Igor Sapała powiedział nam ostatnio w wywiadzie, że piłkarz zaczyna się od stu występów w lidze. Jest to prosta, konkretna i precyzyjna definicja, zazwyczaj bardzo takie lubimy, ale w tym przypadku zgodzić się nie możemy, bo w naszej lidze stówkę gier można nastukać nawet przez zwykłe zasiedzenie. Wystarczyło, że ktoś kiedyś uznał, że się nadajesz, a następnym nie chciało się tego weryfikować i tak już jedziesz. Pijemy oczywiście do kilku kilkunastu, no w porywach kilkudziesięciu bardziej doświadczonych graczy, ale okazuje się, że młodzieżowcy również potrafią doskonale pokazać niedoskonałość tej teorii. Otóż Marcin Listkowski jest już niedaleko, jeszcze w tym sezonie może stuknąć mu wspomniana stówka, a piłkarzem jakoś ciągle nazwać go nie potrafimy.
To jeden z negatywnych bohaterów tej kolejki. Kosta Runjaić raptusem nie jest, gdy patrzymy na to, co dzieje się w Szczecinie, widzimy sporo wzajemnego szacunku na linii trener-piłkarze, a mimo wszystko 21-letni pomocnik sprawił, że szkoleniowiec Portowców stracił cierpliwość i trochę upokorzył swojego zawodnika, ściągając go z boiska kilka minut przed przerwą. W dodatku doszło do tego w meczu z Rakowem, w którym Listkowski na pewno chciał się pokazać.
Czy dziwimy się szkoleniowcowi? Szczerze mówiąc, nie. Zdecydowanie nie. Gdy patrzymy sobie na dotychczasową przygodę tego zawodnika, myślimy sobie nawet, że ludzie mają do niego zaskakująco dużo cierpliwości.
Wypożyczenie do I-ligowego Rakowa Częstochowa miało być dla niego przełomem. U Marka Papszuna na poziomie zaplecza Ekstraklasy chłopak naprawdę dawał radę, zrobiono z niego bardziej gracza środka pola i czuł się z tym doskonale. Podobno chciał nawet zostać w tym klubie na stałe, ale o jego przyszłości decydowała Pogoń i w Szczecinie uznali, że chcą na Listkowskiego postawić. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie były to słowa rzucone na wiatr – Runjaić wystawiał go we wszystkich jedenastu ligowych spotkaniach i aż osiem razy znajdował dla niego miejsce w pierwszym składzie. Było wiele okazji, by się pokazać, ale Listkowski je zmarnował – o ile jeszcze początkowo można było go chwalić za pracę dla zespołu, o tyle z czasem okazało się, że “Listek” nie jest w stanie ani dorzucić nic więcej, ani nawet unikać głupich strat, które tak wpieniły trenera w sobotę.
Popatrzymy na Listkowskiego z perspektywy suchych liczb. Mówimy o piłkarzu, który w Ekstraklasie grał jako:
– środkowy napastnik,
– podwieszony napastnik,
– prawoskrzydłowy,
– lewoskrzydłowy,
– środkowy pomocnik,
– ofensywny pomocnik.
Statystyki podaliśmy w tytule, ale powtórzmy – 76 meczów w lidze (3209 minut), 0 goli, 2 asysty. Porównujemy sobie Listkowskiego na przykład do Filipa Marchwińskiego, który do ligi wprowadzany jest bardzo ostrożnie i widzimy przepaść na korzyść młodego gracza Lecha. Już na samym starcie swojej kariery pokazuje on to, czego Listkowski zrobić nie potrafi, choć to już czwarty sezon, w którym gra w lidze w miarę regularnie (w ogóle szósty).
Nie można być zakładnikiem liczb, ale sorry, ale nikt nam nie wmówi, że nie mają one żadnego znaczenia.
Może ujmijmy to tak – z Listkowskim jest tak źle, że nawet portal Transfermarkt się nad nim lituje. W tym sezonie policzył chłopakowi asystę przy golu Spiridonovicia z Wisłą Płock, choć ostatnie podanie ewidentnie zaliczył Tomas Podstawski, czemu 21-latek się tylko przyglądał (możecie to zobaczyć TUTAJ).
Po raz pierwszy w tym sezonie Listkowski ląduje wśród badziewiaków. Może nawet i ostatni, ale niekoniecznie dlatego, że jego forma tak podskoczy.
W przypadku kozaków zwraca uwagę przede wszystkim powrót Daniego Ramireza, który był stałym bywalcem na początku sezonu, stąd liczba nominacji przy jego nazwisku jest całkiem zacna (po drodze był też raz w badziewiakach). Więcej ma ich tylko Dominik Furman, który bardzo fajnie zareagował na powołanie i razem z kolegami rozklepał Arkę Gdynia.
Fot. FotoPyK
Wspaniałą 11. kolejkę podsumowaliśmy w Lidze Minus.