Jak już został pierwszym Anglikiem ze złotym medalem Ligi Mistrzów zdobytym z klubem spoza wysp, to od razu w pakiecie z nagrodą dla piłkarza meczu. Cztery lata w stolicy Hiszpanii okrasił ośmioma trofeami, w tym dwoma tytułami najlepszej klubowej drużyny Europy. I choć na Santiago Bernabeu wielkie nadzieje wiązano z Michaelem Owenem, o Davidzie Beckhamie nie wspominając, to po dziś dzień zdecydowanie największą karierę spośród angielskich piłkarzy Królewskich zrobił zdecydowanie Steve McManaman.
***
— McManaman jest połączony ze wszystkimi na boisku. Mecz piłkarski jest grą małych społeczności, a McManaman należy do każdej z nich.
Jorge Valdano
***
Nic w futbolu nie jest dane na zawsze.
Na zawsze? Pff, nawet na kilka miesięcy – mógłby odpowiedzieć na ten wytarty jak kolana po pielgrzymce frazes Steve McManaman.
W maju zostaje najlepszym piłkarzem finału Ligi Mistrzów. W praktycznie każdej odkopanej relacji pomeczowej ze starcia Realu Madryt z Valencią jego wkład w końcowy sukces – i ósmy Puchar Europy dla Królewskich – jest wyceniany bardzo wysoko.
On i Fernando Redondo – jego partner z drugiej linii – mieli być nietykalni. Tak wynikało z raportu dyrektora technicznego klubu, Pirriego.
Raportu, który nie miał prawa wyciec, więc został… 21 sierpnia opublikowany w dzienniku „AS”. Raportu, według którego aż 19 z 33 graczy pierwszej drużyny było ocenionych negatywnie pod kątem dalszej przydatności dla zespołu.
Jeśli więc jesteś wśród tych dwóch „nie do ruszenia”, nie spodziewasz się, że w kolejnym sezonie nie zostanie ci nawet przydzielony numer koszulki.
Steve McManaman nie był człowiekiem Florentino Pereza, którego między innymi Ramon Calderon posądzał o to, że robił bardzo wiele, by zerwać powiązania z poprzednikami. Włącznie ze sprzedażą większości sprowadzonych przez nich zawodników, niezależnie od ich statusu w zespole.
Nie był też galactico, w przeciwieństwie do obiecanego socios Realu Luisa Figo. A jak galactico zarabiał – według „Forbesa” był w dziesiątce najlepiej opłacanych piłkarzy świata w 2001 roku z 4,5 miliona dolarów rocznych zarobków. Skoro więc wyłożono około 56 milionów dolarów (pozostańmy już przy amerykańskiej walucie) na sprowadzenie Figo z Barcelony, trzeba było szukać oszczędności, gdzie tylko się da.
Znany to był scenariusz, nie dalej jak rok wcześniej, gdy sprowadzano McManamana, do wymiany kadry potrzebne były konkretne środki. Predrag Mijatović, Christian Panucci, Davor Suker, następnie – już w trakcie sezonu – Clarence Seedorf i Samuel Eto’o, wszyscy znaleźli nowych pracodawców.
Długi Realu miały wtedy po zakupie Figo osiągnąć około 150 milionów dolarów.Stąd sprzedaż drugiego „nie do ruszenia” – Fernando Redondo – do Milanu. Sporo udało się też zarobić pozbywając się Nicolasa Anelki, ale akurat na jego odejście zanosiło się już od dłuższego czasu. Dziennikarzom opowiadał, jak to mu w Madrycie źle, jak niedobrze i że Raul i Morientes to przeciętniacy, ale lubiący siebie nawzajem, więc podający sobie, a nie jemu.
— Mimo tych wszystkich wypowiedzi został przywrócony do zespołu, zagrał w finale Ligi Mistrzów, ale wszyscy wiedzieli już, że w kolejnym sezonie go z nami nie będzie — wspominał McManaman w wywiadzie udzielonym Grahamowi Hunterowi.
Real, wbrew obiegowej opinii, był wtedy bowiem zespołem z naprawdę dobrą atmosferą w szatni. Niedługo wcześniej nie było to pewnikiem, taki Clarence Seedorf kilkukrotnie startował do kolegów z pięściami. A to wkurzył go Fernando Hierro, bo nie dał mu wykonać wolnego z Dynamem Kijów, a to znów poszedł na noże z Ivanem Campo w Pucharze Interkontynentalnym, a to zaś wdał się w sprzeczkę z Predragiem Mijatoviciem.
