Trzynaście tytułów jako zawodnik, już w roli trenera z kolei trzy mistrzostwa Włoch, dwa włoskie Superpuchary, mistrzostwo Anglii, Puchar Anglii, trzy nagrody trenera roku w Serie A. Antonio Conte to człowiek sukcesu, który nawet na początku swojej kariery szkoleniowej zdążył wygrać Serie B z Bari. I mimo to, przez te wszystkie lata, zarządzając zespołami mistrzów Włoch i Anglii, tylko jeden jedyny raz odniósł prawdziwy sukces w Lidze Mistrzów – a stało się to ponad dwadzieścia lat temu, gdy uniósł uszaty puchar jako piłkarz Juventusu.
Wczoraj wydawało się, że szkoleniowiec Interu Mediolan wreszcie zaczyna mierzyć się z klątwą rozgrywek, w których ewidentnie mu nie idzie. Do przerwy Inter wyglądał na Camp Nou jak drużyna kompletna – świetna gra w ofensywie, pewna i konsekwentna linia obronna, do tego jeszcze ten znakomity Sensi. Po wtopie z pierwszej kolejki, gdy mediolańczycy w ostatnich minutach uratowali remis ze skazywaną na pożarcie Slavią Praga, nie było już śladu.
A potem bez większych ceregieli Suarez wpakował Interowi dwa gole, co przy jednoczesnym wyjazdowym zwycięstwie Borussii Dortmund w Pradze, zdecydowanie skomplikował sytuację Interu Mediolan.
Oczywiście, za nami dopiero dwie kolejki, ale ma już za sobą ten w teorii najłatwiejszy mecz, czyli Slavię u siebie oraz porażkę z Barceloną, z którą BVB potrafiło ugrać punkty. Scenariusz, w którym Inter żegna się z Ligą Mistrzów już po fazie grupowej jest coraz bardziej prawdopodobny, co potwierdzają kursy bukmacherów – 1,02 na Barcelonę i 1,20 na Borussię.
Dla Conte to niestety nie byłaby pierwszyzna. Choć ten ekspresyjny trener tańczący przy linii ma opinię znakomitego taktyka i świetnego motywatora, w dodatku człowieka, który potrafi wygrywać ligowe rozgrywki, z Ligą Mistrzów przygody ma dość krótkie. Jeśli najczarniejszy scenariusz dla Interu się potwierdzi, ekipa z San Siro będzie już trzecim klubem Włocha, który nie spełnił przedsezonowych oczekiwań związanych z grą w europejskiej elicie.
Wcześniejsze wtopy? Zacznijmy może od Juventusu.
JUVENTUS: dwa podejścia, ćwierćfinał i odpadnięcie w fazie grupowej
Pierwszy sezon był oczywiście pod tym względem dość prosty – Conte dostawał zespół, który zakończył rozgrywki na siódmym miejscu i mógł w całości skupić się na krajowych wyzwaniach, nie przeszkadzała mu w tym nawet ta upierdliwa czwartkowa Liga Europy. Ze swojego zadania wywiązał się świetnie, bo sprawił, że Juve wróciło na tron, a i w Pucharze Włoch doszło do samego finału. Jeśli dziś piszemy o hegemonii Juve, które niepodzielnie rządzi Włochami od wielu lat – tamten sezon był pierwszym poważnym krokiem na drodze do dzisiejszej sytuacji. Zresztą, co tu dużo pisać – jedna jedyna porażka tamtego sezonu, to finał pucharu w Rzymie, w lidze Turyn był niepokonany – do 23 zwycięstw dorzucił 15 remisów.
W drugim sezonie w lidze było nadal świetnie – Juventus obronił mistrzostwo, ale w Lidze Mistrzów zaczęło się to, co trwa u Conte do dzisiaj. Pierwsze zwycięstwo? Dopiero w czwartej serii spotkań, po wcześniejszych remisach z Szachtarem Donieck i Chelsea, ale również duńskim Nordsjaelland. Awans z dość prostej grupy Juve zapewniło sobie dopiero w ostatnim meczu, po swojaku Kuchera. W ćwierćfinale zbyt silny dla Starej Damy okazał się Bayern, który pewnie wygrał oba mecze i definitywnie zakończył pierwszą przygodę Conte w roli trenera w Champions League.
Tu dochodzimy do rozgrywek 2013/14, podczas których Juventus ze statusu “powracającej legendy” rósł do miana “gigant nie do ogrania”. W lidze włoskiej ten zespół po prostu niszczył przeciwników – zdobywając w 38 meczach aż 80 goli i gromadząc 102 punkty. Od połowy września do połowy stycznia podopieczni Antonio Conte wygrali 16 z 17 ligowych meczów i wydawali się na tyle mocni, by walczyć może i o triumf w Lidze Mistrzów. Sęk w tym, że to uczucie towarzyszyło fanom futbolu od piątku do niedzieli, gdy Juve rozstawiało po kątach przeciwników z Mediolanu czy Rzymu. W tygodniu trzeba było zagrać na przykład z Galatarasay i robił się duży problem.
