– W środku nocy zaczęto atakować nasze domy w Mostarze. Mama chciała uciec na drugą stronę mostu i gdy była w połowie, policjanci ją aresztowali. Więzienie mieściło się w jednej ze szkół, która podczas wojny nie funkcjonowała. Mama spędziła tam trzy miesiące. Gdy opuszczała więzienie, była ze mną w szóstym miesiącu ciąży.
– Brat miał dwa lata, siostra – cztery. Brat był najmłodszym więźniem. Na domiar złego, otruto go. Ktoś dał mu tabletkę. Młody, dwuletni chłopiec, skąd miał wiedzieć, co się dzieje? Ktoś coś dał, więc połknął. Szczegóły tych historii są przerażające, ale dobrze, że wszystko się zakończyło.
– Wyobraźmy sobie, ile kobiet żyje bez swoich dzieci i mężów. To wciąż w nas jest. Problem, który się ciągnie i którego nie potrafimy zgubić. Wolałbym, by było inaczej.
Zvonimira Kożulja jeszcze nie było na świecie, a już jego historia mogła mrozić krew w żyłach. Dziś mając w pamięci pomoc, jaką uzyskał od rodziny i innych ludzi, codziennie stara się robić jeden dobry uczynek. To jego motto.
Jak żyje się Chorwatom w Mostarze, mieście, które jest podzielone mostem? Czy Bośnia i Hercegowina wyciągnęła z wojny wnioski? Dlaczego konflikty są ciągle żywe? Czy potrafi w ogóle strzelać normalne bramki i co zrobił, gdy przeciwnicy zaczęli czytać jego strzały z dystansu? I… z jakim nastawieniem podejdzie do meczu z Legią, której w czterech spotkaniach strzelił trzy gole? Zapraszamy na wywiad ze Zvonimirem Kożuljem, jedną z gwiazd PKO Bank Polski Ekstraklasy.
***
A ty co dzisiaj zrobiłeś dobrego dla innych?
Pytasz o moje motto, które umieściłem na Instagramie? Śmiesznie, bo nawet dziś myślałem o tym haśle i jesteś pierwszą osobą, którą zastanowiło. To bardzo ważne pytanie, które każdy na świecie może sobie zadać, bo każdy, w każdym momencie swojego życia, może zrobić coś dobrego dla drugiej osoby. Nawet bezdomny może robić dobre uczynki.
Podglądam najlepszych sportowców na świecie i oczywiście nie mogę się z nimi w żaden sposób porównywać, ale zwróciłem uwagę na to, że pomoc innym jest dla nich… może nie tradycją, ale czymś szalenie ważnym. Dawno, dawno temu ludzie zrobili wiele dobrego dla mnie. Myślę, że jestem zobowiązany, by teraz oddać to światu. Każdego dnia warto zadać sobie takie pytanie. Jeśli nie zrobiłeś nic – spróbuj coś zrobić. To hasło, którym się kieruję.
A więc co zrobiłeś dzisiaj?
Jest jedna rzecz, ale nie chcę o niej mówić, bo jest zbyt prywatna. Pamiętam moment, gdy spowiadałem się u jednego księdza. Gdy rozmawialiśmy o moich grzechach, dał mi wskazówkę: spróbuj każdego dnia zrobić jeden dobry uczynek. Zawsze jestem szczery, więc muszę powiedzieć, że oczywiście nie jestem w stanie każdego dnia robić czegoś dobrego. Ale próbuję. To dobre motto. Otworzyło mi oczy i sprawiło, że w prosty sposób stałem się lepszym człowiekiem. To małe rzeczy, ale nawet one mogą uczynić szczęśliwszym ciebie i innych.
Angażujesz się w jakąś działalność charytatywną?
Chciałbym zostawić to dla siebie. Postępuję według zasady: jeśli pomagasz, pozostań anonimowy. Nie chciałbym z tego powodu kreować się na supermena, który każdego dnia robi wielkie rzeczy, by uratować świat. To drobnostki. Kiedy robisz coś dobrego, wszyscy zyskują. Skupiam się przede wszystkim na swojej rodzinie, bo dała mi wiele, naprawdę wiele, gdy byłem dzieckiem. Zawsze była przy mnie. Chcę jej oddać jak najwięcej. A w drugiej kolejności przyjaciołom, którzy są wokół mnie.
Bałkańskie rodziny są ze sobą bliżej ze względu na wojnę, która was dotknęła?
