Reklama

Danny’ego Ingsa szczęście odnalezione

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

12 stycznia 2020, 10:11 • 7 min czytania 0 komentarzy

Harry Kane, Raheem Sterling, Sadio Mane, Mohamed Salah, Sergio Aguero, Danny Ings. Gdybyście spośród tego zestawu mieli na starcie sezonu wybrać zawodnika, który w połowie stycznia będzie najskuteczniejszym strzelcem Premier League, stawiamy każde pieniądze, że nie byłby nim Danny Ings.

Danny’ego Ingsa szczęście odnalezione

Southampton bardzo długo w trwających rozgrywkach cieniował. Przykrym podsumowaniem formy z pierwszej części sezonu było domowe 0:9 z Leicester City. Wynik hańbiący, druzgocący, wynik w dzisiejszych czasach już raczej w zawodowych ligach niespotykany. Nawet w tak zdominowanej przez jeden zespół lidze, jak szkocka Premiership, Celtic wygrał tak wysoko tylko raz w ciągu ostatniej dekady, pokonując w listopadzie 2010 właśnie w stosunku 9:0 Aberdeen.

Dziś Święci są już w zupełnie innym miejscu. Nie otaczają ich już głosy o konieczności zwolnienia menedżera za rezultaty poniżej oczekiwań. Nie szorują o dno, a biją się o wejście do górnej połówki tabeli, będąc na punktowej równi z Arsenalem czy Evertonem, a zaledwie dwa punkty za Tottenhamem. Przed sezonem taki rezultat każdy kibic Southampton brałby w ciemno, nie mamy co do tego żadnych wątpliwości.

Ralph Hasenhuettl uważnie obserwował, dokonał kilku taktycznych i personalnych roszad. Przeszedł na 4-2-2-2. James Ward-Prowse nie gra już na skrzydle, tylko partneruje w drugiej linii Pierre-Emile’owi Hojbjergowi, partnerem Jana Bednarka przestał być Jannik Vestergaard, a stał się nim Jack Stephens.

Na nic by się jednak to wszystko zdało, gdyby nie bramki Danny’ego Ingsa.

Reklama

SPADEK SOUTHAMPTON CORAZ MNIEJ REALNY? KURS NA OPUSZCZENIE LIGI PRZEZ „ŚWIĘTYCH” TO 21,00!

Od momentu zakończenia serii ośmiu meczów bez wygranej w lidze, Southampton wygrał jednym golem z Watfordem, Norwich, Tottenhamem i Leicester, a dwoma z Aston Villą i Chelsea. Tylko w jednym przypadku – wyjazdowe 2:0 na Stamford Bridge – wymazanie goli Ingsa nie sprawiłoby, że wynik zmieniłby się z wygranej w remis. Do tego dochodzi jeszcze remis 1:1 z Crystal Palace, gdy wyrównującego gola zdobył nie kto inny, a właśnie jednokrotny reprezentant Anglii.

Jego liczby są piekielnie imponujące i wcale nie trzeba dla nich nabierać perspektywy. Nie trzeba ich osadzać w kontekście, nie trzeba dodawać do „imponujące” tych kilku deprecjonujących słów „jak na napastnika Southampton”. Jedenaście ostatnich meczów to dziesięć trafień. Z drużynami z dołu tabeli – Watford przystępował do starcia ze Świętymi jako najgorszy zespół ligi, Norwich jako przedostatni. Ale i z tymi z czuba – wiceliderem z Leicester, szóstym przed meczem z zespołem Hasenhuettla Tottenhamem.

[etoto league=”eng”]

Na wielkich rywali Ings ma w barwach Świętych patent. Od kiedy został zawodnikiem Southampton, jeszcze za Marka Hughesa, tylko jeden piłkarz w całej Premier League zdołał strzelić więcej bramek zespołom wielkiej szóstki. Sergio Aguero. Ings z ośmioma trafieniami wyprzedza wszystkich innych. Nie ukłuł tylko Manchesteru United, za to łącznie pięciokrotnie trafiał do siatki zespołów z północnego Londynu – Arsenalu i Tottenhamu.

