Hit nad hitami, szlagier nad szlagierami. Nie mogliśmy sobie wyobrazić lepszego powrotu poniedziałków z Ekstraklasą niż starcie Korony Kielce z ŁKS-em. Od samego początku pachniało nam to widowiskiem z wieloma bramkami i eksplozją kreatywności w środku pola. Starcie gigantów nie zawiodło naszych oczekiwań – 1:0 po idiotycznym rzucie karnym. Jedynym zadowolonym z tego spotkania mógł być chyba Maciej Bartoszek, któremu nie zależało na niczym więcej, poza wynikiem.
– Nie możemy tak grać, tego nie da się oglądać – powiedział w przerwie meczu Maciej Dąbrowski i w zasadzie na tym moglibyśmy zakończyć relację z pierwszej połowy tego spotkania, bo obrońca ŁKS-u trafnie opisał to, co działo się na boisku. Maciej Bartoszek nie odmienił Korony (kto by pomyślał!) jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Może i całkiem nieźle wyglądał wysoki pressing kielczan, ale co z tego, skoro nie przyniosło to ani jednego celnego strzału? Zresztą, Korona spróbowała zaskoczyć Malarza tylko raz, więc jakoś nas nie dziwi, że do szatni schodziła bez gola na koncie.
A ŁKS? Cóż, co prawda celną próbę zaliczył, ale podobne szanse na zdobycie gola w tym meczu mieliśmy my. Łodzianie błysnęli w zasadzie tylko rzutami wolnymi bitymi przez Antonio Domingueza, jednak nie jest to komplement. Hiszpan najpierw trzasnął prosto w mur z 20 metrów, potem trafił w jaja Ognjena Gnatica, a na koniec… wyłożył się przed futbolówką.
Kuriozalna sytuacja, tym bardziej, że… był to najlepszy stały fragment gry w pierwszej połowie w wykonaniu gości.
Druga połowa prawdopodobnie nie przyniosłaby większych zmian, gdyby nie głupi faul Carlosa Morosa Gracii, który podarował Koronie wygraną. Środkowy obrońca zawala ŁKS-owi mecz? Skąd my to znamy? Hiszpan machał nogami na wysokości głowy rywali we własnym polu karnym – sami sobie odpowiedzcie, na ile rozważne to zachowanie. W każdym razie z 11 metrów trafił Kovacević, co trochę rozbujało ofensywę kieleckiego zespołu.
Drużyna Macieja Bartoszka próbowała pójść za ciosem, ale w bramce gości dobrze spisywał się Arkadiusz Malarz. Może i jego interwencja po strzale Petteriego Forsella, który sparował przed siebie, nie była zbyt pewna, ale już wyjęcie dobitki z ostrego kąta zasługuje na uznanie. Niedługo potem doświadczony golkiper popisał się refleksem, broniąc strzał głową z bliskiej odległości autorstwa Adnana Kovacevica. Bośniak był dziś jednym z pewniejszych punktów swojego zespołu i powinien zapisać na swoim koncie również asystę, kiedy kapitalnie przeczytał grę na połowie rywala i wypracował Koronie przewagę w polu karnym.
No ale niestety, jeśli w ataku dysponuje się Bojanem Cecaricem i Rodrigo Zalazarem, to żadna sytuacja nie jest stuprocentowa. Co zrobił Urugwajczyk? Posłał piłkę w trybuny, marnując szansę na zakończenie spotkania. Pachniało nam to wyrównaniem dla ŁKS-u i faktycznie mogło tak być, bo Zalazar straszył nie tylko gołębie, ale i własnych obrońców. Jego fatalne podanie do Forsella zakończyło się rzutem wolnym dla łodzian tuż przed polem karnym, jednak stałe fragmenty gry nie były dziś mocną stroną drużyny Kazimierza Moskala. Nawet bez Domingueza na boisku.
W taki oto sposób dotrwaliśmy do końcówki spotkania. Dotrwaliśmy to najlepsze określenie, bo nie będziemy was czarować – nie był to najpiękniejszy mecz, jaki widzieliśmy. W Kielcach jednak raczej na to nie narzekają, bo trzy punkty zdobyte dziś z ŁKS-em podtrzymały nadzieje na utrzymanie. Za to łodzianie już z całą pewnością mogą sprawdzać, jak dojechać do Grudziądza, Olsztyna i Radomia.
fot. NewsPix.pl