Reklama

Jak co tydzień… ELDO. Hej, hej, tu NBA!

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

30 października 2019, 18:10 • 6 min czytania 0 komentarzy

Wystartowała najlepsza koszykarska liga świata, amerykańska NBA. Po wielu miesiącach oczekiwań, w trakcie których kibice gorączkowo odliczali dni do startu, w końcu wielka gra o gigantyczną stawkę wróciła na parkiety od wschodu do zachodu Stanów Zjednoczonych. Tradycyjnie mocna od wielu lat Konferencja Zachodnia w tym sezonie wygląda jeszcze okazalej niż dotychczas. Szczególnie oba zespoły z Miasta Aniołów, które w oczach zarówno fachowców, jak i kibiców należą do faworytów rozpoczętych rozgrywek. Osoby odpowiadające za ustalanie kalendarza spotkań właśnie te dwa zespoły zestawiły na starcie nowego sezonu.

Jak co tydzień… ELDO. Hej, hej, tu NBA!

Z jednej strony Los Angeles Lakers i posiadający niemal boski status LeBron James, który ma stworzyć ofensywny super-duet razem ze sprowadzonym z nowoorleańskich Pelikanów Anthonym Davisem. Z drugiej – obrońca tytułu, Kawhi Leonard, który dołączył do budowanej cierpliwie ekipy LA Clippers, w założeniu mając przechylić po wielu latach uwagę kibiców z Kalifornii w stronę młodszego i mniej znanego zespołu. Pierwsze starcie sezonu wygrali zdecydowanie Clippers. Drużyna „Jeziorowców” tylko przez kilka pierwszych minut stawiała opór przeciwnikom. W ekipie Clippers poza Leonardem świetne zawody rozegrał Lou Williams i Patrick Beverley. Ten drugi przez cały mecz umiejętnie uprzykrzał życie LeBronowi.

Świetna obrona Clippersów zgrała się tego wieczoru z kiepską formą ich przeciwników. Wielu komentatorów – w mojej ocenie dość pochopnie – zaczęło zastanawiać się, czy nie jesteśmy świadkami definitywnej zmiany warty. Takiej, jaka nastąpiła przed sezonem w Nowym Jorku. Wieloletni hegemon, jakim byli przecież niegdyś New York Knicks, w zasadzie na własne życzenie ustąpił pola lokalnemu rywalowi z Nets i to nie obiekt tych pierwszych, legendarna Madison Square Garden, jest obecnie Mekką koszykówki w Wielkim Jabłku.

Pytany o to czy rywalizacja Clippers – Lakers będzie gorącą derbową walką o prymat w mieście, LeBron James starał się wywołać wrażenie, jak gdyby w ogóle nie wiedział w czym sprawa. Kluczył. Starał się wykombinować taką odpowiedź, żeby zrobić wrażenie, iż dla niego i jego kolegów z drużyny lokalny przeciwnik nie stanowi żadnej konkurencji. LBJ dodał nawet, że nie jest to szczególna rywalizacja i na spotkania przeciwko Clippersom nie będzie w LAL specjalnej mobilizacji…

Cała mowa ciała wielkiej gwiazdy zdawała się mówić: „Panowie, pytacie o rzeczy nieistotne. W zasadzie to nie rozumiem, po co to całe zainteresowanie i hałas… To tylko jacyś tam grajkowie”.

Reklama

Brak agresji był aż nadto widoczny w drużynie Lakers. Nie tylko w pomeczowych wypowiedziach, ale również – czy raczej: przede wszystkim – na parkiecie. Jakby „Jeziorowcy” uznali, że pierwszy mecz sezonu jest po prostu do rozegrania, a nie do wygrania. Zapomnieli chyba, kto jest ich przeciwnikiem i w jakim kontekście odbyło się to spotkanie. Clippers nie mieli takich problemów z pamięcią. Dlatego literka „W” wskoczyła na ich konto.

***

Jeśli największy gwiazdor Lakers chciał swoim lekceważącym podejściem wywołać u rywali wściekłość i jeszcze większą chęć wygranej, to myślę, że udało mu się osiągnąć swój cel.

Drużyna Doca Riversa, cierpliwie budowana przez ekscentrycznego właściciela Steve’a Balmera, od kilku lat jest tak naprawdę na fali wznoszącej. Kibice zapomnieli już o trójce Paul – Griffin – Jordan, która stanowiła trzon słynnego Lob City. I wydaję się, że to nie tamci gracze, na których tak bardzo niegdyś liczono, lecz właśnie ta nowa drużyna przyniesie kibicom z Los Angeles długo wyczekiwany sukces. Już poprzedni sezon był dobrym dowodem na to, jaką drogą ma iść zespół. Awans do play-offów i bardzo dobra postawa drużyny nie mającej do tej pory w swoim składzie wielkich nazwisk – to były poważne przesłanki, które dały kibicom nadzieję na piękną przyszłość.

