Podobno jeśli ktoś mówi, że puchar rządzi się swoimi prawami, to gdzieś umiera panda. A jeśli ktoś jeszcze jest na tyle bezczelny i dodaje do tego wiązankę „to tylko jeden mecz” oraz „nie ma już słabych drużyn”, podnosi się poziom wód, a na stacjach benzynowych rosną ceny paliw. Naprawdę nie ma już gorszych bon motów w futbolu niż te, czasami mamy wrażenie, że w pewnym momencie u trenerów i piłkarzy przełącza się jakaś wajcha, do głosu dochodzi bot i potem słuchamy tych hasełek. Ale… cholera! Kiedy, jak kiedy, ale dzisiaj do wyników w Pucharze Króla pasowałaby to jak ulał.
Oczywiście: i Barcelona, i Real przeszły dalej. Natomiast trudno mówić o komforcie w tych zwycięstwach, jeśli jedni wygrali 2:1, a drudzy trzymali 2:1 do prawie samego końca. A przecież nie mierzyli się nawet z solidnymi hiszpańskimi ekipami: zarówno UD Ibiza, jak i Unionistas to drużyny trzecioligowe, brzmiące z nazwy bardziej jak kluby nocne niż kluby piłkarskie. Tymczasem jednak potrafiły postawić się faworytom, nawet jeśli oni nie grali w podstawowych składach – Barcelona zamieszała w składzie mocniej, Real lżej, ale wciąż.
Ba, wydawało się, że na Ibizie może dojść do sensacji, skoro do 72. minuty utrzymywał się wynik 1:0 dla gospodarzy. Barcelona nie potrafiła odpowiedzieć na moment, w którym gospodarze dośrodkowali z lewej strony, oddali strzał z pola karnego i po rykoszecie piłka wpadła do siatki. Więcej, kibice Blaugrany musieli w pewnym momencie zadrżeć, bo futbolówka w pierwszej połowie wpadła do ich siatki po raz drugi, ale tym razem gości uratował mimo wszystko dość ewidentny faul na Lenglecie.
Natomiast nie ma co ukrywać: Barcelona wyglądała w tym starciu niezwykle ospale. Owszem, była pozbawiona choćby Messiego i Suareza, ale Griezmann, de Jong czy Rakitić to też nie są przecież chłopki-roztropki i mielibyśmy prawo wymagać dominacji połączonej ze skutecznością. Niestety dla przyjezdnych, ci potrafili utrzymywać się przy piłce, bo w sumie rzadko nie potrafią, ale niewiele z tego wynikało. Dość powiedzieć, że przez cały mecz Barcelona oddała tylko trzy celne strzały!
Z trzecioligowcem? To naprawdę marny wynik.
I tyle dobrego, że dwa z nich Griezmann zamienił na bramki. Dwie prostopadłe piłki do Francuza załatwiły sprawę. No, ale cholera: drugi gol padł dopiero w 94. minucie. Jaki to byłby wstyd dla Barcelony i niepotrzebna strata sił, gdyby w takim meczu trzeba byłoby grać jeszcze dogrywkę.
Real? Wydawało się, że w jego meczu podobnych męczarni nie będzie, tym bardziej że Unionistas wisi na dole tabeli trzeciej ligi, a już nawet ta Ibiza w swojej grupie jest na podium. I rzeczywiście, wynik dość szybko, bo w 18. minucie otworzył Bale, jednak potem Królewscy nie potrafili pójść za ciosem. Ba, nacięli się wręcz na kontrę, którą rozprowadził i ślicznym strzałem zakończył Romero Morillo. Tyle tylko, że Real – inaczej niż Barcelona – szybko się spiął i zmusił przeciwnika do bramki samobójczej. Potem dobicie rywala przez Diaza i hej, cześć, trzymajcie się.
Cóż, trudno wyciągać z tych meczów daleko idące wnioski: cokolwiek mówić o profesjonalizmie, to żaden piłkarz nie zepnie się na mecz z trzecioligowym rywalem tak mocno, jak na mecze o największą stawkę. Natomiast widzimy, co się dzieje z Barceloną i Realem w tym sezonie, więc takie męczenie buły jest raczej konsekwencją stanu rzeczy, a nie wypadkiem przy pracy.
O rywalach z trzeciej ligi za to nie powiemy nic. Kiedyś ich po prostu o te mecze zapytamy, jak przyjadą rozstawiać Ekstraklasę po kątach.
UD Ibiza – Barcelona 1:2
Unionistas – Real 1:3