Jakkolwiek brzmi określenie „mecz na szczycie” w przypadku starcia Barcelony z Getafe, to fakty mówiły za siebie. Wicelider podejmował trzecią drużynę sezonu. Czy były emocje? Oj, były. Czy Barcelona zachwyciła? Nie, ale to tego już się przyzwyczailiśmy. Czy Getafe ma się czego wstydzić? Zdecydowanie nie. Katalończycy znów byli przewidywalni w ataku, rozczarował duet Griezmann-Fati, a na domiar złego urazu nabawił się Jordi Alba.
Trochę zdziwiliśmy się, gdy realizator wyświetlił po ostatnim gwizdku piłkarza, który otrzymał tytuł „king of the match”. Ten niebagatelny zaszczyt przypadł Antoine’owi Griezmannowi. Owszem, Francuz strzelił pięknego gola, ale mamy wrażenie, że poza tym był elementem destrukcyjnym dla ataków Barcelony. Już przy stanie 2:1 w drugiej połowie zmarnował dwie piłki meczowe, w rozegraniu właściwie nie istniał i momentami wchodził w paradę dyrygentowi Messiemu.
Ale nie o Francuzie chcieliśmy pisać.
Słówko (a nawet kilka) poświęcić trzeba bowiem dzielnej paczce Getafe, które pamiętaliśmy sprzed miesięcy jako ekipę bardzo solidną w tyłach, dobrze poukładaną w destrukcji, ale mającą problemy ze sprawnym przejściem z obrony do ataku. Dziś to jednak Getafe, które i potrafi przyjąć cios na gardę, i celnie skontrować kombinacją prosty-prosty-sierpowy.
Niestety dla nich – sierpowe nie są dozwolone w futbolu, bo gdyby były, to goście prowadziliby 1:0. Sędzia jednak słusznie dopatrzył się uderzenia Nyoma w twarz Umtitiego w walce o piłkę. Zawodnik Getafe tym nokautem utorował sobie drogę do dobitki, początkowo bramka została uznana, ale VAR wyklarował sprawę. I to był moment zwrotny tego starcia, bo do tej pory Barcelona była zamknięta na własnej połowie, nie potrafiła wyjść z piłką przez linię środkową. Nie to, że Getafe miało piłkę i nie wypuszczało gospodarzy z uścisku.
Goście po prostu tak sprawnie zakładali pressing, że Barca musiała budować akcje już we własnym polu karnym.
Ale wystarczyło zgrabne prostopadłe podanie Messiego do Griezmanna, ten popisał się piękną wcinką nad bramkarzem i było 1:0. Jeden błysk, jedna klepka i Katalończykom było już z górki. To była siódma asysta Messiego przy ostatnich siedmiu golach Barcelony – osiem ostatnich goli było dziełem Argentyńczyka, bo do tych siedmiu ostatnich podań trzeba dorzucić jeszcze gola. Katalońska prasa wylicza mu już mecze bez zdobytej bramki, ale trudno nie dostrzec faktu, że Messi przy grającym na szpicy Griezmannie pełni inną rolę niż przy Suarezie. Gra głębiej, właściwie jako dziesiątka, zostawiając miejsce na flance Sergiemu Roberto.
I właśnie po takim wejściu Hiszpana padł gol numer dwa dla ekipy Setiena. Akcja rozpoczęta na prawej stronie, zejście do środka, Messi uruchamia Arthura, ten na lewej flance podłącza pod prąd Firpo, ten natomiast gra płasko w pole karne i Roberto zamyka akcje strzałem przy słupku. Lewy obrońca wrzucał, prawy obrońca kończył. Do przerwy było zatem 2:0, choć przez moment zaśmierdziało 0:1.
Barcelona schodziła na przerwę z prowadzeniem, ale i ze stratą w postaci Jordiego Alby. Po kwadransie na rozgrzewkę ruszył Junior Firpo i zwróciliśmy wtedy uwagę, że faktycznie z lewym defensorem gospodarzy coś jest nie tak. Przy następnym sprincie gwałtownie zahamował, usiadł na murawie i po chwili dokuśtykał w stronę ławki. Lista kontuzjowanych w zespole mistrza Hiszpanii się powiększa, a wstępne diagnozy mówią o tym, że Alba nabawił się urazu przywodziciela.
Druga połowa była chyba nawet ciekawsza od pierwszej, bo gra stała się nieco bardziej otwarta. Getafe zmniejszyło straty po cudownym uderzeniu Angela Rodrigueza. Przypuszczamy, że niejeden napastnik przy próbie takiego strzału przestawiłby sobie ze trzy kręgi gdzieś w lędźwiach, jednocześnie wysłał przy tym piłkę na siedemnasty rząd sektora wzdłuż linii bocznej. A snajper Getafe – cyk, półwolej, wewnętrzna część buta, wkrętka z odpowiednią siłą tuż przy słupku. Jak to mówią – oklaski same składały się do rąk.
Przy tym skromnym prowadzeniu dwie fantastyczne okazje na uspokojenie końcówki dla fanów Barcy miał Griezmann, ale ze skutecznością był dziś na bakier niczym Magda Gessler z treningiem interwałowym. Francuz wisi duże (i dobre!) piwo Marc-Andre ter Stegenowi, bo to co facet wyjął piłkę już po golu Rodrigueza… Niby wyglądało to szczęśliwie, bo piłka zatańczyła mu na rękawicach, ale sam refleksem, jaki wykazał się przy tej obronie, to poziom „Kosmicznego meczu”:
Niemiec zgłosił solidną kandydaturę do interwencji sezonu. Barcelona dowiozła to zwycięstwo, dogoniła Real Madryt, ale Królewscy znów jutro mogą odskoczyć jeśli zapunktują w starciu z Celtą. Getafe śni pięknym snem dalej i mimo tej porażki na Camp Nou mogą być dumni. Po pierwsze – wcale nie byli dziś gorsi od Blaugrany. A po drugie – nawet po tej przegranej w tej serii gier nie wylecą z podium.
FC Barcelona – Getafe 2:1 (2:0)
Griezmann (33.), Roberto (39.) – Rodriguez (66.)
fot. NewsPix