Jezu, jaki piękny był dzisiejszy gol Lewego. Jak wyjęty z Tsubasy. Zabrakło tylko, żeby w bramce Słowenii od słupka odbił się Wakashimazu, a cała akcja trwała trzy odcinki – i bez tego było jednak całkiem znośnie.
Pochylmy się nad tą akcją, zapraszam państwa, uważam, że wypada, to miniaturowe dzieło sztuki tak jak monolog Samuela L. Jacksona z “Pulp Fiction” lub truskawkowe Zozole.
Lewandowski przyjmuje piłkę na czterdziestym metrze od bramki. Tu zamiast odwiecznego staropolskiego odegrania do tyłu czy innego bezpiecznego rozegrania, Lewy czaruje kiwką. Idealnie wymierzona, w tempo, rywale zostawieni za plecami jak w żużlu po spóźnionym starcie spod taśmy – pozwólcie wspomnieć, że tak ludzi zostawiał kiedyś Tony Rickardsson, przybijam piątkę wszystkim trzem osobom, które pamiętają jak swego czasu dominował.
Sytuacja mimo kiwki wydaje się wciąż ultrabezpieczna z punktu widzenia Słoweńców. Od Oblaka dzielą Polaka trzy stacje metra. Lewandowski jednak się pcha. Jeden z rywali doskakuje – Lewy nie puszcza. Gość odbija się jak od betonowego muru. W pewnym momencie Słoweńcy rzucają się na niego we trójkę, działa zasada “i Herkules dupa, kiedy wrogów kupa”, no to Robert skręca, zostaje wyrzucony do boku, dość mocno, a w bramce niezły kozak.
I co?
I i tak w sieci proszę państwa.
Piękne. Obiektywnie. Wyniki wynikami, zabójcza skuteczność zabójczą skutecznością, fizyczność i niekończące się godziny na siłce swoją drogą, ale i tak zawsze będą wyzwalać z nas coś więcej takie indywidualne akcje, które pewnie w praktyce idą wbrew zaleceniom trenerów czy analityków, i przez to jeszcze cenniejsze.
Swoją drogą, Lewy sam przyznawał kiedyś, żeby takich akcji się po nim nie spodziewać, że sam nie weźmie na plecy kilku graczy – znowu, mimo mojego rocznika na karku, założył sobie chomąto, tak jak swego czasu przy rzutach wolnych? A może jest jak z moim kumplem na podwórku, który kiedyś strzelił z połowy boiska po widłach i powiedział “sam nie wiedziałem, że jestem taki dobry?”.
Oczywiście potrzeba by jeszcze kilku rajdów, jakieś minimalne prawo serii – będę przyglądał się z uwagą, czy w jego ofensywnym arsenale będzie większa chęć wkręcania rywali w ziemię. Przecież tu nie trzeba znać elastico czy przerzucać piłki nad rywalami – dziś kiwka to przede wszystkim zwrot w dobrym momencie, szybkość reakcji, najlepiej widać to po Messim.
W zasadzie jakieś prawo serii już się zaczęło, bo przecież gol na 3:2 to także – a co mi tam, Jaca się może nie obrazi, a jak tak to oberwanie od niego karnym wślizgiem będzie zaszczytem – w największym stopniu zasługa Lewego.
Ile razy widziałem, gdy Polakom tak miękły nogi przez jakimś kozakiem z drugiego zespołu. Tu cały zespół Słowenii widzi, że ten jeden wydelegowany w akcji do pilnowania Lewandowskiego za chwile wyląduje na glebie. Więc doskakuje drugi. Jest pewien, że dokonuje właśnie odbioru, odbioru zdecydowanego, pewnego, ale piłka jak przyklejona zostaje na bucie Lewego. Facet za plecami, nie ma go, wyłączony z akcji. No to spod ziemi wyrasta dwóch innych, Robert przez czwórkę graczy zostaje wyrzucony do rogu szesnastki – bezpiecznie?
Może jakby tak wyrzucili Rasiaka, ale jak grasz przeciw Lewemu nigdy nie jest bezpiecznie.
Przerzut do Grosika, za chwilę decydujący gol.
Słyszałem, że niektórzy mieli taki szalony pomysł po Izraelu, aby Lewandowskiego powoli odsuwać jak swego czasu robiła Szwecja ze Zlatanem. Jasne, było to grono nieliczne, a głosili skrajną teorię spiskową – tak czy siak odnotujmy, dziś chyba w naturalny sposób jest to grono już zdziesiątkowane, jeśli w ogóle istniejące w najmniej choćby licznym komitecie. Szybko poszło.
Sorry, ale czy to się komuś podoba czy nie, ta kadra wciąż jest noszona przez Lewego na plecach i nie wiem gdzie by była bez niego. Przeczytałem dziś u Andrzeja Gomołyska, że ostatni gol z gry bez udziału Roberta padł w czerwcu z Izraelem. Od tamtej pory albo stały fragment, albo zerko z przodu, albo gol Lewandowskiego albo jego asysta. Dziś trend nie został przełamany, zobaczymy kiedy znowu Robert czegoś nie przystempluje.
A że musi przystemplować i na finałach, że tego należy wymagać? No pewnie. Krzysztofem Warzychą już nie zostanie, nawet jeśli skasztani wszystkie turnieje, w jakich jeszcze zagra, ale on jest mierzony własnymi ramami, względnie: ramami legend. Skoro tak musi zrobić to, co robił w eliminacjach, także wtedy.
Czego sobie i państwu życzę, bo tego jeszcze nie widzieliśmy, a jak byśmy zobaczyli, to kto wie co by to oznaczało.
Leszek Milewski
PS: Ludzie dzielą się tylko na dwa typy człowieka – tych, którzy wolą Kojiro i tych, którzy wolą Tsubasę. Ja za Kojiro