To był mecz absolutnie jednostronny. Niegodny miana klasyku. Po boisku przemieszczały się ludziki w czerwonych i żółtych trykotach, ale ci drudzy stanowili zaledwie marne tło dla pierwszych. Bayern zagrał jeden z najlepszych meczów w sezonie. Borussia Dortmund została stłamszona, zmarginalizowana, rozpracowana. Wyglądało to tak jakby zaspali, zostali w hotelu, w ogóle nie dojechali na Allianz Arena, gdzie wystąpiły ich słabsze sobowtóry. Na tle takiego przeciwnika wyśmienicie zaprezentował – naprawdę wcale się tego nie spodziewaliśmy – Robert Lewandowski.
Bayern wcale nie podchodził do tego meczu w roli murowanego faworyta. Borussia była wyżej w tabeli, dopiero w szalony sposób odmieniała losy starcia z Interem, kiedy podniosła się, przegrywając już 0:2, a ostatecznie wygrywając 3:2 i można było się spodziewać, że takie zwycięstwa tylko pozytywnie nakręcą jej piłkarzy przed najważniejszym ligowym spotkaniem rundy jesiennej. W kontraście do tego ekipa z Bawarii w minionym tygodniu przeżyła istne trzęsienie ziemi. Sromotna porażka z Eintrachtem doprowadziła do zwolnienia Niko Kovaca. Na jego miejsce wskoczył Hans Flick, ale oczywistym jest, że to opcja tymczasowa.
Do tego Robert Lewandowski mocno i krytycznie wypowiedział się dla Sueddeutsche Zeitung, w którym zwrócił uwagę na swoje osamotnienie w roli lokomotywy, która ciągnie za sobą wszystkie klubowe wagony. Narzekał, że na dłuższą metę nie wystarczy skład z zaledwie dwoma gwiazdami w składzie w osobach jego samego i Manuela Neuera. Nie zwiastowało to najlepszej atmosfery w drużynie.
Na szczęście polski snajper należy do zawodników, dla których słowa stanowią tylko dodatek do wspaniałej postawy boiskowej. Nie rzuca słów na wiatr, nie wywyższa się, nie unosi się pychą. On zdaje się mówić prawdę, a swoją klasę udowadniać poprzez czyny na boisku. Nie inaczej było i tego sobotniego wieczoru na Allianz Arenie. Z tą erratą, że tym razem otrzymał wydatną pomoc od swoich kolegów z zespołu.
Bayern rzucił się na swojego rywala od pierwszej minuty. Jego piłkarze przypominali rozwścieczone byki, których jednym imperatywem jest zdemolowanie każdej przeszkody na swojej drodze. W hiszpańskiej corridzie zazwyczaj jest jednak tak, że torreadorzy są na tyle wysportowani i wyedukowani, że potrafią siłę byka obrócić przeciw niemu. Borussia tego nie potrafiła, więc kwestią czasu były pierwsze bramki.
Naładowany pozytywną energią duet bawarskich skrzydłowych Coman-Gnabry co chwilę gnębił fatalnie funkcjonujące boki obrony BVB. Hakimi i Schulz zupełnie nie radzili sobie z wygrywaniem pojedynków z dynamicznymi przeciwnikami, a do tego nie dostawali należytego wsparcia i asekuracji od Hazarda i Sancho, co skrzętnie wykorzystywali piłkarze Bayernu. Niech najlepszym symbolem fatalnej postawy flanek przyjezdnych będzie fakt, że Lucien Favre już po trzydziestu minutach gry podziękował za grę Anglikowi, którego występ zasłużył na wszystkie jedynki w skali polskiej i szóstki w skali niemieckiej.
Żeby należycie docenić piłkarzy Bayernu należałoby wymienić ich wszystkich po kolei. Świetnie funkcjonowała defensywa, Neuer nie miał praktycznie nic do roboty, młodziutki Alphonso Davis przypominał Davida Alabę z jego najlepszych występów, Benajamin Pavard w końcu potwierdził swoją przydatność, a trójka Kimmich-Goretzka-Mueller całkowicie zdominowała środek pola. A najlepszy z nich wszystkich był oczywiście Robert Lewandowski.
Polak strzelił otwierającego i trzeciego gola, który ostatecznie przekreślił marzenia przyjezdnych o jakimkolwiek sensownym wyniku. Żaden inny piłkarz w historii niemieckiej ligi nie strzelał gola w jedenastu pierwszych kolejkach z rzędu. Facet jest niemożliwy. Jest wybitny, wyśmienity, genialny. Strzela na każdy możliwy sposób i do tego w najważniejszy momentach. W sześciu dotychczasowych meczach przeciwko Borussii Dortmund w Monachium strzelił dwanaście goli. Jego nie sposób nawet nazwać maszyną, bo byłaby to dla niego potwarz. To jest człowiek, który wypracował do perfekcji umiejętność bycia perfekcyjnym. I wciąż się rozwija.
Swoją drogą, ekwilibrystyczne przyjęcie, które zaprezentował Lewandowski przy linii końcowej boiska chyba najlepiej udowadnia, jaki ten facet poczynił olbrzymi postęp w ostatnich latach. Technika level top.
Hans Flick może być zadowolony. Nikt nie powie, że wygrał z Borussią, tylko dlatego, że z wybitnej strony pokazał się Lewandowski. Nie tym razem. Bayern był dobrze ustawiony taktycznie, dominował, prowadził grę, nie przetrzymywał zbędnie piłki, ale przy okazji tak sprawnie rozciągał defensywę BVB, że rywale sami nie wiedzieli, co dalej nastąpi. Na dobrą sprawę wynik 4:0 nie oddaje skali dominacji, jaką osiągnęli gospodarze.
I tak jak sama skuteczna gra ofensywna nie powinna nikogo dziwić, bo nie od dziś wiadomo, że mistrz Niemiec dysponuje kilkoma niezłymi dynamitami, tak podobać mogła się sprawna organizacja gry obronnej. Ani Hazard, ani Guerriero, ani Brandt, ani Goetze, ani Paco Alcacer nie byli w stanie zrobić niczego sensownego. Zero. Null.
Pięć ostatnich występów BVB w stolicy Bawarii to bilans dwudziestu czterech goli straconych i raptem dwóch strzelonych. To nie bilans godny drugiej siły niemieckiej ligi. Patrząc na to spotkanie Niko Kovac mógł tylko przygryźć wargi z pewną frustracją. Zobaczyliśmy zupełnie inny Bayern. Efekt nowej miotły. I do tego pierwszy raz nie była to miotła, którą Robert Lewandowski sprzątał brudy i błędy sprokurowane przez swoich kolegów z zespołu…
Bayern Monachium 4:0 Borussia Dortmund
Lewandowski 17′, 77′, Gnabry 47′, Hummels sam. 80′
Fot. Newspix