Jak dobrze wiecie, nasze wprawne oko bardziej jest w polskiej piłce wyczulone na negatywy, zwłaszcza że zwyczajnie jest ich znacznie więcej niż pozytywów. Skoro zatem jesień w Ekstraklasie się zakończyła, zastanowiliśmy się, którzy ligowcy w tym czasie zaliczyli największy zjazd względem poprzedniego sezonu, szczególnie rundy wiosennej. Wytypowaliśmy pechową trzynastkę.
Braliśmy pod uwagę tych, którzy nie tak dawno coś konkretnego pokazywali i przynajmniej chwilowo wznosili się ponad ekstraklasową szarość. Nie uwzględnialiśmy więc takich postaci jak na przykład Maciej Makuszewski, który już cały zeszły sezon miał beznadziejny, a teraz niemal całkowicie wypadł z obiegu, dobijając się w Lechu ostatecznie.
Kto o minionym półroczu najchętniej zapomniałby od pierwszego dnia świątecznego urlopu?
Tomasz Jodłowiec
Piast za 100 tys. euro wykupił go z Legii na finiszu letniego okienka, ale trzeci pobyt tego piłkarza w Gliwicach jak na razie jest zdecydowanie najsłabszy. Jodłowiec jesienią najzwyczajniej w świecie nie za bardzo był Piastowi potrzebny. Dość powiedzieć, że zaczynając sezon w Warszawie rozegrał w lidze 239 minut, a po powrocie na Okrzei zaledwie 308 w znacznie dłuższym okresie. Waldemar Fornalik wśród środkowych pomocników miał taki wybór, że nawet gdy Sebastian Milewski z konieczności jako młodzieżowiec zaczął występować na skrzydle, to “Jodła” przeważnie i tak przegrywał rywalizację z Tomem Hateleyem czy Patrykiem Sokołowskim.
A jak już grał, zawodził, nie był nawet solidny. Co z tego, że z Górnikiem Zabrze miał jakiś udział przy golu, bo jego strzał nieudolną interwencją na samobója zamienił Przemysław Wiśniewski, skoro w zasadzie nic poza tym mu nie wyszło? Spore rozczarowanie.
Damian Zbozień
Nigdy nie wznosił się na nie wiadomo jaki poziom, ale dwa poprzednie sezony w Arce miał bardzo przyzwoite, a od czasu do czasu notował naprawdę ciekawe przebłyski w ofensywie. W tej rundzie oklapł pod każdym względem: popełniał więcej błędów w obronie, z przodu zaś prawie nic nie dawał – żadnych goli, żadnych asyst. O ile w przypadku biegającego po drugiej stronie defensywy gdynian Adama Marciniaka tendencja spadkowa widoczna była już znacznie wcześniej, o tyle spadek formy Zbozienia nastąpił dopiero w ostatnich miesiącach. Wyraźnie brakuje mu konkurencji, Michael Olczyk nie stanowi dla niego poważnej alternatywy.
Robert Gumny
Ewidentnie nam chłopak zszarzał, po prostu przestał się wyróżniać. W ubiegłym sezonie był najwyżej ocenianym piłkarzem Lecha spośród tych regularnie grających, w obecnym – poza meczem z Wisłą Płock w 2. kolejce – niezbyt przypominał gościa, który jedną nogą bił już sprzedażowy rekord Ekstraklasy. Jakby tego było mało, na koniec znów odezwały się problemy zdrowotne. Gumnego czeka dłuższa przerwa, nie ma mowy o zimowym transferze. Podobnie jak u Zbozienia, brakuje mu rywala, który tydzień w tydzień by go naciskał. Najlepszym dowodem jest fakt, że gdy wypadł ze składu, na prawej obronie “Kolejorza” zaczął biegać Lubomir Satka, znacznie lepiej czujący się jako stoper.
Paweł Bochniewicz
Odnosimy wrażenie, że Ekstraklasa coraz bardziej urabia obrońcę Górnika na swoją modłę. Zaliczył obiecujące wejście do ligi wiosną 2018 roku, potem nastąpił wyraźny kryzys i choć drugą część ubiegłego sezonu Bochniewicz znów miał lepszą, to teraz za nim najsłabsze pół roku na polskiej ziemi. Coraz częściej popełnia wyraźne błędy przy straconych golach, czego do pewnego momentu udawało mu się unikać. Kulminacja nastąpiła w 15. kolejce przeciwko Legii Warszawa, gdy Górnik przyjął pięć sztuk. “Zasługi” niedawnego podopiecznego Czesława Michniewicza w kadrze U-21 były tu znaczące.
Jeżeli w najbliższym czasie się nie ogarnie, trudno będzie myśleć o spróbowaniu po raz drugi sił za granicą w poważnym piłkarsko kierunku, a przecież po to wracał z Włoch do Polski.