Może tak być. To był bardzo zły czas dla naszego narodu i może mieć znaczenie, być jednym z powodów. Ale taka jest po prostu bałkańska mentalność. Jeśli potrzebujesz czegoś od rodziny, zawsze to dostaniesz. Nie tylko od tej najbliższej, bo moja rodzina to znacznie większe grono. Rodzina powinna być na pierwszym miejscu dla każdego. Pewnego dnia uświadomiłem to sobie i postępuję według tej wartości.
W jakich okolicznościach została aresztowana twoja mama, gdy była z tobą w ciąży?
Oczywiście nie mogę tego pamiętać, znam z opowieści. W Jugosławii żyło ze sobą wiele narodów. W naszym regionie byli to głównie prawosławni Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Boszniacy. W tamtym okresie Chorwaci i Boszniacy znaleźli się pod serbską okupacją. Serbowie opanowali całe terytorium, by zagarnąć wszystko na swoją stronę. Część Bośni i Hercegowiny zaczęła stawiać opór.
Tego dnia w 1993 roku, boszniaccy muzułmanie wraz z chorwackimi katolikami przeciwstawili się ludziom, którzy okupowali ich od sześciu miesięcy. Jeden ksiądz z mojego miasta napisał książkę o 1200 katolikach, którzy polegli podczas tej bratobójczej wojny i w drugiej wojnie światowej. Pisał, że pośrodku nocy zaczęto atakować nasze domy. Moja mama chciała wtedy uciec na drugą stronę mostu i gdy była w połowie, policjanci zatrzymali ją i aresztowali. Więzienie mieściło w jednej ze szkół, która podczas wojny nie funkcjonowała. Mama spędziła tam trzy miesiące.
Wraz z twoim rodzeństwem.
Brat miał dwa lata, siostra – cztery. Brat był najmłodszym więźniem. Na domiar złego, otruto go. Ktoś dał mu tabletkę. Młody, dwuletni chłopiec, skąd miał wiedzieć, co się dzieje? Ktoś coś dał, więc połknął. Nie do wiary, że takie rzeczy się działy. Gdy opuszczali więzienie, mama była ze mną w szóstym miesiącu ciąży. Szczegóły tych historii są przerażające, ale dobrze, że wszystko się zakończyło.
Obecnie jest już spokojnie, ale te konflikty narodowościowe są ciągle żywe?
Myślę, że nieustannie. Zbyt wiele ofiar pochłonął ten konflikt. Wyobraźmy sobie, ile kobiet żyje bez swoich dzieci i mężów. To wciąż w nas jest. Problem, który się ciągnie i którego nie potrafimy zgubić. Wolałbym, by było inaczej.
Gdzie żyliście, gdy podczas wojny wasz dom został zrównany z ziemią?
Na początku wyemigrowaliśmy do małej wioski po zachodniej stronie Hercegowiny, niedaleko granicy z Chorwacją. Po dwóch latach wróciliśmy do Mostaru, gdzie wynajmowaliśmy mieszkanie od ludzi, którzy uciekli do innego kraju. Jak już ten straszny czas się skończył, zaczęliśmy odbudowę. W 2002 roku wprowadziliśmy się na nasze miejsce ponownie.
Twój rodzinny Mostar wojna dotknęła szczególnie. Do dziś to szczególne miasto – po jednej stronie żyją Chorwaci, po drugiej Boszniacy. Obie nacje łączy ze sobą piękny most. Mieszkałeś po chorwackiej czy boszniackiej stronie?
Po wschodniej stronie, w której dominują Boszniacy, ale nie w samym Mostarze, a w wiosce oddalonej od centrum o 10 kilometrów. Sto lat temu mieszkała w niej spora grupa katolików. Gdy już mieszkałem w samym Mostarze, to po zachodniej stronie, z katolickimi Chorwatami, gdzie grałem w Zrinjski Mostar. Ciekawa jest w ogóle historia derbów pomiędzy Zrinskim i FK Velez, choć obecnie Velez spadło do pierwszej ligi. Pamiętam, że miasto zawsze stało w ogniu (śmiech). To była nie tylko rywalizacja sportowa, lecz także między dwoma narodami i religiami. Gdy byłem młody, zawsze bardzo mnie to ekscytowało. Podawałem piłki na derbach. Szczerze mówiąc, trochę brakuje mi tej atmosfery. Wielkie ciśnienie, święto dla całego miasta. Dobrze, gdy kończyło się bez żadnych incydentów, choć czasami coś się zdarzało.
Czujesz się bardziej Chorwatem?
