Po 20 kolejkach ekstraklasy rezerwowi Pogoni Szczecin mieli na swoim koncie dwa gole. Rodzynkami z trafieniami byli Adam Frączczak i Srdjan Spiridonović. Dziś, w mniej niż kwadrans, udało się ten dorobek podwoić. I odwrócić losy meczu, który dla innych nadaje się tylko do spisania na straty.
Oj, udane są te mecze o 12:30 w niedzielę. Początkowo do tego pomysłu nie byliśmy szczególnie przekonani, bo w ustach wciąż posmak rosołu z makaronem, a tu już trzeba się mierzyć z ekstraklasą. Ale tak jak i jesienią było w większość niedziel, tak i wiosna zaczyna się naprawdę mocnym uderzeniem w obiadowej porze.
Tym razem dostaliśmy spotkanie z szuflady podpisanej „starcia irracjonalne”. Oto Pogoń Szczecin długo wyglądała jak najgorsza wersja ŁKS-u czy innej Korony Kielce. Zespołowi Kosty Runjaicia udawało się wyprowadzić bezbłędnie piłkę od obrony rzadziej niż Greta Thunberg bywa w szkole. Naprawdę nie bylibyśmy zdziwieni, gdyby w przerwie, widząc cały ten pokaz nieporadności Radosław Sobolewski zaordynował swoim podopiecznym wybijanie piłki na aut bramkowy dla rywali za każdym razem, gdy nie mają pomysłu na wypracowanie sobie okazji. Pogoń robiła to bowiem za Nafciarzy. Dante Stipica dzisiaj grał nogami tak, jakby miał buty powiązane sznurówkami.
Mało tego – środek pola był tak kreatywny, że odruchowo musieliśmy sprawdzić, czy przypadkiem szczecinianie nie dokupili w opcji last minute jakiegoś Olivera Petraka. Oto Tomas Podstawski i Damian Dąbrowski kompletnie nie potrafili wiązać akcji szczecinian, przekazywanie piłki z obrony do ataku było ponad ich możliwości. Michalis Manias miał walczyć na szpicy o premierowego gola, ale nie za bardzo miał o co walczyć. Do siatki trafił, i owszem, ale blokując strzał Giorgiego Merebaszwilego i pokonując nie Dähne, a Stipicę.
Jak się pewnie domyślacie, skoro mówimy o meczu z kategorii totalnie irracjonalnych, to tak – Pogoń to spotkanie wygrała. Strzelając w nim trzy gole.
Kosta Runjaić bowiem dokonał zmian trafionych w punkt, w dwóch prostych krokach odmieniając to, jak to spotkanie wyglądało. Najpierw niezbyt efektywnego Davida Steca zamienił na Pawła Cibickiego, potem za Podstawskiego rzucił w bój Marcina Listkowskiego. Ta dwójka w ogromnej mierze odpowiadała później za to, że wykasowana została cała wartość goli zdobytych przez Wisłę Płock.
Wisłę, która w tym meczu może nie była Brazylią 1970, ale atakowała zdecydowanie częściej, sprawiała przepotężne problemy Pogoni dzięki wysokiemu pressingowi zespołowemu, a także była po prostu skuteczna po stałych fragmentach. Dwie zebrane przez Merebaszwilego drugie piłki dały najpierw bramkę po uderzeniu Gruzina i niefortunnym bloku Maniasa, a potem trafienie numer dwa w tym sezonie Kuby Rzeźniczaka, gdy linię spalonego złamał Triantafyllopoulos.
Pogoń aż do ostatniego kwadransa, kiedy to w Płocku zaczęły się dziać rzeczy absolutnie szalone, miała w zasadzie jedną naprawdę groźną sytuację. Damian Dąbrowski mógł zdobyć bramkę kolejki uderzeniem z dystansu, ale trafił w poprzeczkę. Miał też pomocnik okazję głową z bliska, ale kąt był tak ostry, że Dähne musiałby wyjść siku, żeby to miało szansę wpaść.
I nagle wszystko odmieniło się, gdy Cibicki i Listkowski wymienili podania na lewej stronie boiska, po czym piłka poszła na prawe skrzydło. Stefańczyk zgubił Szweda z polskimi korzeniami, po czym odbił piłkę ręką blokując strzał głową Cibickiego. Wskazanie mogło być tylko jedno – karny. Nie trzeba było nawet tej sytuacji specjalnie weryfikować. Trafienie Spiridonovicia było jak popchnięcie pierwszej kostki domina.
Później wszystko działo się bardzo szybko. W pięć minut z 2:0 zrobiło się 2:3. Listkowski, którego chwaliliśmy już za zagranie z akcji zakończonej karnym, zgarnął przed polem karnym piłkę wybitą przez Rzeźniczaka i dał sobie piękny prezent na obchodzone jutro 22. urodziny – pierwszego gola w 83. meczu w ekstraklasie. I jeśli to trafienie było naprawdę ładne, to dosłownie dwie minuty później padło jeszcze bardziej urodziwe – Spiridonović zagrał lobem do Cibickiego, a ten z woleja pociągnął niemal dokładnie tam, gdzie chwil kilka wcześniej Listkowski.
Pogoń raz jeszcze udowodniła w tym sezonie, że nie ma dla niej przegranych spotkań nawet wtedy, gdy musi odrabiać straty. Ba, potrafi to robić nawet w nieprzyjaznym środowisku – wszystkie trzy wygrane pomimo pierwszego gola strzelonego przez rywali odniosła poza domem, na naprawdę trudnym terenie. Udało się to z Legią w Warszawie, z Jagiellonią w Białymstoku, wreszcie z Wisłą w Płocku. I pod tym względem nie ma w ekstraklasie lepszej ekipy.
fot. FotoPyK