Dominik Nagy
Przez jakiś czas zanosiło się, że wykorzystał drugą szansę w Legii po powrocie z wypożyczenia do Ferencvarosu. Teraz już chyba nikt nie ma złudzeń, że coś z tego będzie. Węgra nie oglądaliśmy w lidze od 28 września, kiedy “Wojskowi” przegrali u siebie z Lechią Gdańsk, a on powędrował do boksu już w przerwie. W ostatnich siedmiu kolejkach nie łapał się nawet na ławkę rezerwowych, mimo że nie dokuczały mu urazy. Aleksandar Vuković po prostu nie widział dla niego miejsca, bo z marszu wzmocnieniem został Paweł Wszołek, w miarę ogarnął się Arvydas Novikovas, a po wykryciu u Litwina problemów z sercem na skrzydło wrócił Luquinhas i prezentował się na tej pozycji znacznie lepiej niż na początku pobytu w Warszawie. W tej sytuacji trochę zabawnie brzmią doniesienia, iż Legia zimą chciałaby dostać za Nagya 1,5 mln euro.
Martin Konczkowski
Kilka rewelacyjnych meczów wiosną w sezonie mistrzowskim Piasta, po latach bycia wyrobnikiem Konczkowski zasygnalizował, że chce wreszcie czegoś więcej. Szybko jednak zwolnił, w tej rundzie jego rola w drużynie drastycznie zmalała. Początek sezonu miał zwyczajnie słaby, nie było jakości w jego grze, a potem zaczęła mu dokuczać kostka, którą leczył na raty.
Koniec końców nie grał od połowy sierpnia do początku listopada. Jak już wrócił na boisko, ciągle nie potrafił nawiązać do najlepszych chwil i dwa ostatnie jesienne spotkania to znów ławka. Olbrzymi niedosyt po wcześniej rozbudzonych apetytach.
Marcin Pietrowski
Zapewne ma jeszcze większe poczucie zmarnowanej rundy niż Konczkowski. Pietrowski znacznie szybciej uporał się z kontuzją mięśniową i od początku września o jego nieobecności w składzie decydowały wyłącznie kwestie sportowe. Trudno nie być sfrustrowanym po takim okresie, skoro w świetnej dla całej drużyny wiośnie zakończonej mistrzostwem grało się prawie zawsze i to często jako kapitan, a teraz 13 z 20 meczów ligowych przesiedziało się jako widz. Jeżeli z czegoś Pietrowskiego po tej rundzie zapamiętamy, to z fatalnego błędu przy golu na 0:1 w pierwszym meczu z Riga FC. Światełko w tunelu? W dwóch ostatnich kolejkach doświadczony obrońca wreszcie zagrał i nawet zaliczył asystę przy bramce Gerarda Badii w Płocku.
Piotr Celeban
Do niedawna miał w Śląsku niepodważalną pozycję, trudno było sobie wyobrazić skład wrocławian bez niego. Trener Vitezslav Lavicka, być może inspirowany innymi źródłami z klubu, wytężył jednak wyobraźnię. Mimo że WKS po czterech kolejkach z Celebanem na boisku miał na koncie 10 punktów, to odkąd zdolny do gry stał się Israel Puerto, niedawny kapitan na dobre utknął na rezerwie. W kuluarach słychać było, że poszedł w odstawkę, żeby nie wypełnić minutowego minimum oznaczającego automatyczne przedłużenie wygasającego po sezonie kontraktu. Sam zainteresowany we wrześniu w rozmowie ze slasknet.com między wierszami dawał do zrozumienia, że jego zdaniem sprawa ma drugie dno.
Nie grasz w Ekstraklasie, bo przegrywasz sportową rywalizację?
Nie przegrałem żadnej sportowej rywalizacji.
To czemu nie grasz?
Pomidor (uśmiech).
Ale broni nie składasz.
Jestem w stu procentach przygotowany, moja forma od początku sezonu jest bardzo dobra i to pokazałem w pierwszych meczach w Ekstraklasie i tak samo tutaj w rezerwach.
Tym bardziej chyba trochę żal, że pomimo dobrej formy – straciłeś miejsce w składzie.
Wolę się nie wypowiadać na ten temat. Są pewne kwestie, które muszę przemilczeć jeszcze przez pewien czas. Ja robię swoje, jestem gotowy do gry. Trener bardzo uczciwie mi powiedział o powodach swojej decyzji, ale to była rozmowa w cztery oczy i tak zostanie.
Według niepotwierdzonych informacji, nie grasz, bo jeśli byś zagrał określoną liczbę minut, twój kontrakt, który wygasa za rok, automatycznie zostanie przedłużony na kolejny sezon. To prawda?
Pomidor (uśmiech).
Ale w kontrakcie jest taki zapis?
Pomidor (uśmiech).
Problem dla klubu niejako sam się rozwiązał na początku października. Celeban doznał pęknięcia kości czołowych i rundę miał – nomen omen – z głowy. Temat zapewne jednak odżyje wiosną.
