Najlepsi sportowcy świata koncentrują się przed występami na różne sposoby. Jednym z najpopularniejszych sposobów na odcięcie się od świata zewnętrznego jest założenie dobrych słuchawek i zatopienie się w ulubionej muzyce. Gdyby Robert Kubica miał podobny plan przed kończącym sezon wyścigiem o Grand Prix Abu Zabi, nad wyborem playlisty zastanawiać się nie musi. Polski rodzynek w Formule 1 może zasiąść gdzieś wygodnie i odpalić sobie hicior sprzed ponad 80 lat i nucić razem z Mieczysławem Foggiem: „Jedną mam prośbę, może ostatnią, pierwszą od wielu lat: daj mi tę jedną niedzielę ostatnią, a potem niech wali się świat”.
Zacznijmy od spraw fundamentalnych, może komuś się przyda ta wiedza, gdy dostanie pytanie w „Milionerach” albo będzie chciał błysnąć przy świątecznym stole. Piosenka jest z 1935 roku i wbrew temu, co się wielu wydaje, wcale nie nosi tytułu „Ta ostatnia niedziela”, tylko „TO ostatnia niedziela”. Autorem także bynajmniej nie jest Mieczysław Fogg, tylko Zenon Friedwald. Fogg był po prostu pierwszym i najbardziej znanym wykonawcą piosenki, znanej także jako „tango samobójców”. Co ciekawe, utwór jest również bardzo popularny w Rosji, gdzie bazie polskiego tekstu i melodii Jerzego Petersburskiego powstało kilka piosenek, z których najbardziej znana nosi tytuł „Utamliennoje Solnce”, czyli „umęczone słońce”. Tym jednak ani wam, ani Kubicy głowy nie będziemy zawracać. Chociaż, trudno oprzeć się wrażeniu, że właśnie słowo „umęczony” idealnie opisuje to, co polski kierowca i jego kibice przeżywali przez cały długi sezon.
Teraz nie pora szukać wymówek, fakt, że skończyło się
Kubica, wracając do Formuły 1 po tak długiej przerwie od startów w wyścigach, dokonał czegoś, co na papierze wydawało się absolutnie nieosiągalne. No, bo myśląc na chłodno: skoro w całej historii najwyższej serii wyścigowej udało się tam dostać zaledwie jednemu Polakowi, żaden inny nie był nawet blisko, to na jakiej podstawie można było sądzić, że dokona tego ponownie?
Oczywiście, w beczce miodu i wspaniałej historii o jednym z kilku największych powrotów w historii sportu w ogóle, mamy znacznie więcej niż łyżkę dziegciu. Ba, momentami można było mieć wrażenie, że tego gorzkiego paskudztwa jest tak naprawdę więcej niż miodu. Cały sezon 2019 był dla Kubicy jedną, wielką serią rozczarowań, frustracji i zawodów. Inna sprawa, że… dokładnie wiedział, czego się może spodziewać. Do Williamsa przecież nie przyszedł z ulicy, nie przechodził koło fabryki w Grove z tragarzami. Nie, on z jednym z najbardziej utytułowanych zespołów w historii F1 (tak, wiemy, dawno i zdecydowanie nieprawda) pracował już w poprzednim sezonie, jako kierowca testowy. Jest zbyt doświadczonym zawodnikiem, zbyt świadomym wszystkich skomplikowanych procesów rządzących tym sportem, żeby nie miał pełnej świadomości tego, w co się pakuje. Wszedł do tej rzeki z pełną świadomością, że nie jest to żaden Dunaj, Nil, czy choćby Warta, tylko raczej zamulony potok, którym w dodatku płyną śmieci. Kiedy więc teraz wychodzi na brzeg, rzeczywiście nie powinien szukać wymówek.
Dziś przyszedł drugi, bogatszy i lepszy ode mnie i wraz z tobą skradł szczęście me
Naprawdę, czytając tekst piosenki Fogga, trudno oprzeć się wrażeniu, że pasuje do Kubicy jak ulał. Jego miejsce w zespole Williamsa zajął właśnie Nicholas Latifi, Lepszy od Kubicy? Mocno wątpliwe. Bogatszy? O, to, to! Młodziak ma tę przewagę nad Polakiem, że jego ojcem jest Michael Latifi, jeden z najbogatszych ludzi w Kanadzie, współwłaściciel grupy McLaren. Latifi senior sypnął groszem i tyle. Taka to już zabawa, ta cała Formuła 1, że często wystarczy dorzucić odpowiednią kwotę do budżetu i już można zapewnić komuś miejsce w stawce.
