Reklama

Formuła 1? Nie, Formuła Covid-19! Jak się ścigać z koronawirusem

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

12 marca 2020, 16:45 • 8 min czytania 1 komentarz

Turnieje tenisowe – odwołane. Gale sportów walki – odwołane. Mecze piłkarskie – jedne odwołane, inne – póki co – rozgrywane bez udziału publiczności. Wszystko oczywiście przez epidemię koronawirusa, która uderzyła w świat sportu z ogromną siłą. Tymczasem Formuła 1 właśnie szykuje się do rozpoczęcia sezonu, jak gdyby nigdy nic. No, dobra, jak gdyby nigdy nic to było do teraz. Do chwili, gdy na torze Albert Park w Melbourne, kilkadziesiąt godzin przed pierwszym odpaleniem silników, trzech członków zespołów Haas i McLaren zostało odesłanych na kwarantannę, a druga z tych ekip oficjalnie wycofała się z Grand Prix. Organizatorzy powtarzają, że show must go on, ale prawda jest taka, że nad Formułą 1 także zawisły czarne chmury. I naprawdę nikt nie wie, jak to się wszystko potoczy.

Formuła 1? Nie, Formuła Covid-19! Jak się ścigać z koronawirusem

Pierwszy wyścig 71. sezonu Formuły 1 ma ruszyć w niedzielę, w Australii, poprzedzony sobotnimi kwalifikacjami. Kierowcy, szefowie zespołów, mechanicy, inżynierowie wyścigowi, w sumie grubo ponad tysiąc osób – dawno są już na miejscu. Są i nerwowo czekają na to, co czas przyniesie. Bo choć mówimy o najbardziej zaawansowanym technicznie sporcie na świecie, sporcie, w którym budżety najbogatszych idą w setki milionów euro, a zyski organizatorów przyprawiają o ból głowy, cała zabawa może wziąć w łeb przez maleństwo, zbudowane z raptem 30 tysięcy nukleotydów.

Włosi? Kwarantanna!

Na razie Formuła 1 skutecznie unikała kłopotów, związanych z epidemią. Lutowe testy i prezentacje zespołów w Barcelonie odbyły się zgodnie z planem. Ba, bez żadnych utrudnień w podróży ekipa Alfa Romeo Racing Orlen z pompą i rozmachem pokazała się także w siedzibie Orlenu w Warszawie. Na przeszkodzie nie stanął nawet fakt, że w imprezie wziął udział Antonio Giovinazzi, czyli kierowca z Włoch, kraju najmocniej po Chinach dotkniętego przez koronawirusa.

Po prezentacjach i ostatnich przygotowaniach Giovinazzi, Raikkonen, Kubica i cała reszta uczestników kolorowego cyrku spakowała manatki i obrała kierunek na australijskie Melbourne. W międzyczasie tylko ogłoszono, że wyścig o Grand Prix Chin, planowany na 19 kwietnia, został odwołany. Oficjalnie mówi się o przeniesieniu go na inny termin, ale będzie to ekstremalnie trudne zadanie, jako że kalendarz F1 na sezon 2020 jest najbardziej wypakowany w 70-letniej historii mistrzostw świata, liczy aż 22 wyścigi, od połowy marca do końca listopada. Sporo pytań pada także w kontekście drugiego Grand Prix, zaplanowanego na kwiecień, czyli pierwszego w dziejach Grand Prix Wietnamu. Hanoi leży kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Chinami, więc trudno mówić o tym, że jest to bezpieczna okolica.

Reklama

Bezpiecznie, póki co, jest za to w Bahrajnie. Władze królestwa zdecydowały, że wyścig (za tydzień) odbędzie się bez udziału kibiców. To z miejsca oznacza gigantyczne straty, bo na Bahrain International Circuit wchodzi 70 tysięcy osób, a średnia cena biletu na weekend wynosi około 100 tamtejszych dinarów, czyli ponad 1000 złotych (prosta matematyka i mamy około 70 milionów złotych w plecy). Co więcej, Bahrajn wprowadził przepis o kwarantannie, dla wszystkich przybywających do kraju z Włoch, Japonii, Hong Kongu i Singapuru. Kwarantanna ma trwać 14 dni. O ile trzy ostatnie nie mają większego znaczenia dla Formuły 1, to obowiązek spędzenia dwóch tygodni w izolacji dla osób, przylatujących nad Zatokę Perską z Włoch stanowi dla królowej sportów motorowych poważny problem. Czemu? Bo Italia to, obok Wielkiej Brytanii, najważniejszy kraj dla światowych wyścigów. Włoscy kierowcy i włoskie samochody ścigają się w Formule 1 od samego początku, od 1950 roku, ba w pierwszym sezonie mistrzem został Giuseppe Farina w barwach Alfa Romeo, a Ferrari, choć na tytuł czeka od 12 lat, do dziś pozostaje najbardziej utytułowanym zespołem w historii. Tak czy inaczej, mistrzowie czy nie – do Bahrajnu nie przylecą. Na szczęście dla wszystkich Włochów w Formule 1, sezon rusza w Australii, więc bilety do Bahrajnu będą bukowali z Melbourne, a nie z Rzymu.