— To niesamowite, czego potrafi dokonać człowiek, gdy jest pewny siebie. To coś, co widzisz u najlepszych piłkarzy na świecie – mają pewność siebie przez cały czas, nie wstydzą się próbować na boisku różnych rzeczy. Czasami się to udaje, czasami nie. Czuję, że mam nabrałem rozpędu, a jako napastnik dochodzisz do większej liczby szans, gdy tak się dzieje. Jestem w trybie, w którym tydzień w tydzień wierzę w całych sił, że strzelę — mówił Ings w wywiadzie dla The Telegraph.

Reklama

A jego pokłady pewności siebie są w tym momencie większe niż rezerwy chińskiego banku centralnego. Ingsowi wychodzą dryblingi pomiędzy kilkoma rywalami, Ings zdobywa bramki jak ta z Tottenhamem, gdy fantazja namalowała w jego głowie przepiękny obraz, a on bez zawahania przeniósł go na płótno murawy. Toby Alderweireld, jeden z czołowych stoperów Premier League, oszukany jak dziecko, Paulo Gazzaniga nawet nie drgnął. Maestria, jakiej nie powstydziliby się najwięksi piłkarskiego świata.

— Czułem, że Alderweireld przewiduje mój strzał prawą nogą z pierwszej piłki. Natychmiast zdecydowałem, by przerzucić futbolówkę nad przeciwnikiem — wspominał w rozmowie z Samem Wallacem.

Zresztą nie trzeba się cofać nawet o ten jeden mecz, wczoraj z Leicester Ings dał kolejny pokaz tego, jak mocno w tym momencie ufa temu, co potrafią z futbolówką wyczyniać jego stopy. W pierwszej połowie w trzy minuty dwukrotnie obił poprzeczkę bramki Kaspera Schmeichela, by w drugiej pokonać Duńczyka stając z nim oko w oko. Gol jak gol, ale drugi ze strzałów w poprzeczkę miał zadatki na bramkę miesiąca w Premier League. Gdyby tylko wpadł…

Od jakiegoś czasu można odnieść wrażenie, że nawet nie do końca udane, perfekcyjnie wycyrklowane zagrania partnerów jakimś cudem lądują pod jego nogami. Że cokolwiek będzie się działo w polu karnym, koniec końców piłka zawsze znajdzie do niego drogę.

Ale nie ma w tym przypadku. Ings ma bowiem pewną supermoc, która w połączeniu z determinacją i wspominaną już pewnością siebie daje doskonałe rezultaty. O co chodzi? Kilka obrazków z tego sezonu:

— Zawsze to on jest zawodnikiem który karci rywala w takiej sytuacji. Potrafi wyczuć, wywąchać, gdzie i kiedy przeciwnik może wpakować się w tarapaty. To żaden zbieg okoliczności — mówił Ralph Hasenhuettl przed spotkaniem z Tottenhamem. Tym samym, w którym Ings posłał Alderweirelda na deski.

Anglik jest bowiem nauczony nieustannego pressingu. Wszystkie te gole, które wynikały z błędów przeciwników, wzięły się z jego ciągłej pogoni za piłką. Atakowaniu przeciwnika w sytuacjach, które w 99 na 100 przypadków kończą się tylko zmęczeniem napastnika i nie przynoszą wymiernej korzyści. Ale Ings pobiegnie i za tym setnym razem. A wtedy przejmie piłkę, da się trafić, wyjdzie sam na sam.

Patrząc na snajpera Świętych można się dziś już tylko zastanawiać, co by było gdyby. Gdyby dwie bardzo poważne kontuzje nie rozszarpały na strzępy jego życiowej szansy, by w Liverpoolu prezentować to, co wcześniej w Burnley i dziś w Southampton. Juergen Klopp nie skreślił nikogo nim przyjrzał się tej osobie bardzo dokładnie. Tym zdobył sobie serca amerykańskich właścicieli The Reds – podczas gdy rozważany obok Niemca Carlo Ancelotti przyszedł na rozmowę o pracę z listą oczekiwanych wzmocnień, „Kloppo” stwierdził, że najpierw popracuje z grupą, którą ma. A dopiero gdy zidentyfikuje, kto nie ma dość umiejętności, by grać na najwyższym poziomie, zacznie poszukiwania na rynku transferowym.