Ba, sam Kubica nie może na ten temat powiedzieć złego słowa, bo ostatecznie w kończącym się właśnie sezonie także dla niego znalazło się miejsce właśnie dzięki pieniądzom od Orlenu.
Dziś Kubica dojechał do ostatniej prostej. Jazda była długa, droga kręta i wyboista. Od początku współpracy z Williamsem było jasne, że zespół faworyzuje George’a Russella, co jednak nie jest ani szokujące, ani zaskakujące, ani nawet w żaden sposób niesprawiedliwe. Zespoły, od kiedy tylko ludzie wymyślili, że można się ścigać samochodami, prowadziły swoją politykę wyścigową, zgodnie z prostą zasadą, że im wyżej, tym bardziej. Fakt, że angielski zespół woli młodego i bardzo szybko rozwijającego się Anglika od poharatanego Polaka po przejściach dziwić może jedynie najbardziej zagorzałych kubicomaniaków.
Warto w tym miejscu bardzo wyraźnie napisać, że mówimy o sporcie, w którym decydującą rolę odgrywa sprzęt. Zdaniem wyścigowych ekspertów, rola bolidu rośnie z sezonu na sezon i dziś odpowiada za wynik w co najmniej 80 procentach. Inaczej mówiąc: zamieńcie bolidami Kubicę z Hamiltonem i zobaczycie kompletnie inne wyniki. Patrząc na samego Polaka, warto bardzo mocno docenić fakt, że absolutnie najgorszym bolidem w stawce, znacznie gorszym nawet od tego, którym dysponuje Russell, był w stanie wywalczyć jedyny punkt dla Williamsa. Jasne, w sprzyjających okolicznościach, przy sporej dawce szczęścia i tak dalej, ale – Russellowi się to nie udało.
To ostatnia niedziela, dzisiaj się rozstaniemy, dzisiaj się rozejdziemy (na wieczny czas)
Na torze Yas Marina Kubicę czeka ostatnia niedziela w Formule 1. To ostatni, 21. wyścig sezonu. Sezonu trudnego, ale okraszonego wspomnianym jednym punkcikiem z GP Niemiec. Przez długi czas Kubica pozostawał także jednym z trzech kierowców, którzy kończyli wszystkie Grand Prix (obok Hamiltona i Vettela, więc w zacnym gronie). Potem jednak zespół w kuriozalnych okolicznościach wycofał go z wyścigu o Grand Prix Rosji i marzenie Polaka o ukończeniu wszystkich wyścigów prysło niczym mydlana bańka.
Dziś Kubica nuci więc „dzisiaj się rozstaniemy, dzisiaj się rozejdziemy”. Ale czy aby na pewno i czy jak śpiewa Fogg „na wieczny czas”? To już takie pewne nie jest. Z coraz bardziej oficjalnych informacji wynika, że co najmniej dwa zespoły toczą zaawansowane rozmowy z Polakiem na temat pracy na stanowisku kierowcy testowego. To efekt kilku zdarzeń. Po pierwsze, Kubica zawsze był uważany za jednego z tych kierowców, którzy potrafią przekazać inżynierom mnóstwo informacji, na bazie których mogą potem rozwijać bolid. Sam zainteresowany nawet wie, dlaczego nie zadziałało to w Williamsie. – Jednym z największych rozczarowań tego roku jest to, że użyliśmy około 10 procent moich odczuć i tego, co uważałem, że możemy zmienić. Gdy więc korzystasz z 10 procent doświadczenia swojego kierowcy, tym bardziej nie powinieneś mieć problemów z debiutantami – powiedział w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” komentując fakt, że w nowym sezonie Williams znów postawi na kierowcę bez doświadczenia w F1.
Po drugie, mimo wszystko, Kubica w wielu momentach tego sezonu zrobił świetne wrażenie. Owszem, w kwalifikacjach zawsze było źle, lub bardzo źle, ale to wynikało głównie z koszmarnego samochodu. Kiedy przychodziło do startu wyścigu, Polak, mimo wielu lat przerwy w występach, regularnie zyskiwał kilka pozycji. To nie pozostało niezauważone. Trzeci argument, o którym nie można zapominać, to oczywiście – kasa. Orlen jest bardzo zadowolony z „efektu Kubicy” i tego, jak obecność w Formule 1 wpłynęła na postrzeganie koncernu i jego wyniki finansowe. Władze firmy już zapowiedziały, że bez względu na sytuację Kubicy, chcą pozostać w F1. Oczywiście – najlepiej z polskim kierowcą. Najbardziej prawdopodobne rozwiązanie, to obecność w roli sponsora jednego z mniejszych zespołów, być może nawet sponsora tytularnego. Najczęściej w tym kontekście wymienia się ekipę Haas. Kubica mógłby tam pełnić rolę kierowcy testowego. W bardzo odległych spekulacjach mówi się o tym, że obaj kierowcy amerykańskiej ekipy mają kontrakty tylko do końca sezonu 2020.
