Hu! Ha! Hu! Ha! Hu! Ha! Nasza Hertha zła! – tak uroczo chciało nam się zanucić, kiedy oglądaliśmy mecz Herthy Berlin z Paderbornem, bo niczym od srogiej polskiej zimy długimi momentami dzwoniły nam zęby. Tylko, że w tym wypadku działo się tak z zażenowania prostotą i topornością postawy drużyny Krzysztofa Piątka. Ostatecznie stołeczna ekipa nie bez problemów pokonała czerwoną latarnię ligi, a Polak, choć dalej bez premierowego gola w Bundeslidze, rozegrał całkiem przyzwoite zawody.
To scenariusz zakrawający o groteskową fantazję, ale jeśli ktoś pierwszy raz w życiu postanowiłby obejrzeć Krzysztofa Piątka na własne oczy akurat w to sobotnie popołudnie, akurat w meczu przeciwko Paderborn, bo interesowałoby go, czy to też ta cała Polska tak bardzo się ekscytuje, a wcześniej nie miał okazji tego sprawdzić, to mógłby przeżyć spory szok. Przecież ten gość miał być piłkarzem, a nie zapaśnikiem. Brzmi absurdalnie? No nie do końca. Przez pierwsze dziesięć minut spotkania reprezentant Polski zaliczył dwa faule, kilka brutalnych przepychanek, kilka razy szarpał się za koszulki, kilka razy próbował zdemolować swoich rywali poprzez dynamiczne wejścia w ich korpusy i trudno w sumie mu się dziwić, bo to był dla niego jedyny sposób, żeby cokolwiek zdziałać.
Hertha zwyczajnie wyglądała topornie. Laga, laga, laga. Klasyczne pałowanie. Nic dziwnego, że otwierającą bramkę Boyata strzelił po dośrodkowaniu, takim typowo na chaos, uderzając głową, lekko, nieprzekonująco, ale przynajmniej celnie. Tyle wystarczyło. Zingerle skapitulował.
Niewiele później znów przypomniała o sobie zapaśnicza zajawka Piątka. Były snajper Milanu dostał – dla odmiany – podanie daleką lagą od jednego z obrońców, zwarł się z Schonlau i się zaczęło. Walka wręcz, trzymanie się za t-shirty, barki w ruch i nagle stoper Paderbornu skapitulował, zostawiając Polaka sam na sam z Zingerle. Ten nie był samolubny i dograł na piąty metr do Cunhy, który bez problemu wpakował bramkę do siatki. Byłoby po meczu, ale gospodarzom z pomocą przyszła weryfikacja VAR.
Okazało się, że Piątek wydatnie pomógł sobie ręką. Kamera nie kłamie, ręka Boga była jedna, nie w tych czasach.
I tak jak w pierwszej połowie Hercie nie można było zarzucić braku stylu, bo pałowali, do przodu, konsekwentnie, odważnie i strasznie brzydko, tak na drugą połową w ogóle nie wyszli z szatni. Nie było nawet brzydko. Nie było ich w ogóle. I to się zemściło. Srbeny ruszył w pole karne, doszedł do samej linii bramkowej, uderzył ślepo z całych sił i… trafił na remis. No, nieźle. A potem wszystko wróciło do normy. Nie zaczniemy nawet tłumaczyć, jak znów zaczęła grać Hertha, ale to poskutkowało. Najpierw Piątek w całkiem niezłej sytuacji walnął w trybuny. Potem Cunha ruszył sam na sam, miał stuprocentową sytuację, mógł odgrywać do Polaka, który był w idealnej sytuacji sam na sam z bramką, ale zakiwał się sam ze sobą, przewrócił się, próbując wywalczyć rzut karny i nic z tego nie wyszło.
Jeśli wtedy nie wyszło, to wyszło niewiele później. Piątek dopadł do odbitej przez Zingerle piłki w polu karnym, zamarkował strzał, po czym huknął z całej siły wprost w bramkarza, ale temu nie dopisywało szczęście, bo futbolówka zaraz wylądowała pod nogami Cunhy, który tak, jak w pierwszej połowie musiał obejść się smakiem, tak w teraz spokojnie mógł cieszyć się ze swojego gola.
Też niedługo, bo zaraz okazało się, że w protokole zamiast gola wpisano samobój Collinsa, który nieporadnie interweniował na linii.
Z ust Piątka padło przyjemne, typowo polskie, wychwycone przez realizatora pozdrowienie dla wszystkich fanów wtrącania słów nieparlamentarnych do codziennego języka, a to doskonale pokazuje, że wszystko szło w dobrą stronę.
Końcówka to już szczyt słabości Herthy. Słabiutki w tym meczu Paderborn napierał, starał się, atakował, ale to wszystko nie miało zęba, nie miało przekonania, nie miało rozmachu. Miało być 2:1 i tak też się skończyło.
Trudno wyrokować coś na temat przyszłości Piątka w Berlinie po meczu z tak beznadziejnym przeciwnikiem, ale Polak nie zagrał źle. On nie jest od rozgrywania, nie jest od bronienia, nie jest od wymyślania kreatywnych rozwiązań, on ma rozbijać stoperów, walczyć, stwarzać zagrożenie i wykorzystywać okazje, które ma. Tego ostatniego nie spełnił, ale po wygranym meczu, udziale przy bramce i anulowanej asyście, nie można mu za wiele zarzucić.
Paderborn 1:2 Hertha Berlin
Srbeny 51′ – Boyata 10′, sam. Collins 67′
Fot. Newspix