Dacie nam jakiekolwiek gwarancje?

To o tyle ważne, że w stawce są dwa włoskie zespoły (Ferrari i Alpha Tauri, czyli do tej pory Toro Rosso), dwa kolejne jeżdżą na silnikach Ferrari i mają w składzie wielu włoskich inżynierów (Alfa Romeo i Haas). Dodatkowo, wszystkie bolidy ścigają się na oponach dostarczanych przez kolejną włoską firmę (Pirelli).

Podobne przepisy o dwutygodniowej kwarantannie dla przybywających z Włoch wprowadziły także władze Wietnamu. Póki co – trudno zgadnąć, jak to się wszystko potoczy i w jaki sposób ostatecznie wpłynie na przebieg rywalizacji w Formule 1. Mattia Binotto, szef ekipy Ferrari, już w czasie lutowych testów w Barcelonie grzmiał, że potrzebne będą gwarancje ze strony Światowej Federacji Samochodowej oraz organizatorów poszczególnych eliminacji mistrzostw świata, że członkowie wszystkich zespołów bez problemów będą mogły się dostać na tor. – Jaka będzie sytuacja, jeśli się okaże, że cztery z dziesięciu zespołów nie mogą stanąć na starcie, bo ich załogi nie zostaną wpuszczone do kraju? Czy w takiej sytuacji wyścig się odbędzie? Decyzje w tym przypadku nie należą do mnie – pytał.

Minęło trochę czasu, epidemia koronawirusa ze zdecydowanie większą siłą uderzyła w Europę. Przypadki zdiagnozowania choroby we Włoszech idą w tysiące, mocno dostało się także Niemcom, w lawinowym tempie przypadków występowania wirusa przybywa także w Polsce. W Australii jednak zapadła decyzja, żeby inauguracyjne Grand Prix nowego sezonu Formuły 1 odbyło się zgodnie z planem. Decyzje władz to jedno, ale koronawirus… zdecydował zupełnie inaczej. Już na miejscu, w Melbourne Park, tuż przed rozpoczęciem wielkiego ścigania, choroba uderzyła w członków dwóch zespołów. Dokładniej mówiąc, dwóch z ekipy Haasa i jednego z McLarena, którzy wykazywali symptomy choroby. Najpierw zostali zbadani w centrum medycznym na torze, a następnie zostali odesłani do hotelu Pan-Pacific, gdzie poddano ich izolacji.

W tej sytuacji McLaren postanowił wycofać się z Grand Prix. Przy okazji wystosował też oficjalne oświadczenie dotyczące całej sytuacji. „Członek ekipy znajdował się w izolacji od momentu, gdy wykazał symptomy choroby. Został zbadany i będzie leczony przez lokalne służby. Zespół był przygotowany na taką sytuację i postara się zapewnić pełne wsparcie dla pracownika poddanego kwarantannie. Wsparcie zapewnimy też lokalnym władzom. Decyzję o wycofaniu się podjęliśmy ze względu na obowiązek zachowania ostrożności wobec pracowników i partnerów McLaren F1, ale również konkurencji czy fanów”.

Reklama

To jeden przypadek. Jednak nie zdziwimy się, jeśli pójdą za nim kolejne i za chwilę okaże się, że na starcie Grand Prix stanie – na przykład – tylko połowa stawki.

Rośnie wściekłość w padoku

Zdrowie i bezpieczeństwo całej rodziny F1 zawsze jest naszym najważniejszym celem. Podczas gdy epidemia koronawirusa stale się rozszerza i dotyka globalnej społeczności, F1 prowadzi ciągły dialog z promotorami, rządami i ekspertami medycznymi, aby zapewnić bezpieczeństwo wszystkich w tym sporcie. Przyjmujemy naukowe podejście do epidemii, które ma nam pozwolić podjąć odpowiednią ocenę i wdrożyć kroki, niezbędne do zminimalizowania ryzyka dla personelu.

Bahrajn podjął decyzję o zorganizowaniu wyścigu bez publiczności, a to tylko część szerokich działań podjętych w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się wirusa. Bahrajn wprowadzi także procedury kontroli bezpieczeństwa oraz wzmocnione warunki sanitarne na torze, dodatkowe stacje mycia rąk i specjalne protokoły medyczne w celu zarządzania wszystkimi pacjentami z podejrzeniem COVID-19.