Spójrzmy tylko na tę ekipę. Jeden z najlepszych obrońców w NBA, wspomniany Patrick Beverley. Doskonały walczak na tablicach Montrezl Harrell, który wnosi bardzo wartościowego ducha walki do ekipy. Dalej – najlepszy rezerwowy NBA, Lou Williams. Ci goście sami w sobie stanowili solidną inwestycje w przyszłość, nawet jeżeli nie są już młodzieniaszkami. Kawhi Leonard i Paula George to z kolei wielkie postaci dla ligi, które dołączyły do LA Clippers przed obecnymi rozgrywkami. Te wzmocnienia każą stawiać Clippers w roli jednego z faworytów nie tylko do wygrania swojej konferencji, ale być może i całych rozgrywek.

Reklama

Drugi z rzędu pierścnień dla Leonarda? To jak najbardziej możliwe.

Kawhi wybrał Clippers po wielu tygodniach namysłu. Wyborowi temu towarzyszyło ogromne zainteresowanie medialne. Nic dziwnego, chodzi wszak o gracza, który stanowił główną siłę rażenia mistrzowskiej paczki Toronto Raptors. Świetny w defensywie, nieustraszony w ataku. W play-offach jego bezcenne wyrachowanie i niezmiennie chłodna głowa najpierw pomogły w pokonaniu filadelfijskich Sixers (trafił rzut w ostatniej sekundzie decydującego meczu), a później zdecydowały o pewnym rozprawieniu się z zespołem Golden State Warriors, choć ci ostatni byli przecież zdecydowanym faworytem rozgrywek. Spokój i bardzo niechętne okazywanie emocji sprawiły nawet, że twórcy komiksowi zaczęli rysować gracza Raptorów jako jednego z Białych Wędrowców (nieumarłe potwory znane z serialu „Gra o tron”). Dość celne porównanie.

Po skończonych rozgrywkach spekulowano szeroko, czy MVP finałów zostanie na dłużej w Kanadzie, czy jest to tak jednak zwana umowa „one and done”. Chyba pierwsza w historii ligi, która zaowocowała tak spektakularnym tryumfem drużyny. Pochodzący z kalifornijskiego Riverside koszykarz finalnie powrócił w rodzinne strony. Władze Clippers, aby zagwarantować sobie podpis Leonarda na kontrakcie, sprowadziły do zespołu jeszcze jednego świetnego gracza.

Paul George – przez wiele lat podpora Indiana Pacers,  a ostatnio partner boiskowy Russella Westbrooka w Oklahomie – ma być snajperskim wsparciem dla nowego lidera Clippers. W spotkaniu przeciwko Lakers akurat nie zagrał, a mimo to drużyna nie miała problemów na parkiecie. Nie można go lekceważyć – ostatnio prezentował formę, która wepchnęła go nawet do spekulacji na temat nagrody MVP sezonu regularnego.

***

Wróćmy do Jamesa. Czasami wielkie gwiazdy stosują taką metodę deprecjonowania przeciwnika. Przede wszystkim po to, żeby odwrócić uwagę od swojej słabej gry. Niekiedy po prostu starają się umniejszyć znaczenie porażki. Wypadają jednak śmiesznie, to stały punkt tego rodzaju zagrywek.

Nie tylko całe LA, ale każdy wielbiciel NBA widzi gołym okiem rywalizację dwóch drużyn z Miasta Aniołów, a w szczególności tych dwóch zawodników. LeBron i Leonard. Obaj w tym samym mieście, ale ostatecznie nie w tym samym zespole. Na ich konflikcie oparta będzie narracja całego sezonu. Obie drużyny grają w tej samej hali, dzielą ten sam rynek, te same lokalne media będą relacjonować ich grę. Kibic po piątkowym wieczorze spędzonym na oglądaniu popisów Leonarda, następnego dnia pomyśli: „Ok, LeBron – twój ruch”. Tak samo będą reagowali redaktorzy piszący czy relacjonujący spotkania NBA. Obaj koszykarze będą notorycznie pytani o siebie nawzajem, będą nieustannie porównywani i oceniani przez pryzmat występu rywala.

LeBron to wie. Z premedytacją zdecydował się jednak na tonowanie zainteresowania, niestety nie wypadając w tym wiarygodnie. Może poza telenowelą Westbrook – Harden w Houston, walka o palmę pierwszeństwa w Los Angeles będzie najciekawszym tematem związanym z NBA aż do startu play-offów.

***

Niemal równie intrygujące może być oczekiwanie, aż niesforny Ben Simmons z 76ers trafi rzut dystansowy (ponoć trenował naprawdę pilnie), albo przyglądanie się jak, hegemon ostatnich lat – rzecz jasna drużyna Golden State Warriors – staję się zespołem jednym z wielu „zwykłych” tej ligi. Kibice piłkarscy doświadczą tego, gdy Leo Messi zakończy karierę w Barcelonie. Przed „Wojownikami” ciężkie czasu – wielu, oj wielu zawodników postara się o to, by boleśnie się zrewanżować Stephenowi Curry’emu za całe lata upokorzeń.

Mistrzem? Trzymam kciuki za ekipę Philly, no i mam nadzieję, że Derrick Rose z Detroit Pistons ma już wszystkie kontuzje za sobą. Ucieszę się, jeśli uda mu się awansować z Pistonsami do play-offów.

PS Stop zwolnieniom z WF-u!

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...