Jeżeli sympatycy Krzysztofa Piątka liczyli, że odejście polskiego napastnika z Milanu do Herthy uchroni ich przed koniecznością śledzenia paździerzowych widowisk, to srodze się rozczarowali. Po dzisiejszym spotkaniu z Mainz trzeba to chyba napisać z całą odpowiedzialnością i stanowczością: Hertha gra w piłkę jeszcze gorzej niż Milan.
A to jest naprawdę duża sztuka.
Pierwsza połowa starcia z ekipą z Moguncji to była po prostu kompromitacja”Starej Damy”. Aż trudno uwierzyć, że tak fatalnie zorganizowany zespół może w ogóle funkcjonować na poziomie Bundesligi. Naprawdę przecieraliśmy oczy ze zdumienia, dokonaliśmy nawet osławionego regulowania odbiornika, skonsultowaliśmy też sprawę z lekarzem i farmaceutą. No i wyszło na to, że wszystko jest w porządku zarówno z naszym telewizorem, jak i z naszym wzrokiem. Podopieczni Juergena Klinsmanna naprawdę są aż tak ciency. Mainz nie musiało się właściwie specjalnie starać, żeby gospodarzy dzisiaj na Stadionie Olimpijskim w Berlinie zaskoczyć. Wystarczyło po prostu podejść nieco wyższym pressingiem i Hertha od razu była kompletnie zagotowana. Berlińczycy mieli dziś kłopoty z wymianą dwóch podań pod presją rywala. Nie wspominając już o skonstruowaniu pod naciskiem jakiejś w miarę składnej akcji.
Można się wyzłośliwiać na temat błędów indywidualnych w wykonaniu poszczególnych zawodników, a tych pojawił się ogrom, ale nie w nich tkwi w gruncie rzeczy problem Herthy. Tutaj szwankuje zespół jako całość. Klinsmann oddelegował na boisko jedenastkę w ustawieniu 5-3-2, z trójką stoperów i duetem wahadłowych obrońców po bokach. Cała piątka defensorów wyglądała jednak, jak gdyby pierwszy raz znalazła się w swoim towarzystwie na boisku. Nikt tam nie trzymał odległości, nie kontrolował linii, notorycznie brakowało asekuracji.
Do tego dochodzi kompletny brak porozumienia między formacjami.
Można było odnieść wrażenie, że kiedy zawodnik Herthy dostaje piłkę na połowie przeciwnika, to ma dwie opcje. Albo sam przedrybluje trzech-czterech rywali i wpadnie w pole karne, albo zanotuje stratę. Zupełny brak ruchu bez piłki sprawiał, że piłkarze „Starej Damy” byli bez większych trudności odcinani od partnerów przez mądrze ustawionych rywali z Mainz.
Aż dziw bierze, że Mainz pokonało dzisiaj Herthę tak skromnie, bo wynik 1:3 to absolutne minimum przyzwoitości z tak nędznie dysponowanym przeciwnikiem. Goście prowadzenie objęli już po siedemnastu minutach spotkania. Robin Quaison wykorzystał świetne, przeszywające podanie od Levina Oztunalego, z dziecinną łatwością ominął Niklasa Starka i pięknym, mierzonym strzałem pokonał bramkarza Herthy. Ekipa z Moguncji nie poszła jednak za ciosem i do przerwy wynik 0:1 się utrzymał. Przyjezdni, to trzeba przy okazji podkreślić, też nie rozegrali dziś wybitnych zawodów. Świetnie dysponowany był Quaison, doskonale spisywali się obrońcy, cały zespół wyglądał jednak najwyżej solidnie. Nie ma przypadku w tym, że w tabeli to Hertha wciąż – pomimo porażki – plasuje się wyżej niż Mainz.
Zresztą na początku drugiej połowy gospodarze zaczęli nawet sprawiać wrażenie zdolnych, by odmienić losy meczu. Klinsmann, który taktycznie kompletnie uwalił dzisiejsze spotkanie, naprawił trochę własnych błędów, zdejmując z boiska Starka i Grujica, a wpuszczając Lukebakio i Dilrosuna. Ten pierwszy trochę rozbujał ofensywę Herthy, kilka jego szarż wyglądało całkiem nieźle. Również Piątek odżył w nowym towarzystwie – przed przerwą Polak zaistniał głównie próbą wymuszenia rzutu karnego, w drugiej połowie miał już kilka lepszych zagrań. Parę razy dobrze się zastawił, kilkukrotnie fajnie zagrał na klepkę.
W szesnastce przeciwnika jednak na dobrą sprawę nie zaistniał, można go chwalić wyłącznie za pozytywne drobnostki. Nie ma się co oszukiwać – to był kiepski mecz w wykonaniu Polaka. Jednak w tak nędznie funkcjonującym zespole środkowy napastnik siłą rzeczy nie mógł spisać się lepiej, więc nie będziemy tu na Krzyśka wylewać pomyj.
Niespodziewane emocje przyniosła końcówka meczu. W 82 minucie defensywa Herthy ponownie się skompromitowała, a Quaison wpakował swoją drugą bramkę, dostawiając szuflę do pustaka. Wydawało się, że jest już pozamiatane. Tymczasem chwilę później Hertha – kompletnie z czapy – zdobyła gola kontaktowego. Czy okazało się to bodźcem do lepszej gry „Starej Damy” na finiszu spotkania? Otóż nie. Najpierw jeden z zawodników berlińskiej ekipy wyleciał z boiska z czerwoną kartką, potem drugi sprokurował rzut karny, co pozwoliło Quaisonowi skompletować hat-tricka. Hertha została definitywnie wyjaśniona.
I, przy całej sympatii dla Piątka, dobrze się stało. Gdyby gospodarze zdobyli dziś choćby punkt, byłaby to po prostu olbrzymia niesprawiedliwość.
HERTHA BERLIN 1:3 FSV MAINZ (D. Boyata 84′ – R. Quaison 17′, 82′, 90+4′)
fot. NewsPix.pl