Inter i Juve, Juve i Inter. Świetny start mediolańczyków, nieomylna „Stara Dama”, Inter wzmacnia się, by walczyć o scudetto, Ronaldo nadal zachwyca i oczarowuje. Włoska, a w ślad za nią i europejska prasa, była już naprawdę bliska, by ligę włoską postrzegano trochę jak ubiegłoroczne Premier League. Dwa konie, które galopują gdzieś daleko przed resztą, przypominając nieco pamiętny sezon 2017/18 i rajd Napoli oraz Juve. Tymczasem z drugiego szeregu zaczyna wyskakiwać dość niespodziewany pretendent do tytułu. Ale czy można się dziwić, jeśli prowadzi go człowiek, który wręcz uosabia wybuchowe wyjście z cienia?
Nie ma większych wątpliwości – jeśli zapytacie ludzi wychowanych z lat dziewięćdziesiątych o Inzaghiego, każdy z nich ruszy z lawiną wspomnień – Superpippo, wiecznie na spalonym, straszny sep, wielki Milan. Ale jeśli podobnie sformułujecie pytanie do najmłodszych fanów Serie A, wielu z nich użyje już zupełnie innego ciągu skojarzeń. Inzaghi? To ten człowiek, który ma realną szansę na detronizację turyńskiego hegemona?
Okej, rankingi rozpoznawalności zapewne nadal wygrałby starszy z braci, znamienne zresztą, że po raz tysięczny w mediach tekst o Simone Inzaghim rozpoczyna ta irytująca wstawka o Pippo. Tym razem jednak to w pełni uzasadnione – Simone jak nikt inny potrafi realizować cele i marzenia w ciszy, może nawet w cieniu większych i bardziej popularnych postaci.
Bo tak naprawdę przecież Simone wcale nie był złym piłkarzem. Trener Lazio ma naprawdę piękną kartę zawodniczą, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że nigdy nie trafił do tych najmocniejszych włoskich klubów z Turynu czy Mediolanu. Mistrzostwo? Jest, dołożył do niego swoje 7 bramek. Puchar Włoch? A jakże, nawet trzy razy. Występy w bardzo silnej reprezentacji Włoch? Niewiele, ale są – trzy razy w charakterystycznej niebieskiej koszulce. A przecież był też zakończony przedwcześnie finał Superpucharu Europy, po którym Lazio z Inzaghim cieszyło się z ogrania zwycięzcy Ligi Mistrzów, legendarnego Manchesteru United 1999. Gdyby chciał przy kominku opowiedzieć o wielkich meczach, zawsze mógł odkurzyć starcie z Champions League przeciw Olympique Marsylia. 4 gole i jeszcze niewykorzystany karny.
Niestety, jakkolwiek by się starał, jakkolwiek próbował – zawsze był zestawiany ze starszym, bardziej utytułowanym, skuteczniejszym i po prostu dużo lepszym bratem.
Wyszedł z jego cienia… Nie, to trudno nazwać po prostu wyjściem z cienia. Simone wyskoczył z cienia tak dynamicznie i tak efektownie, jak kiedyś jego brat zza linii obrońców przy prostopadłych piłkach. W fachu trenerskim zaczęli w skrajnie różny sposób – Filippo po krótkim terminowaniu w młodszych rocznikach Milanu od razu wjechał za stery giganta z misją przywrócenia mu dawnego blasku. Milan wchodził już w okres wielopoziomowego kryzysu, ale nadal uchodził za klub z przejściowymi trudnościami, który szybko wróci do dawnej chwały.
Polityka użycia nazwisk, które kojarzyły się ze złotą erą potrwała dwie kadencje: najpierw przez kilka miesięcy reaktywować AC Milan próbował Clarence Seedorf, a gdy okazało się, że to nie jest jednak aż tak prosta misja, stery powierzono Pippo Inzaghiemu. Były snajper wytrzymał jeden sezon, skrajnie rozczarowujący, który chyba na wejściu wyznaczył miejsce Pippo w świecie trenerskim. Dalej była Venezia, Bologna, obecnie Benevento – drugi szereg, może nawet trzeci, biorąc pod uwagę ilu włoskich szkoleniowców robi karierę na całym świecie.
Simone zaczął zdecydowanie spokojniej, od wieloletniego przyuczania się do zawodu w Lazio. Terminował przez sześć lat, od zakończenia kariery, aż do przejęcia dorosłego zespołu w środku kryzysu 2016 roku. Trudno zresztą było postrzegać ten ruch inaczej, niż jako przejaw desperacji Claudio Lotito.