— Szatnia jest pełna kłamstw, zdrad i plotek. Współczuję nowym piłkarzom jak Steve McManaman. Jeśli myśli, że przychodzi do jednego z najlepszych klubów na świecie, popełnia wielki błąd — mówił wtedy… piłkarz Realu, Raul. Samo to pokazywało, jak było źle.
Ale być przestało, co we wspomnianej rozmowie z Hunterem podkreślał McManaman. Trafił do środowiska, w którym pierwszą i najważniejszą wartością były trofea. Dokładnie tego pragnął, kiedy decydował się nie przedłużać kontraktu z Liverpoolem i tym samym pozbawić The Reds jakichś piętnastu milionów funtów – na tyle był bowiem w tamtym czasie wyceniany. Żebyście złapali skalę, bo dziś piętnaście melonów nie brzmi już tak imponująco, Figo przyszedł do Realu za 37 milionów w brytyjskiej walucie, bijąc transferowy rekord świata.
Miał trafić do Juventusu, uczył się już nawet włoskiego. — Ale w okolicach stycznia zgłosił się Real. Zwycięzca Ligi Mistrzów, krótko po wygraniu Pucharu Interkontynentalnego. Nie możesz powiedzieć „nie”, kiedy chce ciebie oficjalnie najlepszy klub na świecie. Juventus był kuszącą opcją, ale Real, ta słynna biała koszulka… — wspominał po latach „Macca”. Czy, jak kto woli, “Wszechstronny Anglik”, jakim jest dziś mianowany na oficjalnej stronie Realu, w sekcji “Legendy”.
Jak łatwo się domyślić patrząc powyżej, McManamana latem 2000 roku nie udało się pozbyć Realowi szukającemu oszczędności tu, by być rozrzutnym tam. Mało tego, gdy Królewscy rozgrywali dwa lata później mecz na stulecie przeciwko FIFA World XI, McManaman wchodząc na boisko w miejsce Luisa Figo otrzymał kapitańską opaskę. W meczu z zespołem doprawdy niezgorszym, prowadzonym przez szkoleniowca wiodącego kilka miesięcy wcześniej Brazylijczyków do tytułu mistrzów świata.
***
— Gram dla najlepszego zespołu na świecie. Myślę o zakończeniu tutaj kariery.
Steve McManaman
***
„Macca” ani myślał po roku rezygnować z gry na Santiago Bernabeu. Wstawić się za nim – choć przecież był w Madrycie dopiero rok – miała klubowa starszyzna. Jedna z najważniejszych postaci w szatni (domyślano się, że chodzi o Fernando Hierro) powiedziała dziennikarzowi „Marki”: — Nie jesteśmy w stanie zrozumieć tego, co się dzieje. Co stało się z Redondo, stało się – koniec końców dostał dobrą ofertę. Ale McManaman? Co „Macca” zrobił takiego, by zostać potraktowanym w taki sposób? Wszyscy w szatni zgodnie twierdzą, że został potraktowany bez krzty szacunku i został upokorzony bez powodu.
Jak to się stało, że McManaman tak szybko zyskał sobie przychylność szatni, ale i hiszpańskich mediów? Na wykład do starszego kolegi w temacie budowania relacji z kolegami z Realu mógłby się udać Gareth Bale.
— Wiedziałem, że muszę nauczyć się języka. Zacząłem pobierać lekcje hiszpańskiego, ale stan zdrowia mojej mamy bardzo się pogorszył, więc nie chciałem, by przychodził do mnie nauczyciel, gdy na piętrze leży chora mama. Zmarła chwilę po zakończeniu mojego ostatniego sezonu w Liverpoolu — wspominał później.
„Macca” nie pozwolił jednak, by bariera językowa stanęła mu na przeszkodzie w zakumplowaniu się z resztą szatni. — Mimo że nie znałem hiszpańskiego, siadałem z chłopakami przy piwie. I choć się nie odzywałem, to starałem się gestykulować, dużo się uśmiechałem. Wiedzieli: „on jest okej, nie zamyka się w sypialni, tylko siedzi z nami”.
