Piłkarze Arsenalu pierwszych lat XXI wieku bili rekord za rekordem, osiąganie rzeczy wielkich mieli we krwi. Niemal szesnaście lat temu dokonali czegoś, co nie udało się w erze Premier League nikomu innemu. Stali się jedynym niepokonanym zespołem na przestrzeni całego sezonu ligowego. dorzucając mecze z końcówki sezonu 02/03 i początku 04/05 byli nie do zwyciężenia w 49 kolejnych starciach.
Dziś Arsenal w sumie też bije rekordy w skali ligi. Problem w tym, że zupełnie inne – tamte były dumne i chlubne, tym do jakiejkolwiek dumy i chluby jest bardzo daleko.
Wczoraj padły dwa rekordy. Po pierwsze – Arsenal nigdy w całym sezonie Premier League nie zremisował więcej niż dwanaście spotkań. 0:0 z Burnley było remisem numer trzynaście. Po drugie – nigdy wcześniej nie zdarzył się w Premier League zespół, który zremisowałby ponad 50% meczów w 25 pierwszych kolejkach sezonu. Mimo że Kanonierzy mają na koncie tyle samo ligowych porażek, co wicelider (zaledwie 6), są 20 punktów za nim. A to dlatego, że przy tyn piłkarze Arsenalu odnieśli zaleswie 6 zwycięstw – więcej tylko od Norwich (4) i Watfordu (5), odpowiednio: 20. i 19. ekipy Premier League.
Znajdują się przez to bliżej strefy spadkowej niż miejsc premiowanych grą w Lidze Mistrzów, choć w całej lidze tylko Liverpool przegrał mniej spotkań od zespołu Unaia Emery’ego, Fredrika Ljungberga i wreszcie Mikela Artety.
Nie trzeba mikroskopu, czy choćby szkiełka powiększającego, by zobaczyć zespół, którego w lidze już mało kto się boi i z którym trudniej przegrać niż zdobyć punkty. Przyjście Mikela Artety miało zapoczątkować odmianę losów, ale chyba nikt nie łudził się, że nastąpi ona ot tak, na pstryknięcie palcami. Hiszpan wiedział, że pisze się na mozolną, trudną robotę. Znał Arsenal od wewnątrz, przez ostatnie lata pracował pod okiem piekielnie wymagającego szefa, był prawdziwym freakiem, jeśli chodzi o podejście do zawodu. Na ścianach w jego mieszkaniu wisiały notatki i diagramy taktyczne. Był przygotowany najlepiej, jak tylko przygotować się mógł były zawodnik w kilka lat po zawieszeniu butów na kołku.
[etoto league=”eng”]
Ale nikt na świecie nie byłby przygotowany, by wejść do Arsenalu i natychmiast uprzątnąć go tak, by wszystko się błyszczało.
Przemiana następuje, temu nie można zaprzeczyć. Udało się mu zbudować na nowo – wydawało się skreślonego – Granita Xhakę, który choćby w zremisowanym 2:2 meczu z Chelsea – arcytrudnym, granym przez Arsenal 10 na 11 od 26. minuty – zaprezentował się po profesorsku. Większość menedżerów tracąc stopera szybko wprowadziłaby kolejnego. Arteta zaś nakazał po prostu Szwajcarowi przemieścić się do centrum defensywy, by tam stworzyć parę ze Shkodranem Mustafim. Xhaka był nienaganny, Amy Lawrence z „The Athletic” napisała, że nosił w tym meczu niewidzialną opaskę kapitańską. Tej widzialnej został pozbawiony po tym, jak wygwizdany rzucił koszulką schodząc z boiska i rzucił do kibiców „pierdolcie się”. U nich dużą część szacunku stracił, ale w szatni to dalej ważna postać.
O jego statusie w drużynie, niech świadczy to, że gdy w starciu z Crystal Palace czerwoną kartkę zobaczył kapitan Aubameyang, Sokratis nalegał, by to właśnie Xhaka znów założył opaskę.
W tym graczu Arteta pokłada zresztą dużo nadziei. Xhaka u hiszpańskiego menedżera odżył, w dużej mierze dzięki grze u jego boku Lucasa Torreiry, prawdziwego pitbulla od odbiorów, zabezpieczającego szwajcarskiego pomocnika. Ten występuje na rysunku taktycznym jako środkowy pomocnik, ale de facto, gdy Arsenal jest w posiadaniu, porusza się na pozycji półlewego stopera. Oferując ekstra opcję w rozegraniu od tyłu, skąd może rozdzielać swoje firmowe zagrania – długie, celne przerzuty.