Lazio nieznacznym faworytem derbów Rzymu – 2,75 na zwycięstwo Romy, 3,70 na remis, 2,50 na ekipę Inzaghiego w ETOTO
Najbardziej obrazowo przedstawiały to włoskie media, które relacjonowały na żywo stan sprzedaży karnetów w stołecznym klubie. Według ich relacji, licznik stanął pierwszego dnia na… jedenastu sprzedanych wejściówkach sezonowych. Dlaczego tak słabo? Powodów było przynajmniej kilka. Pierwszy, najbardziej oczywisty, to oczywiście nieudany poprzedni sezon, zakończony na odległym ósmym miejscu, pomimo całkiem niezłego składu. Uczucie rozczarowania pogłębiły jednak zmiany w drużynie – kolejka chętnych po najbardziej wyróżniających się zawodników oraz totalna susza w kwestii transferów do klubu. Gorzką wisienką na tym niesmacznym torcie były roszady trenerskie. Lazio wydawało się dogadane z Marcelo Bielsą, który miał rzymianom przywrócić ofensywną tożsamość i uwolnić potencjał choćby Felipe Andersona.
Negocjacje jednak się przeciągały, a do mediów trafiały urwane strzępki informacji: zarząd nie zgadza się na wzmocnienia proponowane przez Bielsę. Bielsa nie zgadza się na wzmocnienia proponowane przez zarząd. Ostatecznie po kilkunastu dniach negocjacji Bielsa poszedł w swoją stronę, a w roli trenera zatrudniony został… Ktoś z drugiego szeregu.
Tak zaczęła się dorosła kariera trenera Simone Inzaghiego. Nawet przy pierwszej pracy w swoim niemalże macierzystym klubie, w którym spędził 11 lat jako zawodnik i kolejne 6 jako szkoleniowiec młodzieżowy, był drugim wyborem. Adaś Miauczyński rodu Inzaghich, nie da się tego inaczej określić. Gdy trzeba było ratować poprzedni sezon, Simone wskoczył za stery i wykręcił 4 zwycięstwa w ostatnich 7 kolejkach. Na zaufanie jednak nie zasłużył – Lotito wprawdzie wierzył, że Simone to przyszłość Lazio, ale przyszłość nadal dość odległa. W okresie, gdy Bielsa zaczynał meblować Lazio po swojemu, Simone był już spakowany – miał przejmować Salernitanę, filię rzymian z Serie B, gdzie jego zadaniem było nabranie doświadczenia z seniorską piłką.
Temperament Bielsy nieco przyspieszył okres trenerskiego dojrzewania Simone. Inzaghi się rozpakował, zasiadł w fotelu trenerskim i rozpoczął karkołomną misję. W pierwszej kolejności: przywrócić kibicom wiarę w Lazio. W drugiej: drastycznie przebudować drużynę, wykorzystując wreszcie młodszych graczy, do tej pory bardzo ostrożnie wprowadzanych do rotacji. Trzecie ważne zadanie: odbudować nadszarpniętą przez brata reputację Inzaghich jako rodziny nie tylko dwóch wielkich piłkarzy, ale i dwóch utalentowanych trenerów.
Inzaghi z miejsca zaczął przebudowę, oczywiście w porozumieniu z władzami klubu.
– Najbardziej zależało mu na Immobile, bardzo nalegał, by sprowadzić go za wszelką cenę – zwierzał się w jednym z wywiadów Filippo Inzaghi, komentując sukcesy brata. Ten bowiem ruszył od razu z grubej rury, sprowadzając 26-letniego Immobile z powrotem do włoskiego domu, a pamiętajmy – to nie był jeszcze ten Immobile co dzisiaj, walczący tak naprawdę nawet o tytuł Złotego Buta. Wręcz przeciwnie, po nieudanych wojażach trzeba było naprawdę dobrego oka i jednocześnie odpowiedniego pomysłu, by najpierw dostrzec, a następnie wykorzystać tkwiący w nim potencjał.