Spojrzyj czule dziś na mnie – ostatni raz
Warto zadać w tym miejscu jedno, bardzo ważne pytanie: czy Formuła 1 potrzebuje Roberta Kubicy? Wiadomo, w Polsce mamy pełne przekonanie, że jak najbardziej. Wierzyliśmy w ten powrót, w jego sens, w happy end. Ale może niesłusznie? Może rację mieli ci, którzy twierdzili, że po tylu latach przerwy w Formule 1 zwyczajnie nie ma czego szukać? Być może rzeczywiście kierowców młodych, gniewnych, zdolnych i cieszącym się wsparciem możnych sponsorów jest po prostu zbyt wielu? Być może faktycznie żaden szef zespołu nie odważy się postawić na kierowcę po przejściach, który w sezonie przegrał z kolegą z zespołu wszystkie sesje kwalifikacyjne? Być może wreszcie, świat wyścigów i kibice z całego świata mają tę romantyczną i wzruszającą historię po prostu głęboko w dupie?
Faktem jest, że potencjał „wielkiego powrotu” nie został przez Williamsa wykorzystany nawet w najmniejszym stopniu. Normalny, dobrze funkcjonujący zespół, zrobiłby wokół tego taki szum, takie zamieszanie i taką bombę medialną, że nie byłoby czego zbierać. A Williams? Bla, bla, bla. Nie było w tym seksu, nie było budowania w kibicach na całym świecie przekonania, że oto są świadkami czegoś spektakularnego. Ale z drugiej strony od ekipy, która spóźniła się kilka dni na testy przed sezonem, a potem wycofała kierowcę z wyścigu po to, by chronić zapasowe części, trudno oczekiwać, że będzie potrafiła zadbać o odpowiedni PR…
Daj mi tę jedną niedzielę ostatnią, a potem niech wali się świat…
Faktem jest, że Kubica jednak ma coś do zaoferowania Formule 1. Po pierwsze: ogromne serce do walki. To gość, którego naprawdę nie da się złamać. Przecież on z wypadku w czasie Grand Prix Kanady, w którym powinien tak naprawdę zginąć, wyszedł zaledwie z zadrapaniami. Na rajdzie Ronde di Andora już tak dobrze nie było. Znów – cudem uszedł z życiem, przeszedł dwie dziesiątki operacji, setki godzin rehabilitacji. I kiedy już nikt nie wierzył, że wróci – on jednak wrócił. Myślicie, że rok użerania się z indolencją zespołu Williams może go załamać?
Ma też ogromne doświadczenie, z którego wiele zespołów jeszcze może skorzystać. To ważna karta przetargowa. Ma wsparcie bogatego, sprawdzonego i lojalnego sponsora. Ma wreszcie grono fanatycznych kibiców, którzy wieszają biało-czerwone flagi na wszystkich torach świata i nie mamy wątpliwości, że gdyby ktoś postanowił zorganizować wyścig F1 na księżycu, to tam też by polecieli.
Na koniec – znów wróćmy do przedwojennego szlagieru, który naprawdę wydaje się napisany dokładnie pod Kubicę. Wyobraźcie sobie Roberta, który nuci, zwracając się do samej Formuły 1:
„Będziesz jeszcze dość tych niedziel miała
A co ze mną będzie – któż to wie?
To ostatnia niedziela,
moje sny wymarzone,
Szczęście tak upragnione – skończyło się.
Jedno jest ważne – masz być szczęśliwa,
O mnie już nie troszcz się.
Lecz zanim wszystko się skończy,
Nim los nas rozłączy – tę jedną niedzielę mi daj.
To ostatnia niedziela, więc nie żałuj jej dla mnie,
Spojrzyj czule dziś na mnie – ostatni raz”.
Kubica żegna się z Formułą 1 w Abu Zabi. Żegna się ze smutkiem i z wielkim rozczarowaniem, ale także – z poczuciem ulgi. Towarzyszą mu więc mniej więcej takie same uczucia, jak porzuconemu kochankowi, którego ktoś wymienia na „nowszy model”. Już w Zjednoczonych Emiratach Arabskich został zapytany o najlepsze wspomnienie z tego rocznego związku. – Najlepsze wspomnienie dopiero nadejdzie. To będzie lot powrotny do domu – skomentował. Jednym słowem: daj mi tę jedną niedzielę ostatnią, a potem niech wali się świat!
JAN CIOSEK
foto: newspix.pl