Reklama

Lewandowski wkracza na planetę nadludzi

redakcja

Autor:redakcja

26 października 2019, 17:51 • 3 min czytania 0 komentarzy

Runda jesienna na europejskich boiskach należy do Roberta Lewandowskiego. Każdą minimalną wątpliwość w tym temacie polski snajper obala w najskuteczniejszy możliwy sposób – strzela bramki. Jest w tym nieskończenie wręcz regularny i zabójczo niezatrzymany. Kolejnymi trafieniami tratuje każdego kolejnego rywala na swojej drodze, utrzymuje Bayern na powierzchni i zgłasza swój akces do coraz wyższych miejsc na liście plebiscytu Złotej Piłki. Tym razem jego kunszt zdecydował o wygranej z Unionem Berlin, a jego wyższość uznać musiał absolutnie bezradny Rafał Gikiewicz. 

Lewandowski wkracza na planetę nadludzi

Sami już nawet nie pamiętamy, kiedy ostatnio gol Lewandowskiego nie wiązał się z jakimś pobitym rekordem. Tym razem w historii niemieckiej ligi zapisał się jako pierwszy zawodnik, który zdobył przynajmniej jednego gola w każdym z pierwszych dziewięciu meczów sezonu Bundesligi. W tegorocznej kampanii ma już na koncie trzynaście goli, a jego konkurenci do miana króla strzelców powoli zaczynają rozumieć, że w tej rywalizacji stoją na straconej pozycji. Polak gra po prostu w innej lidze. Nieosiągalnej dla innych.

W tym sezonie Bayern bez niego nie istnieje. Dla swoich klubowych kolegów jest tym, kim superbohater ze stron amerykańskich komiksów dla zwykłych ludzi jednego z tamtejszych miast. Heroicznie ratuje ich ze wszystkich opresji, które ci sami na siebie ściągają. Brakuje mu właściwie tylko peleryny. Przy tym wszystkim jest całkowicie nieuchwytny dla stoperów drużyn przeciwnych. Nikt nie potrafi go zatrzymać. Chyba, że VAR, bo gdyby nie on Lewandowski z Unionem cieszyłby się z klasycznego doppelpacku.

Swojej gwiazdy nie może nachwalić się Niko Kovac, który na każdej konferencji prasowej podkreśla, jak bardzo cieszy się ze wspaniałej formy swojego lidera, ale na jego miejscu na pewno nie bylibyśmy aż tak weseli. Bawarski zespół nie funkcjonuje tak, jak powinien funkcjonować. I to grzeczny eufemizm, bo momentami poczynania mistrza Niemiec przywodzą na myśl poniedziałkowe popołudnia z Ekstraklasą. I to serio, bo jak wytłumaczyć akcję, w której Kimmich nieco przypadkowo przedziera się między pomocnikami Unionu, oddaje piłkę na skrzydło do Comana, a ten mając w polu karnym kilku swoich kolegów, zdaje się ich nie dostrzegać, zapędza się w dziwaczny drybling, po czym potyka się o własne nogi, wywraca i siłą upadku wypycha piłkę poza linię końcową. Komedia.

Oczywiście to porównanie nieco przejaskrawione, bo piłkarze Bayernu wciąż prezentują dużo jakości, ale takie zagrania i drżenie o wynik w meczu z zespołem, którego liderem środka obrony jest znajdujący się po drugiej stronie rzeki i wracający dopiero do pełni zdrowia Neven Subotić, wydaje się nie do pomyślenia.

Reklama

Z przykrością patrzy się na niedorastającego do miana podstawowego stopera jednego z największych klubów Starego Kontynentu Benjamina Pavarda, który choć pięknym wolejem udowodnił, że gol z Mistrzostw Świata 2018 z meczu z Argentyną nie był przypadkiem, to irytuje dziwaczną niefrasobliwością w defensywie. Momentami jest tak niepewny, że człowiek miałby wątpliwości, czy dać mu do potrzymania kubek z herbatą, ale Niko Kovac nie ma wyboru i musi na niego stawiać, bo… wszyscy pozostali defensorzy są albo kontuzjowani, albo jeszcze gorsi. Najlepiej pokazuje to przykład Jerome Boatenga, który już chyba sam powoli nie wie, co robi w tym zespole. Bliżej mu było do przestarzałego wspominanego Suboticia niż samego siebie z najlepszych lat.

Bardzo dobre zawody zaliczył za to Rafał Gikiewicz, który choć w pierwszej połowie niefortunnie opuścił bramkę i znacznie przyłożył się do tego, że Bayern wyszedł na prowadzenie, to wydatnie zrekompensował się w drugiej części spotkania, broniąc kilka razy w sytuacjach,  których tylko jego bramkarski talent uchronił Union od porażki w wyższych rozmiarach. Przy bramce Lewego był bez szans.

Nie łudźmy się jednak samą formą polskiego golkipera, bo Bayern mógł ten mecz przegrać! Autentycznie. Gdyby nie Lewandowski i Manuel Neuer, który wykazał się świetną intuicją i we wspaniały sposób obronił karnego. Drugiego już nie dał rady. I do końca ekipa z południa Niemiec musiała strzec się błędów, żeby nagle z bezpiecznego 2:0, nie zrobiło się 2:2.

Tym razem jeszcze się udało. Tym razem…

Bayern Monachium 2:1 Union Berlin

Pavard 13′, Lewandowski 53′- Polter 86′ z karnego

Reklama

Fot. Fotopyk

Najnowsze

Niemcy

Niemcy

Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji

Bartosz Lodko
0
Uczestnik Ligi Mistrzów osłabiony. Reprezentant Niemiec nabawił się kontuzji

Komentarze

0 komentarzy

Loading...