Dopiero co przegrywali dziesięć meczów z rzędu, dziś wygrali po raz piąty bez żadnej przerwy na wtopę. Wisła Kraków weszła w rundę wiosenną tak, jak nie wszedł żaden inny zespół – dziewięć punktów, komplet czystych kont i mnóstwo pozytywnych wniosków. I to mimo tego, że dziś Biała Gwiazda zdecydowała się na własnym stadionie oddać piłkę Koronie Kielce.
Nie wiemy, czy to był przemyślany plan, by pozwolić kielczanom rozgrywać, a samemu starać się wychodzić sporadycznie ze zdecydowanymi ciosami. Ale Artur Skowronek jakby wiedział, że Korona jest jednym z zespołów o najniższym średnim posiadaniu piłki w lidze i może nie wiedzieć, co w takiej sytuacji począć. Tym bardziej, że pewnie i Mirosław Smyła spodziewał się, że to Wisła – zespół ze średnim posiadaniem niższym tylko od Lecha Poznań – będzie sobie klepała, a jego ludzie będą musieli skupić się na kontrach.
No i Korona nie potrafiła jakkolwiek przypieczętować swoich ataków. Często bywało tak, że gdy brakowało ruchu w polu karnym, to któryś z pomocników – zwykle Petteri Forsell – brał piłkę i z braku pomysłu walił w kierunku bramki. Najgroźniej było tak naprawdę wtedy, gdy to Wisła darowała Koronie szansę. Najpierw wtedy, gdy Żukow wślizgiem zamiast wyjaśnić sytuację wypuścił Spychałę sam na sam z Buchalikiem, potem – kiedy Forsell mógł przymierzyć z rzutu wolnego. W obu sytuacjach jednak świetnie spisał się golkiper Białej Gwiazdy. W tym momencie najdłużej niepokonany piłkołap ligi.
A zajął pierwsze miejsce w tej klasyfikacji, bo dwa razy wiślakom udawało się dziś pokonywać Marka Kozioła. Bramkarz Korony wyciągał piłkę z siatki o dziesięć minut za wcześnie, by to do niego należała najdłuższa seria bez utraty gola. Van der Hart wciąż jest więc na czele.
Szybką sztukę wpakował mu najmłodszy na placu gry Aleksander Buksa. Napastnik z naprawdę rewelacyjnym po tym meczu stosunkiem bramek strzelonych do rozegranych minut. 238 minut, 3 gole. Najpierw były dwa urodziwe z Jagiellonią, dziś – typowa bramka a’la Tomasz Frankowski. Pojedynek o piłkę wrzuconą na krótki słupek z Ivanem Marquezem i wstawienie nogi przed rywala, by dziubnąć futbolówkę w kierunku celu.
Prowadzenie podwoił zaś w drugiej połowie dla odmiany najstarszy na boisku (do wejścia Marcina Wasilewskiego) Jakub Błaszczykowski. Rzut wolny na lewej stronie po faulu Spychały na Maku – co ciekawe Spychała faulował także Maka w pierwszym meczu, co wtedy dało Wiśle karnego – i przepiękne uderzenie. Zdjęcie pajęczyny, nawet jeśli ta była tkana niedawno i nie osiągnęła jeszcze imponujących rozmiarów.
I trzeba powiedzieć, że choć akcja toczyła się głównie na połowie Wisły, to Biała Gwiazda w końcówce mogła jeszcze spokojnie bramkę czy dwie dołożyć. Buksę raz jeszcze sam na sam wyprowadził znakomity dziś David Niepsuj, Bashę nieco za mocną piłką próbował obsłużyć Jakub Błaszczykowski, z kolei Maciej Sadlok potężnie kropnął ze skraju pola karnego w poprzeczkę. Korona posypała się do reszty po wejściu Mateusza Spychały w Vullneta Bashę i drugiej żółtej kartce dla prawego defensora.
Co może po tym spotkaniu cieszyć kibica Wisły? A no to, że tak jak przeciwko Jagiellonii świetnie zagrał Turgeman, Wojtkowski, Burliga czy przede wszystkim Żukow, w starciu z Zagłębiem zaimponowali Janicki, Sadlok czy Savicević, tak dziś świetne zawody rozegrał Vullnet Basha, autor naprawdę wielu kluczowych przechwytów, Kuba Błaszczykowski zamieszany w oba gole i trzy razy sfaulowany na żółtą kartkę, a także zastępujący Łukasza Burligę na prawej obronie David Niepsuj. Spokojnie mógł mieć dwie, nawet trzy asysty, świetnie czuł, kiedy się podłączyć, obiec, zagrać do napastnika.
Kibice Korony nie powinni jednak zwieszać głowy, bo ich przedstawiciele – mimo wyniku – zagrali całkiem porządnie i na pewno w tym momencie nie są najgorzej grającym zespołem ligi.
fot. 400mm.pl