McManaman już w Anglii dał się zresztą poznać jako gość, który nie stroni od wyjść na miasto – jego, Robbiego Fowlera, Jamiego Redknappa i Davida Jamesa nazywano „Spice Boys”. Zawsze elegancko ubrani, zawsze szukający imprezy. Jedna z nich – już po powrocie pomocnika do Anglii – zakończyła się głośną historią w „News of the World” – McManaman i Fowler mieli zabawiać się po imprezie w Colchester z Sharon Kelly, matką trójki dzieci, która opowiedziała dziennikarzom ze szczegółami, co i jak.
Będąc w Madrycie skupił się jednak na piłce bardziej niż kiedykolwiek w Anglii. Tam był uważany za wielki talent, piekielnie uzdolnionego indywidualistę, ale też zawodnika marnującego część potencjału podczas nocnych eskapad. Nietrudno dowieść, że cztery lata spędzone w Hiszpanii były najlepszym okresem jego kariery. Jedenaście finałów, osiem tytułów, dwie wygrane Ligi Mistrzów i dwukrotnie wygrana liga.
Od początku bardzo mocno zadbał o to, by mieć idealne warunki do gry. — Samodzielności nauczyłem się już w Liverpoolu. Jako szesnastolatek musiałem pomagać ze sprzętem, czyściłem buty wielkiego Johna Barnesa. Dlatego kiedy wiedziałem, że idę do Realu, pewnego dnia poleciałem do Madrytu, umówiłem się na własną rękę na oglądanie dwudziestu domów, wybrałem jeden i załatwiłem wszystkie formalności. Papierkowa robota w takich przypadkach trwa kilka tygodni, a ja nie wyobrażałem sobie zacząć przygody z Madrytem od spania w hotelu, życia na walizkach. Przyleciałem już na swoje, w dwa tygodnie dom był umeblowany i gotowy do wygodnego mieszkania.
McManaman mógł więc robić to, do czego był stworzony. Zachwycać swoją grą. Po dziś dzień ma reputację jednego z najmniej angielskich wśród piłkarzy z tego kraju. Trudno było w czasie jego gry wskazać wychowanego na wyspach zawodnika tak hipnotyzującego swoim dryblingiem, tak eleganckiego w poruszaniu się po boisku. Zastanawiano się jednak, na ile „Macca” odnajdzie się w zespole, w którym nie będzie już tym pociągającym za wszystkie sznurki.
Odnalazł się idealnie.
***
— McManaman jest socio de todos. Przyjacielem wszystkich na boisku.
Johan Cruyff
***
— Im lepszym zawodnikiem jesteś, im lepszych masz partnerów, tym lepiej rozumiesz, że nie ma sensu grać wyłącznie pod siebie — stwierdził McManaman w rozmowie z Grahamem Hunterem. Piłka nożna stała się dla Anglika w Madrycie bardzo prostą grą. — W wielu meczach byliśmy po prostu dużo lepsi od rywala. Każdy z nas był w stanie stworzyć coś magicznego.
Przyjaciel wszystkich nie ograniczał się tylko do ich obsługiwania. Wiadomo, że gdy masz w zespole gwiazdy największego formatu, a dołączają do niego rok po roku: Figo, Zidane i Ronaldo, to jest z kim grać. Ale na największej scenie McManaman uwielbiał brylować sam. Wobec woleja Zidane’a z 2002 roku i przewrotki Bale’a sprzed dwóch lat, trochę niedoceniane jest dziś trafienie z finału Champions League w 2000 roku, kiedy to pomocnik uderzył z powietrza pokonując Santiago Canizaresa i podwajając przewagę Realu. A próbował go pokonać w identyczny sposób już w pierwszej połowie, wtedy jednak rywalowi udało się sięgnąć futbolówki.
GOL Z VALENCIĄ
Wielki był też udział McManamana w kolejnym triumfie w Lidze Mistrzów. Rozgrywkach w tamtym czasie zdominowanych przez Real. Cztery sezony Anglika w Madrycie to kolejno: triumf, półfinał, triumf i półfinał. Rok 2002, pierwsze starcie 1/2 finału, naprzeciw odwieczny rywal – FC Barcelona. Doliczony czas gry drugiej połowy, Real prowadzi 1:0, sam na sam z Roberto Bonano wychodzi właśnie McManaman. Wcześniej argentyńskiego bramkarza próbował lobować Zinedine Zidane. Bezskutecznie. Anglik jakby chciał pokazać, że potrafi zrobić lepiej to, co nie wyszło najdroższemu zawodnikowi świata. Posłał idealną wcinkę, tuż pod poprzeczkę.
