłkę nożną. „The Reds” mieli już 2:0 w dogrywce, co dawałoby im awans. Sami mogli się cofnąć, uspokoić grę i właśnie wtedy stracili pierwszą bramkę. Czyja to wina? Nastawienia Atletico?

Jasne, różnicę zrobili bramkarze. Gdyby między słupkami gości stał wczoraj Adrian, a Liverpool miał Jana Oblaka, pewnie już w regulaminowym czasie byłoby 5:0 dla lidera Premier League. Ale to już problem klubu z Anfield, że nie zatrudnił wystarczająco dobrego zmiennika dla Alissona. Adrian przecież nawet w poprzednich klubach często był zmiennikiem. Przychodząc do „The Reds” calusieńki sezon przesiedział na ławce West Hamu przyglądając się Łukaszowi Fabiańskiemu. Jak widać, przypadku w tym nie było, ale to nie problem Atletico.

Tyle dobrze, że Klopp później dodawał, że rywale jednak na awans zasłużyli. W świat jednak siłą rzeczy poszedł przekaz, że niemiecki trener się spłakał i nie umie pogodzić się z porażką.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

26 komentarzy

Loading...