Cracovia to prawdopodobnie najbardziej poukładany klub Ekstraklasy, właściwie jedyny, który nie mierzy się na co dzień z problemami organizacyjnymi, finansowymi czy sportowymi. Arka to prawdopodobnie najgorzej poukładany klub Ekstraklasy, jeden z kilku, których dosięgły problemy nie tylko sportowe, ale też organizacyjne, finansowe oraz związane ze strukturą właścicielską.
Dziś przekonamy się, czy chaos ma jakiekolwiek szanse, by przezwyciężyć porządek.
Ktoś może teraz wyrazić oburzenie: jak to Cracovia najbardziej poukładana? Tyle narzekacie na jej styl gry, na toporność, na zwykłego farta w wielu meczach obecnego sezonu?
To wszystko prawda, ale przecież klub to nie tylko jedna runda, czasem lepsza, czasem trochę gorsza. Klub to potężna machina, która po tej pasiastej stronie Krakowa zaczyna wyglądać coraz bardziej okazale. Po kilkunastu latach kręcenia bączków na lodzie, Janusz Filipiak prawdopodobnie zrozumiał, że nie jest najmocniejszy w te futbolowe klocki i pozwolił ludziom spokojnie pracować według ich własnych koncepcji. Efekt widać nie tylko na boisku, gdzie Michał Probierz wyszarpuje kolejne punkty, ale też w bardzo spokojnej polityce transferowej czy dużych inwestycjach w infrastrukturę, zwłaszcza tą treningową i młodzieżową. Cracovia zawsze miała sporo pieniędzy, ale od jakiegoś czasu wydaje je o wiele rozsądniej niż przez półtorej dekady.
Za nimi najspokojniejsza zima od wielu lat. Praktycznie żadnych osłabień i choć złośliwi powiedzą, że Cracovia po prostu nie ma utalentowanej młodzieży, która jest dziś najcenniejsza i najchętniej kupowana, to trzeba przyznać, że po prostu trudno byłoby z “Pasów” kogoś wyjąć. Kto właściwie mógłby zamieszać w głowie takiemu Hancy czy Golowi? Może kluby z MLS, ale one celują już w inny rodzaj wzmocnień. Może Bliski Wschód, ale oni chyba jednak wolą Carlitosów niż piłkarzy z niezłym dośrodkowaniem i uderzeniem z bańki. Krajowa konkurencja? Czym miałaby kusić, skoro w Cracovii i zarobki, i perspektywy to właściwie ligowy top?
Gdy Legia ma przez całą zimę problem ze zmontowaniem jednego logicznego wzmocnienia (nie uzupełnienia!), gdy Lech targuje się przez miesiąc o każdą złotówkę z szesnastym w tabeli ŁKS-em, wydaje się, że Cracovia to bohater z innej bajki.
Nad klubem ciąży oczywiście widmo dość srogiej kary w przyszłym sezonie, ale to przecież “za tysiąc lat”. Na razie wiceprezes Michał Probierz może z dumą powiedzieć, że w Cracovii udało się stworzyć coś w miarę trwałego, stabilnego i niepodatnego na chwilowe kryzysy. To nie jest kwestia tylko zaufania do szkoleniowca mimo kilku porażek, z czym wcześniej u Filipiaka był spory problem. To po prostu moment, w którym kasę Comarchu wreszcie wydaje się z głową, a nie tylko z szerokim gestem.
Arka to drugi biegun i naprawdę, jedynie słabość konkurencji powstrzymuje nas przed napisaniem, że to najgorzej zorganizowany z klubów Ekstraklasy. Tam wszystko stoi obecnie na głowie – właściciele kłócą się z kibicami, miastem i pozostałym akcjonariuszami, kapitalnie zarabiający piłkarze zupełnie nie radzą sobie na boisku, najlepszy transfer do klubu wykonano do tej strefy gry, gdzie akurat gdynianie wyglądają mocno – a w ataku nadal będzie straszył ten sam Fabian Serrarens. Naprawdę poważni ludzie w Arce doszukują się spisku sędziowskiego, ale jednocześnie tak nieudolnie zarządzają klubem, że właściwie i bez ataków kibiców wulgarnymi transparentami, gdynianie wyglądaliby mało poważnie. Zresztą, w ilu miejscach w Polsce mamy sytuację, w której władze klubu są w otwartym konflikcie z miastem, bez widoków na zakopanie topora wojennego? Może Kraków, gdzie Wisła przeciąga linę ze swoim magistratem, ale poza tym?
Ucięcie miejskiego dofinansowania to był pierwszy z całej serii zimowych ciosów, ale przecież zaraz poszła poprawka w postaci deklaracji rodziny Midaków – my się stąd zawijamy. Sęk w tym, że na razie trwa pat – nie widać na horyzoncie ofert kupna, które zostałyby rozważone przez obecnych właścicieli, nie ma też widoków na szybkie pogodzenie się wszystkich członków gdyńskiej społeczności piłkarskiej. Choć zimą udało się naprawić kilka błędów (Busuladzić!), przedłużyć umowy z kluczowymi zawodnikami (Steinbors!) oraz nawet nieco wzmocnić zespół, to nadal trudno się nie zgodzić z przedstawicielami miasta, którzy mówią wprost: klubu, który płaci takie chore pieniądze piłkarzom ze strefy spadkowej, finansować nie zamierzamy.
Trudno w sumie nawet wykreślić jakąś wiarygodną prognozę dla Arki.
Czy familia Midaków może utrzymać klub w przyzwoitej kondycji finansowej do końca sezonu? No może, nie da się wykluczyć, potem latem jakieś rozmowy z potencjalnym inwestorem i nowe otwarcie. Ale czy familia Midaków może na którymś etapie piłkarskiej wiosny po prostu zakręcić kurki z kasą? To też jest realny scenariusz, zwłaszcza, że przecież jak dotąd majątek właścicieli nie do końca przekładał się na mocarstwowe ruchy samego klubu, może poza wygraną licytacją o Vejinovicia, któremu zaoferowano nieprawdopodobnie wysoką pensję.
Czy do zmian właścicielskich może dojść już teraz, na początku rundy? W sumie dlaczego nie, jeśli pojawi się jakaś logiczna oferta. Aż chciałoby się zanucić, że wszystko się może zdarzyć, choć akurat w Gdyni próżno szukać “głów pełnych marzeń”.
Teraz wszyscy są tam na etapie bardzo twardego powitania z rzeczywistością, gdzie Arka jest właściwie odwrotnością zaprzyjaźnionej Cracovii. Jak ten dystans gabinetowo-finansowy przełoży się na murawę? Oba miasta dzieli właściwie cała Polska, oba kluby dzieli w tabeli 15 punktów. Coś nam podpowiada, że prędzej Gdynia zbliży się dziś do Krakowa, niż Arka do Cracovii.
Fot.FotoPyK