Jeśli wyraźnie widać, że piłkarz ze względu na umiejętności nie nadaje się do gry, siada na ławkę. Gdy nie ma poprawy, odchodzi z klubu. Oczywiście zdarzają się przypadki, kiedy trenerzy ciągną takich gagatków za uszy, czasem i z dziwnych powodów, ale raczej nikt nie chce sobie robić pod górkę. Nawet w Ekstraklasie. Tymczasem z sędziami, jak się okazuje, tak do końca nie jest i już doskonale wiecie, do jakiego nazwiska nawiązujemy.
Wojciech Myć.
W meczu Korony z Cracovią po raz kolejny pokazał, że na poziom Ekstraklasy absolutnie się nie nadaje, ale wciąż jest w niej obecny, psując humor wszystkim: piłkarzom, trenerom, kibicom, na końcu samemu sobie. Powstaje więc jedno pytanie – dlaczego mimo tylu błędów, nadal musimy Mycia w tej naszej śmiesznej, ale jednak elicie, znosić?
Według not, które wystawiamy, to zdecydowanie najgorszy sędzia ligi. Wykręcił średnią 2,60 (skala 1-6), co jest wynikiem koszmarnym, tragicznym, beznadziejnym i każde słowo, które podpowie słownik synonimów, będzie na miejscu. 2,60 w erze VAR-u to wręcz jakaś aberracja, arbiter w końcu ma do dyspozycji technologię, która może korygować jego błędy i w tych czasach coraz trudniej o pomyłki wypaczające wyniki meczów. Dość powiedzieć, że drugi od końca w rankingu jest Mariusz Złotek, który zapracował na wynik 4,30.
Mówimy więc o przepaści, skoro jest jeden Myć ze średnią poniżej trójki, potem nie ma nikogo z trójką i dopiero widzimy Złotka już trochę przekraczającego czwórkę. Nie ma wątpliwości: Myć odstaje w sposób kompromitujący.
[etoto league=”pol”]
Jego błędy z wczoraj zweryfikowaliśmy w Niewydrukowanej Tabeli, natomiast oddajmy również głos Marcinowi Borskiemu, byłemu sędziemu międzynarodowemu, który rzuci na decyzje Mycia jeszcze inne światło.
O kartce dla Zalazara:
– Czerwona kartka dla Zalazara nie podlega dyskusji. To jest atak, który zagraża zdrowiu zawodnika. Szkoda, że sędzia tej czerwonej kartki nie wychwycił osobiście, tylko musiał się wspierać VAR-em. Moim zdaniem w tym przypadku zadecydował brak refleksu czy doświadczenia, bo sędzia wyraźnie był skoncentrowany na zdarzeniu, które miało miejsce ciut wcześniej. Prawdopodobnie tylko kątem oka widział ten faul na czerwoną kartkę i nie był w stanie tej decyzji podjąć wcześniej. Kwestia podzielności uwagi – mówi Borski.
O wykluczeniu Żubrowskiego:
– Przy drugiej żółtej dla Żubrowskiego zabrakło albo doświadczenia, albo zimnej krwi. Akcja rozwijała się i można było tej kartki uniknąć, by dać korzyść dla drużyny atakującej, nie byłoby mowy o faulu przerywającym akcję, bo rozumiem, że za to został ukarany zawodnik Korony. Brak wyczucia. Moim zdaniem faul był, Żubrowski był nieco spóźniony, ale nie był to jakiś poważny faul czy skutecznie przerywający groźną akcję, ponieważ Cracovia kontynuowała, przesunęła się do przodu. Należało dać korzyść i nie szukać tutaj na siłę czegoś, czego nie było, szczególnie w tym rejonie boiska, kiedy byliśmy jeszcze daleko od bramki przeciwnika.
O bezpośredniej czerwonej dla Jablonskiego:
– Przy kartce dla Jablonskiego będę lekko bronił sędziego. To znaczy tylko w drugiej fazie tego zdarzenia. Nie wiem, czy zabrakło umiejętności, czy koncentracji, ale nie wychwycił on faulu na zawodniku Cracovii. Ten zareagował nerwowo, kopnął przeciwnika. Nie było to kopnięcie z jakąś wielką intensywnością, niemniej było to poza grą, w rewanżu i sędzia miał prawo zgodnie z przepisami zinterpretować to jako zagranie brutalne. Ale siła była niska, należało wziąć też pod uwagę przyczynę i chyba lepiej by się stało, gdyby ta kartka zgodnie z duchem gry nie została pokazana, przynajmniej w tym kolorze. Natomiast formalnie nie można tego sędziemu zarzucić, ponieważ ruch korkami był i zawodnik też powinien trzymać nerwy na wodzy.
Cóż, jest to recenzja ze strony Borskiego w sumie druzgocąca dla Mycia, bo nawet jak podejmował dobrą decyzję, to mógł w swoich działaniach być sprawniejszy, a ogólnie i tak nie panował nad wydarzeniami boiskowymi.
Natomiast co oczywiste, skoro Myć wykręcił u nas tak żenującą średnią, nie zawalił w tym sezonie tylko tego jednego meczu.