SOUTHAMPTON W PIERWSZEJ DZIESIĄTCE NA KOŃCU LIGI? KURS 3,50 W ETOTO!

Gdyby więc Ings był zdrowy, miałby okazję złapania tego pociągu. Czy tak trudno wyobrazić sobie, że Anglik w dzisiejszej dyspozycji znajduje się w półfinale Ligi Mistrzów w miejscu Divocka Origiego i słynny szybko wykonany rzut rożny to on zamienia na bramkę? Ale gdy lokomotywa z Kloppem w maszynowni opuszczała stację, napastnik prawdopodobnie był w szpitalu lub przechodził żmudną rehabilitację.

Zresztą to nie niemiecki szkoleniowiec stwierdził, że Ings nie ma już przyszłości na Anfield. On widział dla niego miejsce w swoich planach. — Będzie nam go brakowało — mówił, kiedy napastnik przechodził do Southampton latem 2018 roku na zasadzie wypożyczenia z opcją wykupu po sezonie. Anglik poszukiwał jednak nie tylko minut. W Liverpoolu gdzieś zapodziała mu się bowiem radość z życia, z gry w piłkę.

— Chłopaki z Liverpoolu chcieli, żebym został, ale zrozumieli moją decyzję. Często w drodze na mecze wyjazdowe graliśmy w karty, ale czułem się dziwnie, bo wiedziałem, że nie wyjdę w pierwszym składzie. Ukrywałem to przed nimi, bo nie chciałem wnosić do grupy negatywnych emocji. Ale gdy wracałem do domu, siedziałem wkurzony z moimi psami. To działo się przez bardzo długi czas. Mimo że uśmiechałem się, gdy byłem w klubie, w głębi duszy wiedziałem, że nie jestem szczęśliwy. A tylko wtedy mogę grać najlepiej jak potrafię — wyznał Ings rok temu w szczerej rozmowie z The Times.

DANNY INGS KRÓLEM STRZELCÓW PREMIER LEAGUE? KURS 13,00!

Dziś jego uśmiech jest dużo bardziej szczery, gdy jako rewelacja sezonu ogląda plecy tylko jednego napastnika w Premier League – Jamiego Vardy’ego. Jako że snajper Leicester zrezygnował z gry w reprezentacji, Ings jest też w tym momencie najlepszym angielskim napastnikiem w sezonie 2018/19, po którego może sięgnąć selekcjoner Gareth Southgate. I w zasadzie tylko tego dziś brakuje Ingsowi do pełnego rozpromienienia.

— Nigdy nie chciałem być „one-cap guy” (zawodnik z jednym meczem w reprezentacji – przyp.red.). Zawsze o tym mówiłem, ale jednocześnie jestem świadom, jak wiele jakości mają inni napastnicy w tym kraju i jak trudno jest o występ w narodowych barwach. Nie mogę zrobić nic więcej niż tylko dać sobie maksymalną szansę na powołanie poprzez dobrą grę dla klubu. Nigdy nie usiądę do wywiadu i nie powiem: „ja powinienem w nim być”.

Ings może i faktycznie tego na głos nie powie. Kibice reprezentacji i dziennikarze na wyspach – i owszem. Już to robią. Tym bardziej, że Harry Kane ma kontuzję, która uniemożliwia powołanie go na marcowe mecze z Włochami i Danią. A wtedy już tylko od niego będzie zależało, czy znów, jak to ma w zwyczaju, siądzie na swoich rywalach i nie odpuści do ostatniego gwizdka. Wie już o tym doskonale Adrian, wie Hugo Lloris, wie Martin Kelly. I na własnej skórze przekona się pewnie jeszcze wielu innych.

SZYMON PODSTUFKA

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...