Tak, o wiele bardziej. Ale na Bośnię i Hercegowinę nigdy nie powiem niczego złego. Wychowywałem się tam, czuję, że to mój kraj. Tak samo jak Chorwacja.
Jako Chorwat musiałeś mieć po boszniackiej stronie pod górkę.
Ale nie wydarzyło się nic specjalnego. To historia. Musisz ją zaakceptować i żyć dalej, tak dobrze, jak potrafisz. Uważam, że wszyscy jesteśmy takimi samymi mieszkańcami Mostaru i dziś tworzymy jedność. Nie rozgraniczam ludzi ze względu na religię albo narodowość. Szanuję wszystkich i wszyscy są dla mnie tacy sami.
Po jaką cholerę ludzie skaczą do wody z 21-metrowego mostu, który jest symbolem Mostaru?
To tradycja miasta od ponad czterystu lat. W ostatnich latach organizowane są nawet przez Red Bulla zawody Cliff Diving. Fajny event, byłem na nim rok temu.
Próbowałeś kiedyś?
Nie, dla mnie jest za wysoko. Sama rzeka jest bardzo niebezpieczna i zimna. To nie to samo, co skakanie do spokojnego morza.
Jak wygląda życie w kraju, który ma trzech prezydentów i trzech prezesów federacji piłkarskiej?
Wiedziałem, że mnie o to zapytasz, ale nie jestem w stanie dać ci dobrej odpowiedzi (śmiech). Co mogę powiedzieć, wielki bałagan! Musisz próbować o tym nie myśleć i skupić się na swoim gronie ludzi i to wszystko. Czuję współczucie wobec tych, którzy przez politykę muszą się borykać z problemami. Nie zasłużyli na to po tym, co wydarzyło się prawie 30 lat temu. Jeśli już doszło do wojny, po osiągnięciu pokoju wiele spraw powinno się unormować. To był dobry moment, by iść naprzód i zapomnieć o podziałach, żyć lepiej. Ale to coś, czego nie możemy zmienić.
Jak wygląda Mostar, gdy gra chorwacka kadra?
Byłem w Mostarze latem podczas fazy grupowej mundialu. Miasto pełne życia, wszędzie flagi, ludzie w koszulkach z szachownicą. To dobre dla chorwackiej populacji, która może dopingować swój kraj. Bawią się tym. Atmosfera jest świetna.
Jest bezpiecznie?
Zawsze są oczywiście małe grupy, które chcą zaburzyć atmosferę i narobić zamieszania, ale generalnie jest bardzo pozytywne.
Gdy oglądasz piłkę w telewizji, kibicujesz zarówno Chorwacji, jak i Bośni i Hercegowinie?
Tak. Chorwacja, jak powiedziałem, jest bardzo bliska mojemu sercu, ale wychowywałem się w Bośni i Hercegowinie, tam jest mój dom i nigdy nie powiem, że nic dla mnie nie znaczy. Grałem w wielu bośniackich młodzieżówkach, mam debiut w dorosłej reprezentacji. Życzę jej jak najlepiej. Chorwacja awansowała do Euro, Bośnia niestety nie, ale wciąż mamy możliwość w barażach.
Uwiera cię to, że mimo dobrej formy w Pogoni nie dostajesz szansy w bośniackiej reprezentacji?
Podczas pierwszych dwóch-trzech zgrupowań było trochę ciężko to przyjąć, bo spodziewałem się powołania. Ale tak zaprogramowałem głowę, że skoro nie zależy to ode mnie, nie chcę się na tym koncentrować. Powiedziałem w wywiadzie dla bośniackiej gazety, że nie potrafię zaakceptować tylko tego, że nikt nawet nie przyjechał mnie zobaczyć. Zadzwoniłem do jednej osoby z reprezentacji z zaproszeniem, ale usłyszałem, że nie jestem w grupie, która jest przewidziana do grania w kadrze. Zaakceptowałem to. Cała historia. Nie chcę tracić więc energii na to, na co nie mam wpływu.
Zerwałeś więzadła w wieku 18 lat i to zawsze jest dla młodego chłopaka spora tragedia, ale w jednym z wywiadów dla bośniackiej prasy powiedziałeś, że oceniając to zdarzenie na chłodno, widzisz wiele pozytywów. Jakie pozytywy można wyciągnąć z zerwania więzadeł?