Czy to najbardziej rażąca różnica między poziomem piłkarskim drużyny Conte na krajowym podwórku, a jej dokonaniami w Europie? Na pewno sezon 2013/14 to jedno z większych rozczarowań w jego karierze szkoleniowej. W Lidze Mistrzów Juventus ugrał całe 6 punktów w 6 meczach, z Galatasaray – remis i porażką, z Kopenhagą remis. Trzecie miejsce z dwoma punktami przewagi nad rywalem z Danii. Kompletna klapa, a przecież to był ten sam okres, ten czas, gdy Juve na Półwyspie Apenińskim wydawało się niedoścignionym wzorcem drużyny piłkarskiej. W Lidze Europy Conte doszedł do półfinału, ale ani to, ani mistrzostwo nie mogły przekreślić rozczarowania w LM. Po sezonie Conte się zawinął i rozpoczął pracę z reprezentacją Włoch.
CHELSEA: jedno podejście, odpadnięcie w 1/8 finału
Początek analogiczny jak w Juventusie. Conte przejmował drużynę pogrążoną w kryzysie, która we wcześniejszym sezonie zajęła kompromitujące 10. miejsce. Włoski szkoleniowiec z miejsca wjechał w ligę jak Suarez między obrońców jego Interu we wczorajszym meczu. Od października do grudnia Chelsea wygrała 13 kolejnych meczów, tracąc w tym okresie tylko cztery bramki przy 32 zdobytych. The Blues zdobyli mistrzostwo a Conte – podobnie jak w debiutanckim sezonie w Juve – dołożył do tego finał krajowego pucharu.
Niestety dla Conte – mistrzostwo Anglii oznaczało, że trzeba będzie trzeci raz zmierzyć się z Ligą Mistrzów. Tym razem udało się przejść grupę w miarę suchą stopą – o ile można nazwać tak utratę sześciu goli w dwumeczu z Romą – ale już w kolejnej fazie Conte trafił na Barcelonę i ponownie odpadł na pierwszej poważniejszej przeszkodzie.
Co gorsza – w tym wypadku kryzys na europejskich boiskach przekładał się na dyspozycję Chelsea w Anglii, klub zajął piąte miejsce w lidze i w następnych rozgrywkach Ligi Mistrzów już po prostu nie wziął udziału.
***
Biorąc pod uwagę, że były pomocnik reprezentacji Włoch rozpoczął swoją karierę trenerską już ponad dekadę temu, a od dobrych 8 lat gra w ścisłej menedżerskiej Ekstraklasie – wygląda to wszystko dość kiepsko. Jasne, swoje zrobiła służba dla kraju, gdy pełnił rolę selekcjonera. Nie miał też wpływu na to, że i w Juventusie, i w Chelsea zaczynał w momencie, gdy oba kluby były poza Ligą Mistrzów. Ale kurczę, Nordsjaelland? Kopenhaga? Slavia Praga?
Co ciekawe – to nie jest tak, że Conte skupiał się na rozgrywkach krajowych i lekceważył przeciwników – widać to na przykładzie tej najświeższej Slavii. Cztery dni później Inter grał prestiżowe derby Mediolanu i w pierwszym składzie wykonał tylko dwie zmiany. Na przegrany mecz z Galatasaray z czasów Juventusu, gdy turyńczycy sensacyjnie odpadli w fazie grupowej, Conte wystawił skład, który do dziś budziłby grozę w rywalach:
Buffon – Barzagli, Bonucci, Chiellini – Lichtsteiner, Pogba, Vidal, Marchisio, Asamoah – Tevez, Llorente
To nie jest Napoli, które jest tak zakręcone na punkcie scudetto, że było w stanie wystawiać rezerwy na naprawdę istotne mecze na arenie europejskiej, byle zachować swoje gwiazdy w pełni sił na kolejne bitwy na krajowym froncie. Po prostu Conte nie potrafił jak dotąd przełożyć swojej fantastycznej pracy w rozgrywkach ligowych na rywalizację międzynarodową. Inter w tym sezonie Serie A zaczął od sześciu przekonujących zwycięstw, Lazio czy Milan z przebiegu gry powinny przegrać kilkoma golami. Bramki w lidze? 13:2. W Lidze Mistrzów? 1 punkt, gole 2:3.
Jest za wcześnie, by skreślać mediolańczyków, ale jednocześnie trzeba być uczciwym: nawet jeśli założymy, że remis z Nordsjaelland to po części dzieło asystenta Conte, Angelo Alessio, to i tak wpada na konto byłego selekcjonera Italii. Trener prowadząc mocne drużyny skompletował już:
– remis i porażkę z Galatasaray
– remis z FC Kopenhaga
– remis ze Slavią Praga
– remis z Nordsjaelland
Ogółem w 16 ostatnich meczach Ligi Mistrzów – czyli od przegranego ćwierćfinału z Bayernem, będącym jednocześnie jego największym sukcesem na tym polu – Conte wygrał 4 razy, dwukrotnie z Karabachem i raz z Kopenhagą; z mocniejszych rywali – tylko Atletico Madryt.
Sytuacja wygląda tak: albo Conte się przełamie z Dortmundem, albo zaczniemy mówić o klątwie. Z drugiej strony – detronizacja Juventusu to obsesja całej włoskiej ligi. Jeśli trener Interu tego dokona, może nawet zająć miejsce za Slavią Praga i pewnie nikt nie będzie po sezonie miał pół słowa pretensji.
Fot.FotoPyK