Mecz ŁKS-u z Wisłą Płock smakował jak kiełbasa z salmonellą. Mecz Pogoni ze Śląskiem był o tyle lepszy, że tę kiełbę z bakterią trochę doprawiono, więc kolejne kęsy nieco lepiej przechodziły przez gardło. Nie zmienia to faktu, że generalnie znów dostaliśmy coś zupełnie niestrawnego. No, może poza pięcioma, góra dziesięcioma minutami, gdy coś więcej działo się pod bramką Matusa Putnockiego.
Bo to właśnie przez słowackiego bramkarza gospodarze nie strzelili dziś żadnego gola. Tak, wiemy, dwa razy Putnocky niepewnie interweniował na przedpolu, ale w międzyczasie z dużą nawiązką się rehabilitował. W jednej akcji najpierw zatrzymał strzał głową Maniasa z paru metrów, a po chwili dobitkę Srdjana Spiridonovicia, który przed strzałem położył dwóch gości. Przed przerwą Słowak obronił jeszcze uderzenie Sebastiana Kowalczyka w bliższy róg, zaś po zmianie stron odbił mocny strzał Pawła Cibickiego i złapał piłkę po główce Jakuba Bartkowskiego. Putnocky był być może jedyną osobą, która nie nudziła się podczas tego spotkania.
Dzięki niemu Śląsk dostał to, po co do Szczecina przyjechał: jeden punkt. I to właśnie głównie do WKS-u mamy pretensje, że ten mecz wyglądał jak wyglądał. Goście długimi fragmentami nawet nie zamierzali ukrywać, że wynik 0:0 im pasuje. Zamurowali się przed swoją bramką i czekali, co zrobi Pogoń. Ta najczęściej biła głową w mur, ale gdy już kilka razy się przez niego przedarła, w sukurs kolegom przychodził Putnocky.
Trudno nawet sobie wyobrazić, jak bardzo wrocławianie cofnęliby się, gdyby Erik Exposito nie miał jakiegoś “ale” do szczecińskich gołębi, którym próbował przyładować piłką przy wykonywaniu rzutu karnego z 3. minuty. Absolutny dramat, jedna z najgorzej strzelanych jedenastek jaką kiedykolwiek widzieliśmy. Opisywaliśmy już osobno jego “wyczyn”, więc nie będziemy się powtarzać. Dodajmy tylko, że Exposito w swoim stylu zepsuł również kontrę z końcówki pierwszej połowy. Rozgrywający ogólnie dobry mecz Bartkowski (to on stworzył sytuację Maniasowi) bardzo źle rozegrał do środka, Śląsk przechwycił piłkę, ale jego hiszpański as oczywiście źle wszystko rozegrał. Skończyło się na tym, że Vitezslav Lavicka, bardzo rzadko dokonujący zmian już w przerwie, stracił cierpliwość do swojego podopiecznego i na drugą połowę zostawił go w szatni.
Inna sprawa, że WKS ogólnie był wyjątkowo niekumaty i jak już próbował coś pograć do przodu, przeważnie można było się litościwie uśmiechnąć. Schował się Michał Chrapek, Robert Pich nie miał ani jednego ciekawszego momentu, a Przemysław Płacheta niebezpiecznie szybko zaczyna przypominać typowego ligowego szybkobiegacza na skrzydle, który nic innego nie ma do zaoferowania, a przedryblowanie kogoś graniczy u niego z cudem. Nie wiemy, czy to głównie efekt tego, że chłopak jest przeciążony z powodu braku konkurencji wśród młodzieżowców, czy po prostu rywale sprawnie go rozszyfrowali, ale zaczyna to być niepokojące.
Jeżeli coś może Lavickę cieszyć, to solidna postawa obrony mimo wielu absencji. Z konieczności zagrał wreszcie Piotr Celeban i plamy nie dał, choć kilka razy widać było, że po raz ostatni wystąpił, gdy jeszcze można było wyjść na dwór w krótkim rękawku i krótkich spodenkach. Za występ sprzed tygodnia zrehabilitowali się Musonda i Żivulić. Szczególnie ten drugi tym razem grał dość pewnie i nie wywinął żadnego numeru.
Karnego dla Śląska absurdalnym zagraniem ręką sprokurował Benedikt Zech (aż dziw, że Łukasz Szczech potrzebował powtórek, żeby wskazać na wapno) i już do końca się nie odkręcił. Dziś to Kostas Triantafyllopoulos sprawiał znacznie lepsze wrażenie wśród stoperów Pogoni. Znów dobrą zmianę dał Paweł Cibicki, poza wspomnianym uderzeniem obronionym przez Putnockiego miał jeszcze bombę z rzutu wolnego z dalszej odległości, która przeszła tuż nad bramką. Kosta Runjaic powtarza, że Cibicki będzie powoli wprowadzany do zespołu, bo musi nadrobić braki fizyczne, ale już teraz chłopak potrafi narobić apetytu swoją grą.
Drugi sobotni mecz, drugie 0:0. Co ten remis oznacza? Pogoń utrzymuje trzecie miejsce i trzypunktową przewagę nad Śląskiem, który passę meczów bez zwycięstwa przedłużył do pięciu.
Fot. Newspix