W tamtym momencie uświadomiłem sobie, jak ważną częścią zawodu piłkarza jest jego ciało. To moje narzędzie pracy. Kontuzja wzięła się z tego, że musiałem zagrać trzy mecze o punkty w eliminacjach do młodzieżowego turnieju w sześć dni. Duże obciążenie. Musisz mieć zawsze ciało w najwyższej formie, świeże, a to i tak nie jest gwarancja, że nic ci się nie stanie.
Po kontuzji najważniejsza jest rehabilitacja. Miałem masę indywidualnych treningów, zwykle dwa razy dziennie. Jeździłem na nie rowerem po dziesięć kilometrów. Z każdym dniem uświadamiałem sobie, czym są mięśnie, regeneracja, jak o nie dbać. Wcześniej nie miałem praktycznie żadnej wiedzy na ten temat. Jestem wdzięczny, że po tej kontuzji nigdy nie miałem już tak poważnych problemów. Małe urazy się zdarzały, ale więzadła nigdy się nie powtórzyły.
Jako dzieciak byłeś kibicem Hajduka Split?
Kiedy podpisałem kontakt z Hajdukiem, byłem szczery, bo nigdy nie chcę mówić o czymś, co nie jest prawdą. Powiedziałem więc, że moja cała rodzina od zawsze kibicowała Dinamo. Ale teraz, gdy już jestem po dwóch latach gry w Hajduku, mogę powiedzieć, że jestem jego wielkim fanem. Gdy grasz w tak szczególnym klubie, szybko się z nim wiążesz i czujesz, że jest ci bardzo blisko. Jak w weekend mam możliwość obejrzenia meczu Hajduka, zawsze obejrzę.
Dobrze odnajdywałeś się w fanatyzmie kibiców Hajduka?
Było duże ciśnienie, zawsze takie samo. Nie mogłeś wrzucić na luz, bo co tydzień stało przed tobą kolejne wyzwanie. Nie jest łatwe zawsze być w najlepszej formie, kiedy czujesz taką presję, co pokazuje choćby odpadnięcie Hajduka z pucharu Chorwacji już w 1/8. Może ktoś wypowiada się inaczej, ale każdy szczery zawodnik powie, że ciężko gra się przy takim ciśnieniu. Jeśli chodzi o organizację i atmosferę na stadionie – jest niesamowita. Kibice dają ci się ponieść meczowi. Czasami rozmawiałem z piłkarzami innych drużyn, które przyjeżdżały do nas i każdy mówił, że atmosfera jest szczególna. Mam dobre wspomnienia, zwłaszcza z dużych meczów jak te z Dinamo, Rijeką czy w eliminacjach do pucharów. To coś, co zostanie ze mną na całe życie.
Jak zareagowałeś, gdy po jednym z meczów znalazłeś w swoim samochodzie kamień?
Żadnego zagrożenia nie czułem. Problemem było tylko to, że musiałem wymienić w samochodzie szybę. Prawdziwi kibice nigdy by czegoś takiego nie zrobili, to robota jakiegoś dzieciaka, który chciał się popisać.
Wszyscy w Szczecinie pytają cię o strzały z dystansu, więc zapytam inaczej – czy ty w ogóle potrafisz strzelać normalne bramki?!
Czasami próbuję strzelać z szesnastki, ale o wiele bardziej komfortowo czuję się w środku pola. Czasami działa, ale chcę przypomnieć, że wiele moich strzałów wylądowało też na trybunach! Mocno śledzę NBA i mogę powiedzieć jak Michael Jordan: nie masz pojęcia, ile prób zmarnowałem, zanim doszedłem do tego, co teraz. Jak mówię – środek pola to moje miejsce na boisku. Zawsze próbując uderzenia, wierzę, że znajdzie się w siatce.
W Ekstraklasie strzeliłeś siedem bramek z dystansu, pięć z pola karnego, ale wśród nich też są niecodzienne trafienia – jest bomba przy Łazienkowskiej, jest ładny wolej z Lechią.
Bardzo podobne proporcje miałem w bośniackiej i chorwackiej lidze. W polu karnym jest inaczej, masz mniej miejsca, a przy strzałach z dalszej odległości bramkarz ma tak naprawdę podobny czas na reakcję. Uświadomiłem to sobie, gdy stanąłem do bramki i poprosiłem kilku piłkarzy, by mi postrzelali. Zobaczyłem, jak to ciężkie. Masz wielu zawodników przed sobą, często w ogóle nie widzisz piłki. Jeśli uderzysz wystarczająco mocno, bramkarz nie ma jak zareagować.
Czujesz, że przeciwnicy się ciebie już nauczyli? Masz mniej miejsca?