Hiszpan zresztą nie skreśla nikogo, bo nawet Shkodrana Mustafiego chciałby jeszcze spróbować odbudować. — Moim zdaniem może jeszcze odmienić swoją karierę w Arsenalu. Plany wobec niego latem były nieco inne, ale od kiedy przyszedłem, jego nastawienie jest zawsze właściwe. Chce pomóc. Popełnił błąd (w spotkaniu z Chelsea), ale podobała mi się rekacja. Ja patrzę przede wszystkim na reakcję. Nie akceptuję zawodnika, który po błędzie przestaje grać, nie chce piłki, nie chce podejmować decyzji. Takiego gracza nie chcę w zespole. Ale „Musti” chciał piłki za każdym razem, wchodził w każdy pojedynek. Miałem kolegów w różnych zespołach, którzy byli tacy – zawsze nadchodził moment, kiedy wszystko zaczynało grać — mówił Arteta cytowany przez „The Telegraph” zaraz po meczu z Arsenalem.
Od debiutu z Bournemouth, zespół Hiszpana przegrał tylko jedno spotkanie – po katastrofalnym błędzie Bernda Leno, gdy Chelsea od 0:1 przeszła do 2:1 w cztery minuty. Defensywa wciąż popełnia indywidualne błędy – nie może być inaczej, gdy w jej centrum masz gości tak elektrycznych jak David Luiz czy wspomniany Mustafi – ale w paru meczach zagrała niemalże po profesorsku. Trzy czyste konta, osiem straconych bramek w dziewięciu starciach. Dla porównania – przed przyjściem Artety Arsenal dał sobie wbić 38 goli w 24 spotkaniach. Przejście od średniej 1,58 traconego gola na mecz do 0,89 to zdecydowany postęp.
Póki co wygląda to na poprawianie jednej rzeczy kosztem innej. Arsenal wygląda coraz solidniej, nie dopuszcza już rywali do takiej liczby strzałów, jak za Emery’ego czy podczas tymczasowych rządów Ljungberga. Ale z kolei cierpią na tym liczby w ataku. Choć trudno w to uwierzyć, od kiedy Arteta przejął stery, Kanonierzy są 3. najgorszym zespołem ligi pod względem oddanych strzałów. 67 uderzeń. Mniej ma ich tylko Sheffield United (o 1) i Crystal Palace (o 7).
A przecież nie można Kanonierom odmówić ofensywnego talentu. Lacazette, Aubameyang, Pepe, Özil, a do tego ten niesamowity dzieciak z czwartej ligi brazylijskiej, Gabriel Martinelli. Każdy z tych piłkarzy udowadniał już na wielkiej scenie, że ma w ten słynny x-factor. Coś, co pozwala wygrywać drużynie spotkania. A jednak większość zmaga się z jakimiś demonami. Alexandre’owi Lacazette zaraz stuknie rok bez wyjazdowego gola w lidze, Mesutowi Özilowi przed weekendem stuknęły dwa lata bez wyjazdowej asysty. Nicolasowi Pepe zdążyło się już dostać od Fredrika Ljungberga, który nie był przekonany co do jego pracowitości, z kolei Unai Emery cytowany przez Four Four Two stwierdził ostatnio, że transfer Iworyjczyka i czas, jakiego potrzebował, by zaadaptować się w Anglii, był jednym z głównych powodów jego zwolnienia.
Dlatego też dobrze dla zespołu, że Arteta może teraz w spokoju popracować. Usiąść, na spokojnie pomyśleć, co dalej z kilkoma z zawodników – latem zapowiada się bowiem intensywne okno transferowe na The Emirates – ale też popracować intensywnie nad dotarciem do głów swoich piłkarzy podczas kilku dni, które spędzi z nimi, ale i z ich rodzinami, w Dubaju. Ma tak zaprosić wszystkich na kolację, piłkarze mają przed mini obozem dostać kilka dni wolnego, które mogą spędzić albo właśnie w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, albo gdziekolwiek mają ochotę.
Tym istotniejszy to obóz, że właściwie od pierwszego dnia w roli menedżera Arsenalu Arteta twierdził, że nie jest zadowolony z fizycznego przygotowania jego graczy. David Luiz potwierdził to zresztą po wygranym starciu z Manchesterem United, mówiąc „fizycznie nie jesteśmy gotowi do takiej gry” (przez 90 minut). Tutaj będzie miał okazję popracować nad nim w większym spokoju, nie ganiany od meczu do meczu. Będzie też okazja wprowadzić na spokojnie do zespołu nowe nabytki – Cedrica i Pablo Mariego.
Artecie niewątpliwie udało się do tej pory to, czego wymaga się w pierwszej kolejności od każdego nowego menedżera. Sprawić, by jego zespół był trudny do pokonania. Teraz czas na krok drugi. Uczynić z Arsenalu zespół, który ma we krwi zwyciężanie. Krok już znacznie, znacznie trudniejszy.
fot. NewsPix.pl