Ale Inzaghi był przecież otrzaskany z takimi wyzwaniami, jako trener Primavery miał właściwie zajmować się głównie tym – wyławianiem perełek i optymalnym wykorzystywaniem ich talentu. Nic dziwnego, że do Lazio trafił cały zaciąg zawodników relatywnie młodych. Pisaliśmy wówczas: z klubu odeszli m.in. Klose (38 lat), Mauri (36), Braafheid (33), Konko (32), Gonzalez (32), Bisevac (32) i Gentiletti (31), porządna starszyzna, goście, który zaczynali już siwieć, a w ich miejsce sprowadzono Jordana Lukaku (21 lat), Luisa Alberto (23), Wallace’a (21) i Bastosa (24). Na miejscu czekali inni – i tak w pierwszym meczu z Atalantą Inzaghi wykorzystał trzech piłkarzy z rocznika 1995 i czterech z 1994. Wygrał 4:3. Trzy gole zdobyli właśnie ludzie z roczników 94-95.
Inzaghi miał też jeden nieoczywisty „skalp” – to właśnie dzięki jego namowom, w klubie miał zostać Keita Balde, znajomy jeszcze z czasów Primavery. On zaufał trenerowi, trener zaufał jemu, związek przyniósł 16 goli i 5 asyst, z czego jedną, cholernie ważną – w derbowym półfinale Pucharu Włoch. Lazio pokonało w dwumeczu Romę i awansowało do finału, co przy jednoczesnym piątym miejscu w lidze oznaczało jedno: Inzaghi zostaje na dłużej.
Simone dokonał rzeczy naprawdę niespodziewanej, bo udało mu się za jednym zamachem poprawić wyniki (ważne), grę (ważniejsze) oraz średnią wieku w drużynie (w tamtym Lazio najważniejsze). Właściwie każdy z piłkarzy notował pod jego wodza progres: Milinković-Savić to najbardziej sztandarowy przykład, ale wymienić tutaj trzeba też Felipe Andersona, De Vrija, Wesleya Hoedta, Joaquina Correę. Kto wie zresztą, czy pod względem czysto szkoleniowym najważniejszy nie okazał się właśnie Immobile, odkurzony, odświeżony i przyszykowany do roli, którą pełni obecnie: najlepszego strzelca całej ligi włoskiej, z regularnością godną Roberta Lewandowskiego.
Eksperci podkreślają, jak Inzaghi buduje relacje wokół siebie, ale najpiękniej opowiadał o tym ojciec „Mone”, Giancarlo, którego cytowało m.in. ESPN. – Szczególna więź łączy go z Lotito, choć bywa, że się kłócą. Zresztą, z kim to się nie zdarza? Simone miał spięcie nawet z Immobile, który źle przyjął zmianę. Przeprosił już w szatni, a kiedy Simone wracał do domu, jeszcze raz zadzwonił, by wszystko wyjaśnić. Ma fajny temperament. Poradził sobie z narzekaniami Hoedta na brak gry, na ostatnim przyjęciu urodzinowym obejmował cały czas Lazzariego, złotego chłopca, chociaż trochę nieśmiałego. No i skarcił biegającego po schodach Correę – uważaj na siebie, bo w niedzielę masz strzelać!
Każdy z nich rośnie razem z Inzaghim, co ma szczególny wymiar, biorąc pod uwagę zawodniczą karierę „Mone”. Tak jak wspomina ojciec – Simone to już rzymianin pełną gębą, w wielu kwestiach punkt odniesienia dla całego środowiska skupionego wokół Lazio. Legenda dla kibiców, niemalże przybrany ojciec dla kilku piłkarzy z absolutnego światowego topu.
No dobra, ale co w gablocie? A w gablocie już trzy puchary, jeden za wygranie Coppa Italia, dwa za Supercoppa Italia.
Warto tu dodać: „Mone” naprawdę nie dostał żadnego samograja, a jeśli robił jakieś hitowe transfery, to wcześniej sprzedając wprowadzonych na wysoki poziom przez samego siebie zawodników. Lazio przez te trzy sezony Inzaghiego przeszło drogę od rozbitego domu starców do ekipy solidnej, rokrocznie występującej w europejskich pucharach, solidnie punktującej w lidze. Dwukrotnie Orły zajmowały piąte miejsce, dopiero w ubiegłym sezonie rozczarowali ósmą lokatą – ale za to wygrali Puchar Włoch, a następnie i Superpuchar. Nic dziwnego, że Inzaghi stał się chyba najgorętszym towarem na rynku trenerskim. Przymierzano go do Juventusu, przymierzano go do Milanu, nazywano nowym Antonio Conte, nowym absolwentem włoskiej szkoły trenerskiej, która co pokolenie wypuszcza w świat nazwiska ze szkoleniowego topu. Inzaghi uciął jednak plotki i przedłużył o dwa lata kontrakt z Lazio.