Tak, czuję to. Mówiłem zresztą nawet przyjaciołom po zakończeniu poprzedniego sezonu, że w następnym będzie już zupełnie inna historia. Zacząłem przywiązywać dużą wagę do tego, by na boisku więcej myśleć. W ten sezon wszedłem z takim samym nastawieniem jak w poprzedni – w każdym meczu starałem się oddać pięć-sześć strzałów. Pamiętam najbardziej mecz z Koroną: prób było naprawdę dużo, ale coś nie działało. Analizowaliśmy z trenerami mecze i spytałem: może teraz jest czas, by więcej podawać? Staram się to rozwijać. Strzały to moja pasja. Nawet jak gram na konsoli, zawsze najbardziej cieszą mnie gole z dystansu!
FIFA czy PES?
FIFA.
Chyba łatwiej o gole z dystansu w FIFIE.
Ale w najnowszej wersji trochę się pozmieniało, jest trudniej.
Który piłkarz w Ekstraklasie robi na tobie największe wrażenie, jeśli chodzi o strzały z dystansu?
Wielu piłkarzy może strzelać z dystansu, także moi koledzy z drużyny – Srdjan Spiridonović jest bardzo elastyczny z piłką, Tomek Podstawski ma dobry balans pomiędzy prawą i lewą nogą. Z innych drużyn… Boję się, że wskażę jedno nazwisko, a po godzinie przypomnę sobie, że powinienem uwzględnić jeszcze kogoś. No dobra, mogę wyróżnić Filipa Mladenovicia. Ma dobry, techniczny strzał. Jest lewym obrońcą, więc jego rola w drużynie jest inna, ale widać po nim, że to potrafi. Pamiętam go odkąd na obozie przygotowawczym zagraliśmy z Lechią i to był mój pierwszy mecz przeciwko drużynie z Ekstraklasy. Strzelił nam gola z wolnego. Później w Gdańsku także zdobył piękną bramkę. To jego duża zaleta, zwłaszcza jako lewy obrońca może dać swojej drużynie coś ekstra.
A na świecie kogo najbardziej cenisz?
Radję Nainggolana, ma piekielnie mocny strzał. Bardzo podoba mi się także technika strzału Miralema Pjanicia. Jest perfekcyjny. Nie da się strzelać lepiej. Nie potrzebuje wielkiej mocy, ale piłka ma taką parabolę, że bramkarze nie mają szans. Mogę tylko zasugerować mu, by strzelał częściej.
Mógłbyś wyjaśnić, co oznacza twója ksywka “Zolja”, której dorobiłeś się w Bośni?
Zolja to rodzaj broni. Jeden z dziennikarzy nadał mi taką ksywkę, gdy zacząłem częściej strzelać w Siroki Brijeg. W moim pierwszym sezonie w dorosłej piłce miałem w połowie cztery-pięć bramek z dystansu. Ksywka powstała w momencie, gdy strzeliłem z dystansu ważną bramkę w derbach.
Lubisz ją?
Niekoniecznie. Kojarzy się z bronią, choć tamtym momencie było to bardzo sympatyczne.
Dziś wyrosłeś na gwiazdę ligi, ale dlaczego twoje pierwsze mecze w Pogoni były tak słabe?
Zawsze staram się być szczery, więc muszę zacząć od siebie. Przede wszystkim w swoim poprzednim klubie w końcówce nie dostawałem zbyt wielu minut, co było dla mnie trudne. Trafiłem do ligi, która jest zupełnie inna niż chorwacka, bardzo fizyczna. Mówiąc wprost – nie jestem gościem, który ma tyle siły, taką genetykę i sposób myślenia, by nie odczuwał tej różnicy. Musiałem się zaadaptować. Powinienem był wcześniej zacząć dogłębnie analizować moje mecze. W pewnym momencie postarałem się bardziej wsiąknąć w ligę, analizować innych piłkarzy, zachowania przeciwników. Wtedy poczułem, że gra się o wiele łatwiej. Pamiętam, że na zimowym obozie powiedziałem trenerowi: – Po pół roku znam już tę ligę bardzo dobrze. Teraz pójdzie już lepiej.
Jesteś gościem, który musi czuć wsparcie klubu? Pytam, bo Dariusz Adamczuk powiedział o tobie następujące słowa: “Trener potrafił do niego dotrzeć, bo trzeba umieć z nim pracować. Trzeba na niego postawić, wspierać go i ufać mu”. W podobnym tonie wypowiadał się Dante Stipica: “Dziś nie jest w niczym gorszy czy lepszy niż w Hajduku, ale tam mu tak nie ufano, a on tego bardzo potrzebuje, by pokazać swoje możliwości”.