Z racji na płynną naturę wirusa, F1 dalej będzie podchodzić do sprawy w naukowy sposób, działając codziennie w oparciu o rady władz medycznych oraz poszczególnych rządów. F1 sama wprowadziła wiele środków, w tym anulowanie wszelkich niekoniecznych podróży oraz ustanowienie indywidualnych miejsc kwarantanny. Dla F1, FIA, zespołów i promotorów, bezpieczeństwo naszych ludzi jest najwyższym priorytetem” – brzmi specjalne oświadczenie Formuły 1.

Co dalej? Cóż, show must go on. Organizatorzy wyścigu poinformowali kierowców o zakazie… robienia selfie z kibicami. Wprowadzono także dwumetrową strefę ochronną pomiędzy kierowcami, a dziennikarzami w czasie wywiadów. I… tyle. W oświadczeniu „bezpieczeństwo jest priorytetem”, a w działaniu – jeździmy, jak zawsze, bo pieniążki same się nie zarobią. Trudno się dziwić, że nie wszystkim to się podoba. „Rośnie wściekłość z powodu decyzji Formuły 1 o kontynuowaniu wyścigów, mimo rosnącego zagrożenia dla kibiców i pracowników” – pisze z Melbourne Oliver Brown, korespondent The Telegraph.

Znowu wygra Hamilton?

Jednym słowem, jeśli chodzi o koronawirusa – jest ciekawie. Ze sportowego punktu widzenia, w końcu jesteśmy portalem sportowym, a nie medycznym – także zapowiada się bardzo interesująco. Tytułu po raz kolejny broni Lewis Hamilton z Mercedesa i zdaniem bukmacherów, to właśnie Anglik jest zdecydowanym faworytem rozpoczynającego się sezonu. Za jego zwycięstwo w Australii płacą zaledwie 2:1. Dwa razy niżej oceniają szanse jego kolegi z zespołu Valtteriego Bottasa oraz gwiazdy Red Bulla – Maksa Verstappena. Dalej w kolejce bukmacherzy stawiają Charlesa Leclerca (7:1), oraz Sebastiana Vettela (9:1). Całą resztę stawki rozpatrują w kategoriach od sensacji (50:1 za Aleksa Albona) do science-fiction (2500:1 za Nicholasa Latifiego).

Sezon zapowiada się ciekawie także dlatego, że będzie ostatnim przed rewolucyjną zmianą przepisów. Już teraz na zespoły nałożono ustawowy limit wydatków na poziomie 175 milionów dolarów. Po pierwsze jednak, nie oznacza to, że zespoły nie wydadzą ani centa więcej. Wspomniana kwota nie zawiera bowiem pensji kierowców, wypłat dla trzech najlepiej opłacanych pracowników ekipy oraz wydatków na marketing, czyli może być zdecydowanie wyższa (biorąc pod uwagę to, ile czołowe ekipy płacą swoim gwiazdom i ile wydają na działania promocyjne). Po drugie, ten sezon ma być przejściowy, w związku z czym przekroczenie 175 milionów dolarów nie będzie… skutkowało nałożeniem żadnej kary. W praktyce więc sezon 2020 będzie dla zespołów czasem na sprawdzenie pewnych rzeczy i próbę dopasowania się do nowych regulacji. Jest nad czym myśleć, bo póki co najbogatsze trzy zespoły (Ferrari, Mercedes i Red Bull) wydają raczej 500 milionów na sezon, a w limicie 175 mieszczą się raptem trzy ekipy: Alfa Romeo, Toro Rosso i – a to ci niespodzianka! – Williams.

Inna sprawa, że póki co – tak naprawdę ciężko cokolwiek przewidywać. Sezon miał mieć 22 eliminacje, na razie w kalendarzu zostało 21, w każdej chwili można się spodziewać kolejnych modyfikacji. Na razie przed nami kilka wyścigów na drugim końcu świata, gdzie – poza Chinami – wirus jeszcze nie zaatakował z pełną mocą. Potem jednak kolorowy cyrk powinien przenieść się do Europy, najpierw do Zandvoort, gdzie na początku maja setki tysięcy pomarańczowych kibiców chcą świętować powrót cyklu do Holandii i zgotować prawdziwie mistrzowskie powitanie Verstappenowi. Potem w planach są wyścigi w Barcelonie, Monte Carlo, Le Castellet, Spielbergu, Silverstone, Budapeszcie, Spa i wreszcie na Monzy, pod Mediolanem. Co tu dużo gadać, o ile sytuacja w Europie szybko się nie poprawi, większość wspomnianych wyścigów zostanie postawiona pod wielkim znakiem zapytania.

JAN CIOSEK

foto: newspix.pl

Najnowsze

Formuła 1

Komentarze

1 komentarz

Loading...