Nie do trzech, a do czterech razy sztuka. Inter po bolesnych doświadczeniach z ostatnich meczów, w których rywale za każdym razem odrabiali jednobramkową stratę, tym razem w końcu odpowiedział pięknym za nadobne i przerwał klątwę, wygrywając z Fiorentiną. Spadający kamień z serca Antonio Conte narobił tyle hałasu, że słyszano go nawet w Neapolu, z którym Nerazzurri powalczą o awans do finału Coppa Italia. Ale najpierw najważniejsza misja – wrócić do punktowania za trzy w Serie A.
Teoretycznie można było się tego spodziewać. Fiorentina po raz ostatni wygrała na Giuseppe Meazza z Interem, kiedy w jej barwach grał jeszcze Jakub Błaszczykowski. Mało tego – hattricka zaliczył wtedy Nikola Kalinić, którego kariera rozwinęła się w tak zawrotnym tempie, że ostatniego gola zdobył rok temu. Nerazzurri mieli obowiązek wygrać, choć na pewno presja musiała im trochę pętać nogi – kiedy w trzech z czterech ostatnich meczów frajersko tracisz punkty, to gdzieś z tyłu głowy pojawiają się wątpliwości.
Wątpliwości pojawiają się też w głowach kibiców i niestety – pierwsza połowa wcale ich nie rozwiała. W ostatnim czasie najbardziej efektowną rzeczą w wykonaniu Interu była prezentacja Christana Eriksena. Na celny strzał czekaliśmy jakieś pół godziny, chyba nawet nieco dłużej. Pokojowa atmosfera trochę uśpiła Fiorentinę, która w zasadzie sama strzeliła sobie bramkę do szatni. Gospodarze ładnie zagrali klepką, to fakt, ale finalnie to błąd obrońcy pozwolił Lautaro dojść do piłki tuż przed nosem bramkarza i wysunąć ją prosto pod nogi Antonio Candrevy, który do bramek w Serie A i Lidze Mistrzów, dopisał sobie pucharowe trafienie.
Nie powiemy jednak, żeby ta bramka jakoś specjalnie ożywiła mecz. Inter miał sytuację pod kontrolą i w zasadzie to było dość niepokojące, bo przecież podobnie było w ligowych starciach z Lecce czy Cagliari. I co? Ledwo zdążyliśmy o tym pomyśleć, a Martin Caceres wpakował piłkę do bramki.
Zrobiło nam się nawet trochę szkoda Conte. Poważnie, limit pecha powinien się kiedyś wyczerpać. Ile razy można stracić gola totalnie z dupy? Prawda jest taka, że niemrawa Fiorentina nawet na tę bramkę nie zasługiwała. Ot zdążyła oddać strzał, piłka gdzieś po rykoszecie wyszła na róg, wrzutka i 1:1. Nerazzurri musieli mieć wrażenie, że coś się popsuło, jakiś guzik się zaciął i w kółko przeżywają ten sam dzień na nowo, nie mogąc nic zmienić.
Na szczęście jednak zmieniło się jedno – Christian Eriksen. Nie wiemy, czy to jego efekt, czy nie, ale faktem jest, że tuż po pojawieniu się Duńczyka na boisku, Inter wyrównał. Jasne, sam Eriksen zbytnio się w to nie zaangażował, zresztą chyba w ogóle nie był przewidziany do gry. Po prostu widząc, że szykuje się deja vu, Conte musiał dać drużynie jakiś impuls. Pomysł okazał się udany, bo precyzyjny wolej Nicolo Barelli nie dał szans bramkarzowi. Interowi w końcu udało się odpowiedzieć rywalowi na wyrównujące trafienie.
Od teraz pozostała już tylko modlitwa, żeby przypadkiem Violi nie zachciało się kolejnego zrywu. Niepewność mógł rozwiać duet Eriksen – Martinez, ale po podaniu Duńczyka i golu Lautaro sędzia wskazał spalonego. Były piłkarz Tottenhamu nie zaliczył efektownego debiutu, jednak nie wszystko stracone. Wciąż jest co ratować, bo Inter wyraźnie nie jest taką ekipą, jaką był kilka miesięcy temu.
Awans? Udało się dowieźć i bardzo dobrze, bo gdyby gospodarze zaliczyli kolejną wtopę, mogliby wpaść w jeszcze większy dołek. A one man show na finiszu ligi mają we Włoszech serdecznie dość. Italia potrzebuje zaciętej walki o Scudetto, a Inter potrzebuje recepty na powrót do pełni formy. Być może nie chodzi tu nawet o formę całego zespołu, tylko o przebudzenie Lukaku, który zaliczył wlaśnie trzeci mecz z rzędu z pustym przebiegiem.
Na gola w lidze Belg czeka już blisko od miesiąca i lepiej żeby się pośpieszył, bo w najbliższych dwóch spotkaniach zespół będzie zależny w dużej mierze od niego. Lautaro musi odpokutować za zwyzywanie sędziego, więc Conte po wygranej w Coppa Italia uśmiechnie się tylko na chwilę. Od jutra będzie już musiał myśleć, jak ustawić zespół w ofensywie, mając do dyspozycji tylko jedną, w dodatku zaciętą, strzelbę.
Aha, żeby była jasność. Jak to w Pucharze Włoch bywa, Bartłomiej Drągowski dał szansę wykazać się koledze. Szymon Żurkowski? Pojechał na ławkę, ale na jego wejście na boisku nie było co liczyć. W obliczu przenosin do Empoli nie było sensu ryzykować urazu.
Inter – Fiorentina 2:1
Candreva 44′, Barella 67′ – Caceres 60′
Fot. Newspix