Niesamowity był to mecz. Przełamania, zwroty akcji, świetne wymiany, emocje, wspaniałe winnery przetykane prostymi błędami, elektryzującą atmosferę – mieliśmy tu wszystko. No, prawie. Zabrakło tylko zwycięstwa Polki. Niestety, Iga Świątek pożegnała się z Australian Open w czwartej rundzie. Z kortu schodziła ze łzami w oczach, wiedząc, że była bardzo blisko sukcesu. Może (i powinna) jednak dumnie unieść głowę po tym występie. Bo jesteśmy przekonani, że gdy emocje opadną i za kilka dni oceni swój występ w tym turnieju, powie sobie to, co my mówimy jej teraz: Iga, grałaś świetnie.
Generalnie zasada jest prosta: jeśli nie grasz żadnego meczu od sierpnia i do Australian Open przystępujesz z marszu, to teoretycznie możesz jedynie pomarzyć o osiąganiu znakomitych rezultatów. Kiedy do tego równania dołożymy jeszcze młody wiek i małe doświadczenie (dla Igi to przecież dopiero piąty turniej wielkoszlemowy), to dojście do czwartej rundy, okraszone zwycięstwami z tak renomowanymi rywalkami jak Carla Suarez Navarro i Donna Vekić, jest ogromnym sukcesem. Może i nie takim, jak niespodziewany finał Chorwatów na piłkarskich mistrzostwach świata, ale do występu Kostaryki, która zachwycała nas w 2014 roku (pamiętacie ich jeszcze?), śmiało moglibyśmy to porównać. Iga po prostu zagrała świetny turniej, zdobyła wielu nowych kibiców i po raz kolejny pokazała nam, że jej możliwości są ogromne.
Jasne, pozostaje żal, bo ma się świadomość utraconej szansy. Napiszemy wprost: Anett Kontaveit była do ogrania. Kilkukrotnie w trakcie tego spotkania wydawało się, że wystarczy pójść za ciosem, by Estonkę pokonać. Ale ani razu się nie udało. Trochę w tym własnej winy Igi, która w kluczowych momentach spuszczała nieco z tonu i zaczynała popełniać błędy, ale przede wszystkim trzeba pochwalić jej rywalkę – gdy przychodziło do decydujących punktów, to ona nadawała ton wymianom, znakomicie się broniła, biegała do każdej piłki, kontrowała i zapisywała na swym koncie kolejne gemy. Ta sztuka nie udała jej się tylko w pierwszym secie. Tam, mimo że przełamywały się wcześniej kilkukrotnie, wszystko rozstrzygnęło się dopiero w tie-breaku, w którym lepsza była Iga. Polka grała zresztą naprawdę świetnie, a jej backhand po linii pewnie będzie śnić się Kontaveit po nocach, bo niezmiennie przynosił Polce punkty.
W przerwie przed drugą partią na udzie Świątek pojawił się opatrunek. Zmartwiło nas to, ale wyglądało na to, że nie dzieje się nic, co przeszkadzałoby jej w świetnej grze. Szybko wyszła na dwugemowe prowadzenie, przełamując Kontaveit. To był pierwszy z momentów, gdy powiedzieliśmy sobie: “no, Iga, do celu prosta droga, wystarczy nią pojechać”. Niestety, okazało się, że zakręty jednak były, po prostu ich nie widzieliśmy. A do tego kilka ograniczeń prędkości, znak stopu i ze dwa remonty nawierzchni. Choć Iga wciąż prowadziła nieźle, to nie była w stanie pokonać wszystkich przeszkód. Bo po drodze zepsuł się jej jeszcze samochód i choć naprawa poszła szybko, to wszystko skończyło się przez złapaną chwilę później gumę. Bo było to tak, że Kontaveit straty z początku drugiego seta odrobiła niemal natychmiast . Potem Świątek znów ją przełamała i do sukcesu brakowało jej tylko dwóch gemów, prowadziła 4:3. Nic jednak z tego, znów zyskała breaka, a kilka minut później kolejnego, na wagę zwycięstwa w secie, 7:5.
To wydarzenie i początek kolejnej partii sugerowały nam, że z tego spotkania już nic nie będzie. Świątek niemal natychmiast straciła kilka gemów, przegrywała już 1:5. To wspomniana wcześniej awaria. Sama Iga za kierownicą akurat w tym momencie nie radziła sobie najlepiej – wybierała dziwne rozwiązania, przez głowę przemykało jej mnóstwo pomysłów, a mało który przynosił punkt. Traf chciał, że najefektowniejszy z nich – zagranie między nogami, przodem do siatki – akurat punkt ostatecznie dał i z miejsca stał się prawdopodobnie jednym z zagrań całego dnia na australijskich kortach. Reszta działała jednak na niekorzyść Polki, która sama zdawała sobie z tego sprawę – często pokrzykiwała do siebie po błędach, mówiąc, jak powinna się była zachować. Tyle że do własnych rad się nie stosowała, błędy wciąż się pojawiały. Przyznamy, że w tym momencie trudno nam było uwierzyć, że coś tu się jeszcze odmieni.
Ale nie doceniliśmy Świątek. Mimo młodego wieku i stosunkowo niewielkiego doświadczenia, Polka była w stanie powalczyć i to całkiem skutecznie. Wygrała cztery gemy z rzędu, zmuszała Kontaveit do popełniania błędów, sama dodała kilka wygrywających zagrań. Estonka nagle wyglądała dużo gorzej, nie nadążała do piłek, a po jednym z przegranych punktów sfrustrowana rzucała rakietą. Znów wydawało się, że Świątek może to wykorzystać. Oddać trzeba jednak Anett, że szybko się pozbierała. Tak, jak robiła to w drugim secie, tak i w trzeciej partii udało jej się to po raz kolejny. Jak się okazało – ostatni. Kontaveit najpierw wygrała swój serwis, a potem zdobyła przełamanie. Choć mogło się to zakończyć inaczej. Jeśli czegoś Świątek może w tym meczu żałować, to z pewnością przedostatniego punktu, gdy łatwy forehand, w odkryty kort, wyrzuciła nieco poza linię. Widać było jednak, że to już efekt zmęczenia, że źle ustawiła się do piłki i że trwający ponad dwie i pół godziny mecz wyraźnie nadwyrężył jej siły. Głowa chciała, serce też, ręce dawały jeszcze radę, ale nogi coraz częściej odmawiały posłuszeństwa. I to zadecydowało.
Dlatego nie mamy pretensji. Wręcz przeciwnie. Iga w tym turnieju wyrównała swoje najlepsze osiągnięcie wielkoszlemowe (do czwartej rundy doszła też na kortach Rolanda Garrosa), przebijając o dwie rundy swój ubiegłoroczny wynik z Melbourne. Pokonała po drodze świetne rywalki. Powalczyła o ćwierćfinał w niesamowitym stylu. I wreszcie, mimo tego że w Melbourne grali też Hubert Hurkacz i Magda Linette, doszła najdalej z polskich singlistów. Ten turniej zaprocentuje w przyszłości, to niesamowicie cenne doświadczenie na jej tenisowej drodze, która przecież tak naprawdę dopiero co się zaczęła. Jesteśmy przekonani, ze Świątek sama będzie tak na to patrzyć, gdy tylko minie wystarczająco dużo czasu, by pogodziła się z wynikiem dzisiejszego spotkania. My gratulujemy jej występu w Australii już teraz. Bo naprawdę jest czego.
Iga Świątek 7:6 (7:4), 5:7, 5:7 Anett Kontaveit
Fot. Newspix