To prawda. Przez całe swoje życie szukam tego typu relacji z trenerem. Potrzebuję czuć się pewnie. Nie chodzi o to, by trener dwa dni przed meczem pompował mnie “jesteś dobry, jesteś dobry!”, ale by naprawdę wierzył w to, co mówi. Potrzebowałem tego także w Hajduku. Początkowo grałem wszystkie mecze, ale trener Marijan Pusnik został zwolniony, ja złapałem kontuzję i zaczęły się robić problemy. Nie lubię relacji, w której trener tylko daje ci minuty i oczekuje. Nie czuję się wtedy dobrze.
Z trenerem Kostą Runjaiciem mamy podobne charaktery. Jest bardzo otwarty, silny i szczery z piłkarzami. To jeden z najważniejszych czynników, które zadecydowały o tym, że zrobiłem progres. To nieprawda, że tylko młodzi zawodnicy mogą się rozwijać. Trener Kosta krytykuje i pokazuje ci dosadnie punkty, w których nie jesteś dobry, a przy tym daje ci wskazówki, jak je wyeliminować w następnych meczach. Trafia do ciebie to, co mówi. Miałem już wielu trenerów i często gdy analizowaliśmy grę, nie trafiali prosto w punkt. Często mówili ogólnikami, by nikogo nie urazić. Ale tu nie chodzi o to, by kogoś nie urazić, a o to, żebyś się rozwinął i drużyna miała z tego korzyść i wynik.
Chciałeś opuścić Pogoń latem?
Trudne pytanie. Jestem w takim momencie swojej kariery, że już nie mogę uważać się za młodego zawodnika. Jeśli w mojej sytuacji masz możliwość zrobienia kroku do przodu, próbujesz ją złapać. Medal ma jednak dwie strony – czuję się w Pogoni bardzo komfortowo, jestem tu szczęśliwy. Próbuję dokonywać w życiu najlepszych wyborów i myślę, że nie popełniłem błędu, dowodem na to jest wynik zespołu. A jeśli coś się wydarzy, to w przyszłości.
Coś się kręci?
W piłce ciągle są jakieś zapytania, ale na razie mam do rozegrania pięć meczów, będę myślał, gdy będzie na to pora.
Zapytam inaczej – gdyby nie kontuzja Kamila Drygasa, nie byłoby cię w Pogoni?
Nie wiem. To pytanie do władz klubu. Kamil na pewno jest naszym liderem, bardzo ważnym piłkarzem. Ale nie mogę dać ci odpowiedzi.
Skoro patrzysz tylko na najbliższe mecze, przed wami Legia, z którą zagrałeś cztery razy, strzeliłeś trzy bramki, po jednej z nich Legia straciła lidera na dwie kolejki przed końcem. Przypadek czy to twój ulubiony rywal?
Raczej przypadek. Ale wiadomo, że każdy piłkarz w meczu z Legią chce się pokazać. Mam do niej duże uznanie. Jestem tu 1,5 roku i nietrudno dostrzec, że ten klub jest pod wieloma względami na innym poziomie. Legia jest czymś szczególnym i każdy chce zagrać przeciwko niej jak najlepiej. Szanuję inne kluby w Ekstraklasie, ale takie są fakty. Może byłem trochę bardziej zmotywowany, nie wiem. Głupio się przyznawać, ale myślę, że to naturalne. Choć oczywiście przy bramce na wagę mistrzostwa nie było kalkulacji, że komuś coś odbieram, komuś daję. Obiecaliśmy po prostu wtedy kibicom, że nie jedziemy w grupie mistrzowskiej na wakacje, a chcemy coś ugrać. Legia preferuje podobny styl do naszego i dla całego zespołu to dobra okazja, by się lepiej pokazać.
Ostatnio Pogoń nie mogła przed Legią prężyć muskułów, a teraz nie dość, że przerwaliście passę 36 lat bez zwycięstwa przy Łazienkowskiej, to jeszcze – było nie było – gracie o pozycję lidera.
Nie martwimy się tym, co będzie. Oczywiście czuć presję, choć nie mamy niezdrowej mentalności “musimy wygrać za wszelką cenę”, po prostu chcemy wygrywać w każdym meczu. Myślę, że takie myślenie jest dobre. I myślę, że tabela to potwierdza.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK