Cztery strzelone przez Królewskich gole mogą nieco zakłamywać obraz spotkania z Osasuną. A był on taki, że podopieczni Zidane’a najpierw zostali przez rywala zaskoczeni, a dopiero potem zabrali się za strzelanie. Dwa kilkuminutowe zrywy wystarczyły, żeby wywieźć trzy punkty do domu, ale na tym pozytywy dla madrytczyków się kończą.
Jeśli kibice Realu Madryt liczyli, że po blamażu w Pucharze Króla ich ulubieńcy wrócą na właściwe tory, to na starcie meczu z Osasuną Pampeluna musieli być mocno rozczarowani. Od pierwszych minut gospodarze pokazywali, że mają ochotę zakończyć passę trzech meczów Los Blancos bez straconej bramki w lidze. Bombardowanie rozpoczęło się błyskawicznie, a najwięcej problemów przyjezdnym sprawiało lewe skrzydło 10. ekipy w lidze. Początkowo Thibaut Courtois miał jeszcze na tyle szczęścia, że nie musiał nawet interweniować, ale sytuacja pogarszała się z minuty na minutę. Gospodarze najpierw zmusili Belga do efektownej parady po strzale z pola karnego, a w końcu doprowadzili do jego kapitulacji.
Szczęśliwcem okazał się Unai Garcia i nie nazywamy go nim przypadkowo, bo gość do dziś rozegrał 20 minut w La Lidze, a teraz zapisał na koncie bramkę wbitą Realowi.
Po ekipie Zidana widać było nerwy i frustrację. Tu popchnęli, tam szturchnęli, ale straconego gola puścić płazem nie mogli. Błyskawicznie odpowiedzieć mógł Karim Benzema, który wyciągnął bramkarza na skraj pola karnego, ograł go z łatwością i strzelił z ostrego kąta, ale miał pecha – w tym czasie na linii gospodarze ustawili, mówiąc żargonem siatkarskim, podwójny blok i Francuz musiał obejść się smakiem.
Był to jednak dopiero początek. Real stwierdził, że przegrać drugi raz w ciągu kilku dni nie wypada i role na boisku się odwróciły. Po pół godzinie gry sprawy wróciły do normy – najpierw precyzyjnym strzałem popisał się Isco, potem świetne zgranie od Casemiro wykorzystał Sergio Ramos. Efekt? Goście do szatni schodzili z jedną bramką zaliczki, zamiast nerwówki. Warto też dodać, że udział pierwszym trafieniu miał Gareth Bale, bo to jego strzał dobijał Isco.
Problem w tym, że gol dający prowadzenie mocno Real rozleniwiło. Inna sprawa, że nie pomagał w tym sędzia Gil Manzano, który przez całe spotkanie przesadzał to w jedną, to w drugą stronę. Po przerwie mocniej odczuli to Królewscy, zwłaszcza kiedy arbiter nie dopatrzył się rzutu karnego po kopnięciu Luki Modrica. Generalnie jednak po prostu jedni i drudzy stwierdzili, że chyba lepiej będzie się nie przemęczać i jakoś dojechać do końca spotkania na resztkach z baku, co wróżyło powolne usypianie wszystkich na stadionie i przed telewizorami.
Na szczęście trochę wigoru na boisko wnieśli rezerwowi, w tym Lucas Vasquez, który wykończył kapitalną klepkę Karima Benzemy i Luki Modrica. Osasuna odpowiedziała jeszcze strzałem w poprzeczkę, ale najważniejsze wydarzenie emocjonującej końcówki meczu miało dopiero nastąpić. Otóż wynik spotkania ustalił…
Werble, fanfary… LUKA JOVIĆ!
Tak jest, złoty chłopiec trafił po raz drugi, ponownie kopiąc leżącego. Premierowy gol? 91 minuta spotkania, 5:0. Druga bramka? 92 minuta, 4:1. Cóż, chyba nie tego oczekiwali kibice Realu po tym transferze, ale jak się nie ma co się lubi…
To lubi się nawet wygrane na stojąco, po małych perturbacjach, w Pampelunie. Trzy punkty dopisane? Dopisane. Można jechać dalej.
Osasuna Pampeluna – Real Madryt 1:4
Garcia 14’ – Isco 33’, Casemiro 38’, Lucas 86’, Jović 90’
fot. NewsPix