Na przykład w czternastej kolejce nie podyktował dwóch rzutów karnych dla Arki:
Owszem, w tej drugiej sytuacji powinien pomóc mu Stefański z VAR-u, ale jeśli przy pierwszym faulu Myć nie potrafi sam ocenić tego przewinienia, to już naprawdę nie wiemy, jakie potrafi.
Z kolei w zeszłym sezonie Myć zasłużył u nas na notę 4,19, czyli już lepiej, ale… znów słabo, gdyż gorszy okazał się tylko Zbigniew Dobrynin. I na przykład w 27. kolejce tamtych rozgrywek Myć był o krok od – jak to napisaliśmy – „najgorszego występu sędziowskiego w całym sezonie”. Na przykład dostrzegł karnego po żenującej symulce Żurkowskiego, którą wyśmiali i Marsjanie.
Fajnie, że jest VAR i jedenastka została cofnięta, ale rany boskie, sędzia musi cokolwiek widzieć, a Myć nie widzi notorycznie. Gdybyśmy przecież mieli zostawiać wszystko technologii, moglibyśmy brać arbitrów z przystanków autobusowych, a nie o to w tym chodzi.
W każdym razie: kariera Mycia jest więcej niż zastanawiająca. W sezonie 15/16 sędziował jeszcze trzecią ligę, by w już w kolejnym (!) dostać półfinał Pucharu Polski i 37. kolejkę Ekstraklasy. Sezon 17/18 to już regularne gwizdanie pierwszej ligi i znów ostatnia kolejka na najwyższym szczeblu, natomiast od następnych rozgrywek Myć był już regularnym bywalcem ekstraklasowych boisk (z jakim skutkiem – wykazaliśmy).
I też trzeba sobie powiedzieć, że Myć nie błyszczał w meczach, które niby miałyby go wepchnąć do krajowej elity. Po spotkaniu Arka-Wigry z półfinału PP, Dominik Nowak, wówczas trener Wigier, mówił na gorąco: – To, co się stało w Gdyni, było po prostu żenujące. Puchar Polski został skompromitowany. A potem nam w wywiadzie: – W Gdyni był sędzia, który nie prowadził wcześniej spotkań takiej rangi, chyba każdemu się wydawało, że jest wszystko rozstrzygnięte i ta nauka będzie pozytywnie wpływać na rozwój arbitra. Ja się z tym nie do końca mogę zgodzić, ale tego nie cofniemy.
Co zrobił wówczas Myć? Na przykład podyktował kontrowersyjny rzut karny dla Arki, kiedy uznał, że Kamil Zapolnik zagrał ręką. Nowak kwitował: – Jestem w stu procentach przekonany, a bardzo mocno to analizowaliśmy, że zawodnik niefortunnie się zachował, jeśli chodzi o ruch ręką, ale zagrał klatką piersiową. Jesteśmy tego pewni.
Tak czy tak, nie był to mecz, po którym akcje Mycia powinny poszybować natychmiastowo w górę, a tak się jednak stało.
Borski mówi:
– Obserwuję sędziego Mycia od dłuższego czasu i wydaje mi się, że poziom Ekstraklasy jest na chwilę obecną dla niego zbyt wysoki. On powinien zbierać doświadczenie w pierwszej lidze, w meczach drużyn środka tabeli, ewentualnie w drugiej lidze. Myć nie jest obecnie w stanie kontrolować zawodów w Ekstraklasie i to jest przykre. Nikt się przecież nie chce w ten sposób wystawiać na kompromitację w oczach opinii publicznej, ale widocznie sam nie potrafi zrezygnować, a jego przełożeni uparcie tkwią w tej błędnej decyzji personalnej, na jaką jego nominacja do Ekstraklasy wygląda. W 2017 roku, wiosną, widziałem tego sędziego jako sędziego technicznego na meczu Legia – Wisła, kiedy sobie kompletnie nie radził z trenerem Vukoviciem, ogólnie z ławkami. Widać było, że jest zagubiony, że nie jest mentalnie gotowy na podejmowanie niepopularnych decyzji. Opisałem to wszystko w raporcie, który pan Przesmycki dostał, ale za dwa tygodnie była decyzja, że sędzia Myć gwiżdże mecz na szczycie pierwszej ligi pomiędzy Górnikiem Zabrze a GKS-em Katowice. Źle wypadł i w tym meczu, popełnił poważną pomyłkę, ale nie przeszkodziło mu to w dalszych awansach. Zastanawiam się gdzie leży klucz do tak błyskotliwej kariery. Należałoby o to pytać pana Przesmyckiego, który według moich informacji jednoosobowo odpowiada za nominacje sędziów w Ekstraklasie.
Czyli cóż: Zbigniew Przesmycki coś sobie wymyśli, a potem wszyscy, łącznie z Myciem, muszą ponosić tego konsekwencje.