GOL Z BARCELONĄ
Barcelona wygrała na Bernabeu 1:0, gol McManamana okazał się przesądzającym sprawę awansu do finału. „Lukier na torcie Realu” – napisał o trafieniu Anglika Daniel Taylor z „The Guardian”.
Władze Realu nie byłyby jednak sobą, gdyby i po tym sezonie, gdy znów McManaman miał wielki udział w doprowadzeniu Królewskich do triumfu w Lidze Mistrzów, nie postanowiły się go pozbyć. Klub z Madrytu dawał do zrozumienia Interowi, że gdyby chciał zamiast części pieniędzy za Ronaldo dostać angielskiego pomocnika, to nie widzi przeciwwskazań. Znów jednak McManaman stanął okoniem i stwierdził, że chce pozostać w zespole. Czym zyskał jeszcze więcej w oczach najważniejszych postaci gwiazdorskiej szatni.
***
„Większość piłkarzy miałaby problem z otrzymaniem karty lojalnościowej w Tesco, ze swoją lojalnością McManaman w tym świecie jest rzadkością”
Dan Rookwood, The Guardian
***
Z relacji zawodników z tamtego okresu wynika, że Steve’a nie dało się nie lubić. Pozostawał pozytywnie nastawiony do życia i pracy na treningach nawet wtedy, kiedy dostawał zdecydowanie mniej minut. Vicente Del Bosque, który miał go skreślić na początku sezonu 2000/01, ostatecznie wystawił mu prawdziwą laurkę mówiąc, że nikt nie rozumiał jego stylu gry tak dobrze, jak McManaman. Dziennikarze pisali, że jego zrozumienie z Roberto Carlosem, gdy występowali razem po lewej stronie, było wręcz telepatyczne. Anglik zresztą później chwalił Brazylijczyka nazywając go najlepszym piłkarzem, z jakim kiedykolwiek występował.
Niech najlepszym symbolem tego, jak ogromny wpływ McManaman miał na grę Realu niech będzie jego premierowy sezon, kiedy pewną część rozgrywek odebrały mu kontuzje:
– McManaman gra w pierwszych pięciu kolejkach (2 gole i asysta), Real jest na 3. miejscu z 2 wygranymi i 3 remisami;
– Anglik wypada na pięć kolejek, Real nie wygrywa żadnego meczu, osuwa się na 11. pozycję;
– „Macca” wraca na mecz z Rayo, Królewscy wreszcie wygrywają i awansują na 8. miejsce;
– Kolejne cztery mecze pomocnik traci, Real znów nie potrafi żadnego przechylić na swoją stronę, po 1:5 z Saragossą ląduje na 17. pozycji;
– McManaman wraca na starcie z Espanyolem, Real wygrywa 2:1 i wspina się na 12. miejsce.
Później Anglik nie pojechał z zespołem do Alaves, gdzie Real wygrał jedyny mecz bez niego w składzie w tamtym sezonie ligowym. Do końca rozgrywek gra już regularnie, a Królewscy kończą fatalnie rozpoczęte rozgrywki na 4. miejscu.
Nieustannie jednak był pierwszy, gdy przychodziło do rozmyślań, gdzie tutaj nieco zaoszczędzić, by Real – jak to ujął „Macca” w autobiografii – „udisneyowić”. A jednak nie dał się przez cztery lata. Zdążył jeszcze w Madrycie powitać i nauczyć tego i owego Davida Beckhama nim odszedł na ostatnie dwa lata swojej kariery do Manchesteru City. Tam jednak nie oglądali już McManamana z Realu. Część składu „Spice Boys” – on i Fowler – znów była razem i znów prowadziła hedonistyczny tryb życia poza treningami, czego nie omieszkały regularnie komentować brytyjskie tabloidy.
McManaman był piłkarzem nietypowym dla Anglii. Niewymierzonym od linijki tamtejszego systemu szkolenia. Wymykał się jego ramom i pewnie też dlatego po dziś dzień pozostaje najbardziej utytułowanym piłkarzem z tego kraju, który grał poza jego granicami. Może i stracił przez to mundial w 2002, na który Sven Goran Eriksson zwycięzcy Ligi Mistrzów nie zdecydował się powołać. Może i dlatego angielski kibic nie wymieni go wśród największych legend ligi czy reprezentacji. Ale czy status legendy 13-krotnego już zwycięzcy Champions League nie był tego wart?
SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl/FotoPyK