22 błędy wpływające na wyniki meczów i 6 wypaczonych spotkań – taki jest bilans ekstraklasowych sędziów po dziesięciu kolejkach Ekstraklasy. Czy to dużo? Biorąc pod uwagę poprzednie sezony – nie, bywało więcej. Jednak biorąc pod uwagę, że sędziowie mają do dyspozycji system wideoweryfikacji, kilkanaście (kilkadziesiąt?) kamer na stadionie i dwóch arbitrów w wozie do pomocy – wydaje się, że wciąż jest źle.
Nie będziemy ściemniać – tak, my też mylimy się w ocenie arbitrów w naszych pomeczowych ocenach. Czasami nie dojrzymy czegoś w trakcie spotkania i dopiero na powtórkach widzimy, że “hej, przecież to było jawne podcięcie w polu karnym, jak mógł nie zagwizdać?!”. Bywa też tak, że dopiero po wgłębieniu się w przepisy i wytyczne okazuje się, że sędzia podjął prawidłową decyzję, a my na gorąco się po nim przejechaliśmy. Niemniej co tydzień robiąc “Niewydrukowaną tabelę” możemy na spokojnie i rzetelnie ocenić to, ile razy arbitrzy popełnili błędy.
Mamy wrażenie, że bardziej miarodajne od naszych ocen są właśnie te analizy wtorkowe, które widzicie na Weszło. I dlatego po dziesięciu kolejkach uznaliśmy, że czas powiedzieć “sprawdzam” oraz wyłonić arbitrów, którzy od początku sezonu są w bardzo dobrej formie i tych, których wolelibyśmy już nie oglądać.
Oto podsumowanie dotychczasowych serii gier. Na zielono zaznaczyliśmy mecze bezbłędne, na czerwono spotkania z poważnymi wtopami, a na szaro są kolejki, w których dany sędzia nie prowadził żadnego meczu w Ekstraklasie:
Co się rzuca w oczy? Przede wszystkim bezbłędna postawa dwójki Tomasz Musiał oraz Piotr Lasyk. O ile – takie mamy przynajmniej wrażenie – Musiał jest sędzią cenionym i o uznanej renomie, o tyle na Lasyka patrzy się z przymrużeniem oka. Taki solidny ligowiec. Dajmy na to – odpowiednik Sasy Balicia wśród sędziów. Albo Davida Niepsuja. Albo Łukasza Burligi. Wiecie o co chodzi – ni to poziom reprezentacyjny, ni to szrocik, ale też żaden klub z aspiracjami mistrzowskimi nie kleiłby wokół nich swojej kadry.
Tymczasem łącznie dwójka Musiał i Lasyk posędziowała już 12 spotkań w tym sezonie i nie popełnili oni ani jednej rażącej gafy. Jeśli chodzi o te poważne błędy, mamy na myśli gole po spalonych, niesłusznie podyktowane rzuty karne lub karne podyktowane za padolino, a także czerwone kartki pokazane w niewłaściwych momentach lub pobłażanie, gdy zawodnikowi należało się wykluczenie.
Lasykowi na pewno długo będą pamiętać w Płocku ten mecz z Jagiellonią, w którym błąd sędziego przesądził o tym, że Wisła nie zagrała w europejskich pucharach. Ale od tego czasu minął już ponad rok i na przestrzeni tych kilkunastu miesięcy sędzia Lasyk wyrósł na czołowego arbitra Ekstraklasy. Być może nawet na najlepszego – w tym sezonie wybieralibyśmy pewnie między nim, Musiałem i Frankowskim.