Rafał Rostkowski twierdzi: – Szef sędziów zachwycał się, że ten sędzia jest tak dobrze zbudowany i ma niezwykłą wydolność… Jeszcze przed debiutem Mycia w I lidze mówiło się, że ten arbiter będzie sędziował w Ekstraklasie. W tej sytuacji dziwne jest tylko to, że w Ekstraklasie nie sędziuje Keanu Reeves lub Ryan Gosling, ewentualnie Eliud Kipchoge albo jakaś wysportowana topmodelka, bo nie wiadomo, czy ważniejszy jest teraz wygląd, wydolność, czy trzeba mieć jedno i drugie. Sędziemu Myciowi wyrządzono niedźwiedzią przysługę. Za mało szkolenia, za mało meczów w niższych ligach, awanse za szybkie i za wysokie. Nominacją na sędziego Ekstraklasy pozornie pana Mycia wyróżniono, ale w praktyce skazano go na popełnianie wyraźnych błędów na dużych stadionach i na głośną publiczną krytykę. Tyle że to nie pan Myć podejmował decyzje o swoich awansach czy nominacjach na kolejne mecze. Pożytek z tej smutnej sytuacji jest tylko taki, że dla wszystkich powinno już być jasne, że opowiadanie bajek o działaniu systemu “triple checking” w Kolegium Sędziów nie ma żadnego sensu, skoro arbiter Myć, którego “osobiście wypatrzył” szef sędziów, mógł awansować w pół roku o kilka lig i nadal prezentuje poziom co najwyżej drugoligowy. Pan Myć być może ma jakiś talent, może za jakiś czas zrobi postępy i może będzie dobrym sędzią, ale w tej chwili absolutnie nie zasługuje na sędziowanie w Ekstraklasie.
I dalej: – Wygląd czy wydolność nie powinny być podstawowymi przepustkami do sędziowania w Ekstraklasie, bo boiska ligi zawodowej nie są wybiegami dla modeli ani siłownią do szpanowania muskulaturą. Lansowanie kogoś z powodu wyglądu czy wydolności automatycznie nasuwa pytania i wątpliwości, czy przypadkiem pozostali sędziowie z I, II czy III ligi nie są dyskryminowani ze względu na ich odmienny wygląd lub słabszą muskulaturę? Gdyby podobne kryteria stosowała FIFA lub UEFA, Cuneyt Cakir z Turcji zapewne nigdy nie zostałby sędzią finału Ligi Mistrzów ani nie sędziowałby dwa razy meczów półfinałowych mistrzostw świata. Ani nie jest wysoki, ani szczególnie przystojny, a muskulaturę ma szachowo-maratońską, a mimo to jest znakomitym arbitrem, jednym z najlepszych na świecie.
Z kolei Borski dodaje: – Metody, którymi pan Przesmycki selekcjonuje sędziów, są przestarzałe i one nie zdają egzaminu. Sędziowie wchodzą na szczebel Ekstraklasy i popełniają błędy. Mnie bardzo martwi liczba interwencji VAR-u. Oczywiście, dobrze, że VAR jest i koryguje te pomyłki, ale jak oglądam mecze sędziów Dobrynina czy Przybyła, to widzę, że VAR się bardzo często pojawia, już nie mówiąc o Myciu. Ci sędziowie stoją blisko, patrzą, ale nie są w stanie prawidłowo ocenić sytuacji. Bez VAR-u są bezradni. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby tego VAR-u nie było. To jest niepokojące zjawisko. Czołówka sędziów nie czuje konkurencji ze strony arbitrów z zaplecza, którzy powinni ich mobilizować do jeszcze lepszej pracy. Jest przepaść. Arbitrzy, których Przesmycki wybiera jako perspektywicznych, bardzo mocno odstają. Należałoby sobie zadać pytanie: co się dzieje? W tej chwili dysponujemy badaniami typu Biofeedback, jak ludzie reagują na stres, możemy zbadać ich spostrzegawczość, refleks, widzenie peryferyjne. Pan Przesmycki takich rzeczy nie robi, zdaje się na swoją intuicję, która na przykładzie sędziego Mycia jest zawodna. Jest człowiekiem, który nie lubi przyznawać się do błędów i wszyscy widzimy, jaki jest efekt.
Wychodzi więc na to, że Wojciech Myć to postać tragiczna i nie tylko z tego powodu, że tragicznie sędziuje. Zbigniew Przesmycki zrobił mu po prostu krzywdę. Być może Wojciech Myć ma talent, który mógłby pielęgnować na niższych szczeblach, ale szef Kolegium Sędziów chciał mieć – brzydko mówiąc – produkt, który zaprezentuje jako dowód na to, że gwizdanie w Polsce ma się dobrze i świeża krew jest obecna. Niestety Myć nie był na to gotowy. Tak samo jak junior, którego trener chciałby od razu wrzucić do seniorów, by przypodobać się prezesowi, jak to on świetnie szkoli młodzież.
Szkoda ligi, bo do słabego poziomu piłkarskiego dochodzi słabe sędziowanie.
Szkoda Mycia, przecież specjalnie nie odstawia takich cyrków.
I szkoda, że Przesmycki nie chce albo zmienić swojego podejścia, albo zrezygnować ze stanowiska.
PAWEŁ PACZUL
Fot. FotoPyK
Czy Lidze Minus też mówimy o Myciu? No ba.