– To moja drużyna, odrzucałem wiele propozycji, by cały czas występować w tej biało-błękitnej koszulce – wielokrotnie podkreślał jeszcze w czasach kariery zawodniczej Simone Inzaghi. Teraz nikt nie wymagał od niego deklaracji lojalności, zwłaszcza, że według włoskich mediach gorące uczucie zostało jeszcze podsycone sporą podwyżką. Zadecydowała zresztą również chęć dalszej budowy ambitnego i w pełni własnego projektu. We współczesnej piłce nożnej, gdzie coraz trudniej o budowę jakiegoś wieloletniego dziedzictwa, Inzaghi ma pełen komfort projektowania klubu według własnej wizji.
– To od początku byli pasjonaci, znali wszystkich piłkarzy aż do czwartej ligi – zwierzał się ostatnio Giancarlo Inzaghi, ojciec braci. ESPN przetłumaczyło jego wypowiedzi dla włoskich mediów, które potwierdzają wyjątkowość tej rodziny. – Salon jest wielki i jasny, pełen okien. Ale gdy zaczynają się mecze Lazio albo Benevento, zaczyna się rytuał. Marina w swoim pokoju, ja tutaj, przy opuszczonych roletach, szklance gorzkiej i kilku papierosach. O Boże, kilku… Od poniedziałku do piątku nie palę. W weekend spalam tyle… Ale nie mówmy tego chłopakom. Bardziej cierpię teraz, gdy zaczęli kariery trenerskie.
Na razie decyzja wydaje się słuszna.
– To jest coś naprawdę magicznego, na przestrzeni paru tygodni dwukrotnie pokonaliśmy Juventus w tak ważnych meczach. Czy wobec tego stać nas na scudetto? Nie myślimy o tym, po prostu staramy się cieszyć chwilą – ekscytował się chwilę po zwycięstwie w Superpucharze Włoch. Temat scudetto był poruszany coraz częściej i głośniej, choć przecież nadal Lazio stało dokładnie tam, gdzie Simone przez większość swojej piłkarskiej kariery – w drugim szeregu, tuż za plecami tych większych i lepszych. O rywalizacji Conte z Sarrim, o rywalizacji duetów Lukaku-Lautaro i Ronaldo-Dybala napisano całe tomy opracowań, podczas gdy skromne Lazio trzymało się w bezpiecznym dystansie za Interem i Juventusem. Ba, zaliczyło też potężną wtopę, gdy nie zdołało wyjść ze swojej grupy Ligi Europy. Ale przecież cel był jasny: liga.
A może nawet wprost: zwycięstwo w lidze.
Lazio wygra derby z przytupem? Kurs na ich wygraną dwiema bramkami – 4,30 w ETOTO
Lazio w tym sezonie jest dokładnie jak Simone – spektakularnie wychodzi z cienia. Po dwóch remisach Interu, z Atalantą i Lecce, rzymianie mają jeden mecz mniej od mediolańczyków i ledwie dwa punkty straty. Przeskoczenie rywala z Lombardii w tabeli to zaś jasny sygnał: idziemy po lidera, idziemy po Juventus. Jakże symboliczny był zresztą mecz z Napoli. Odświętna oprawa, huczne obchody 120-lecia klubu, w rolach głównych dwóch ludzi, którzy mają już status legend – pan trener Inzaghi neutralizujący zalety Napoli i pan napastnik Immobile, zdobywający jedyną bramkę w meczu. To było jubileuszowe, okrągłe, dziesiąte zwycięstwo z rzędu, potem rekord został jeszcze poprawiony wygraną nad Sampdorią. Wybaczcie, nie możemy się oprzeć, zapis literami ostatnich jedenastu meczów to WWWWWWWWWWW.
Dziś przed nimi derby, w których przecież rywal wcale nie jest skazany na pożarcie. AS Roma zajmuje czwarte miejsce, ma 7 punktów straty do Lazio, ale też gra u siebie, co nawet w przypadku stolicy Włoch jest pewną przewagą. Aha, w ostatnich trzech sezonach Lazio na finiszu ligi musiało oglądać plecy derbowego rywala.
Ale to sezon wychodzenia z cienia, Simone wychodzi z cienia Pippo, Lazio dołącza do wyścigu o scudetto, który do tej pory wydawał się rywalizacją Interu z Juventusem. Wyjście z cienia lokalnego rywala to w takim wypadku niemal obowiązek.
[etoto league=”ita”]
Fot.Newspix