William Remy
W pierwszej części tego roku regularnie grał w Legii, mimo zawieszenia na cztery kolejki za kuriozalną czerwoną kartkę w lutowym meczu z Cracovią (wracając z szatni spodziewał się anulowania drugiej żółtej kartki, a dostał bezpośrednią czerwoną). Francuski stoper nie imponował już tak jak w pierwszych tygodniach po transferze, gdy zanosiło się, że zdemoluje te ligę, ale ciągle był solidny. Obecny sezon to dla niego jeden wielki dramat. Albo leczył kolejne urazy, albo oglądał poczynania kolegów jako rezerwowy. W Ekstraklasie zagrał jedynie na inaugurację z Pogonią Szczecin. Podobno jednak na zimowym obozie dostanie jeszcze szansę od Vukovicia na pokazanie, że warto go zatrzymać w Warszawie.
Wato Arweładze
Na początku tegorocznej wiosny chwilami był najlepszym piłkarzem Korony Kielce, co stanowiło miłe zaskoczenie, bo pierwsze pół roku w Polsce mógł spisać na straty. Młody Gruzin jednak dość szybko spuścił z tonu, a ten sezon to już wyłącznie mecze słabe lub beznadziejne. Po zwolnieniu Gino Lettieriego akcje Arweładze zleciały na łeb, na szyję. U Mirosława Smyły zagrał tylko niewiele ponad kwadrans na ŁKS-ie. Na dodatek w listopadzie zaczął się sypać zdrowotnie i było po wszystkim. Aktualnie to jeden z piłkarzy przeznaczonych w klubie do zimowego odstrzału. Jeśli Szota Arweładze będzie kiedyś dumny z występów swojego bratanka, to prawdopodobnie już w innym miejscu.
Tomas Podstawski
Świetne pierwsze półrocze w Pogoni, gdzieniegdzie zaczęto nawet przebąkiwać, czy nie warto byłoby go sprawdzić w reprezentacji. Dziś można się z tego co najwyżej pośmiać. Zjazd Podstawskiego obejmuje bowiem cały 2019 rok. Już runda wiosenna była dużo słabsza w jego wykonaniu, a ta ostatnia dobitnie potwierdziła, że nie mówimy o chwilowym kryzysie. Piłkarz ten na początku imponował swoim prostym graniem, w którym jednak było sporo artyzmu i boiskowej inteligencji. Z czasem coraz częściej na prostym graniu się kończyło, do tego zaczęły dochodzić poważne błędy z piłką przy nodze. Mecz sprzed paru dni z Koroną Kielce, w którym Matej Pucko właśnie po banalnej stracie Podstawskiego strzelił zwycięskiego gola dla gości, stanowił swoiste ukoronowanie. Na teraz pytanie nie brzmi, czy wychowanek Boavisty trafi kiedyś do reprezentacji, ale czy utrzyma miejsce w składzie “Portowców”. Po powrocie do zdrowia Kamila Drygasa może to okazać się nie lada wyzwaniem.
Vukan Savicević
Jeżeli Podstawski zrobił świetne wrażenie na początku przygody z Ekstraklasą, to Savicević wręcz rewelacyjne. Z przodu jak na nasze warunki miewał fantastyczne momenty, ręce same składały się do oklasków. Już wtedy jednak dawał o sobie znać pewien feler u tego piłkarza. Mianowicie – w prawie każdym meczu notował przynajmniej jedną głupią stratę na potencjalnego gola dla rywali. Wiosną jeszcze uchodziły mu one na sucho. Niestety dla Wisły, w tym sezonie już nie. Czarnogórzec do najlepszych chwil nawiązał tylko w 5. kolejce z ŁKS-em, za to jego ocierający się o sabotaż brak odpowiedzialności za piłkę zaczął przybierać na sile. Coraz częściej źle się ta lekkomyślność dla “Białej Gwiazdy” kończyła, co najbardziej zabolało kibiców w derbach z Cracovią. To właśnie przez głupotę Savicevicia Sergiu Hanca zapewnił swojemu zespołowi prestiżowe zwycięstwo. Ostatnie występy w wykonaniu Czarnogórca były fatalne, a skoro nieszczęścia chodzą parami, potem doznał kontuzji i w takich okolicznościach kończy 2019 rok. Już wiemy, dlaczego na dłuższą metę gość nie przebił się ani w Crvenej Zvezdzie, ani nawet w Slovanie Bratysława.
Żarko Udovicić
Poprzedni sezon – 10 goli i 9 asyst. Ta jesień – zawieszenie na 12 z 20 kolejek! Serb po zamienieniu Sosnowca na Gdańsk zgłupiał. Piotr Stokowiec mógł załamywać ręce. Zawodnik, którego sprowadzano jako natychmiastowe wzmocnienie, w ligowym debiucie po głupim faulu na Grzesiku z ŁKS-u wyleciał z boiska i wlepiono mu cztery mecze kary. Wrócił, zagrał siedem razy i szału nie robił, aż wreszcie w debrach Trójmiasta z Arką pozwolił sobie na zbyt dużo względem arbitra technicznego. Komisja Ligi wyceniła to przewinienie na dwa miesiące zawieszenia we wszystkich rozgrywkach, czyli w praktyce na resztę roku. Jesteśmy ciekawi, czy Stokowiec jeszcze się do Udovicicia odzywa, czy nawet podczas klubowej wigilii udawał, że go nie widzi.
Fot. FotoPyK/400mm.pl