100% skuteczności ma też Łukasz Szczech, natomiast on prowadził mniej niż połowę z możliwych do poprowadzenia kolejek, zatem dajemy sobie jeszcze na wstrzymanie. Bliski statusu nieomylnego natomiast jest też Bartosz Frankowski, który już od jakiegoś czasu znajduje się na wyraźnej fali wznoszącej i już w poprzednim sezonie uznawaliśmy go za ligową czołówkę. Sędzia z Torunia pomylił się ledwie raz – w 9. kolejce nie odgwizdał rzutu karnego po faulu na Jose Kante w starciu Cracovii z Legią. Na jego szczęście ten klops nie wpłynął na wynik meczu. W podobnej sytuacji jest sędzia Przybył – jemu nie wyszedł jednie mecz Lechii z Koroną. Tam jednak bardziej zawalili jego asystenci, którzy nie zauważyli dwóch spalonych przy golach dla gdańszczan, zatem trudno się czepiać w tej sytuacji arbitra głównego. Od tego jest wóz i po to na liniach biegają panowie z chorągiewkami.
Stosując zasadę “najpierw pochwal, później skrytykuj” – przechodzimy do sędziów, których postawą jesteśmy rozczarowani. Martwi nas przede wszystkim obniżka formy Tomasza Kwiatkowskiego, który często świetnie panuje nad meczami, łapie fajny kontakt z zawodnikami i nie demoluje spotkań jakimś totalnym aptekarstwem. Problem w tym, że ostatnio nie widzi fauli w polu karnym. W dwóch ostatnich kolejkach nie podyktował trzech klarownych jedenastek – dwa faule na Brownie Forbesie w starciu z Wisłą Płock oraz miękkie, ale jednak wapno dla ŁKS-u w meczu z Arką Gdynia. A jeśli do tego dorzucimy brak drugiej żółtej kartki i w konsekwencji czerwonej dla Sławomira Peszki w spotkaniu z Lechem Poznań, to robi nam się katastrofalna statystyka. Najpierw pięć kolejek bez błędów, a później cztery wtopy w trzech meczach z rzędu i to takie, które wypaczyły wynik dwóch rywalizacji.
Podobnie sprawa ma się z arbitrem, który chyba jak żaden polaryzuje kibiców Ekstraklasy. Ale, panie Szymonie, taka cena popularności. Sędzia Marciniak dobrze wszedł w sezon, pięć spotkań na czilku, pamiętamy nawet kilka trudnych sytuacji, w których nie biegał do telewizorka, a rozstrzygał je prawidłowo. I nagle – bang – dwa błędy w meczu Jagiellonia – Legia (brak drugiej żółte kartki dla Romanczuka, brak karnego dla Jagi za faul w samej końcówce). Dwa tygodnie później wtopa z brakiem czerwonej kartki dla Jose Kante, który znokautował Michała Nalepę. Efekt? Marciniak pod względem odsetka bezbłędnych meczów spadł dopiero na 9. miejsce w naszym rankingu sędziów ekstraklasowych.
Kwiatkowskim i Marciniakiem jesteśmy tymczasowo rozczarowani, bo wiemy, że stać ich na lepszy poziom. Natomiast – uwaga, fanfary – przechodzimy teraz do naszego ulubieńca.
Mariusz Złotek, arcymag błędów i rekordzista pod względem popełnionych gaf. Wyliczmy:
– tu nie widział karnego dla Lecha
– tu widział karnego dla Rakowa
– tu nie widział czerwonej kartki dla Kasperkiewicza
– tu nie widział karnego dla Korony
– tu nie widział karnego dla Legii
– tu nie widział spalonego Lopesa (okej, znów – błąd asystenta, nie jego, ponadto kwestie centymetrów)
Po hat-tricku w meczu Rakowa z Lechem został urlopowany na cztery kolejki. I bardzo dobrze. To znaczy – dobrze, choć pewnie wolelibyśmy, by ten urlop trwał dłużej. Natomiast Złotek już w tym tygodniu wraca do prowadzenia Ekstraklasy i jedzie na mecz Cracovii z Górnikiem Zabrze. Już się boimy. Mówimy tu przecież o arbitrze, który w jednym meczu popełnił więcej błędów od Dobrynina, Frankowskiego, Jakubika, Lasyka, Musiała, Raczkowskiego i Szczecha RAZEM WZIĘTYCH.
fot. FotoPyk