Zapachniało dzisiaj sensacją na Etihad Stadium. Manchester City, który całkiem niedawno rozwalcował w lidze Watford 8:0, a sytuacji miał wtedy na jakiejś 80:0, po godzinie gry remisował bezbramkowo w Lidze Mistrzów z Dinamem Zagrzeb. Ekipa Nenada Bjelicy nie miała kompletnie nic do powiedzenia pod bramką Edersona, ale jakimś cudem udawało się gościom utrzymywać bezbramkowy rezultat. Do czasu. W 66 minucie faworyci przełamali opór Chorwatów i uniknęli potknięcia, moszcząc się wygodnie na pierwszej lokacie w tabeli.
Gdyby Dinamo zanotowało punkcik na obiekcie Manchesteru City, byłoby już naprawdę doskonale ustawione na dalszą część fazy grupowej. W pierwszej kolejce mistrzowie Chorwacji wygrali przecież w efektownym stylu z Atalantą Bergamo. Cztery oczka po dwóch meczach to na pewno bilans, o jakim Nenad Bjelica nawet nie marzył. No i ostatecznie były trener Lecha Poznań musi obejść się smakiem. Może oczywiście po dzisiejszym spotkaniu gratulować swoim podopiecznym waleczności, heroizmu, a swojemu golkiperowi paru niesamowitych interwencji, no ale nie ma się co czarować – gdyby “Obywatele” dzisiaj nie wygrali, byłoby to z ich strony gigantyczne frajerstwo. Przeważali nad rywalami od pierwszej do ostatniej minuty spotkania.
Statystyki są tutaj miażdżące i dobrze oddają przebieg meczu. Dinamo oddało trzy strzały na bramkę, w tym tylko jeden celny. Miało ledwie 29% posiadania piłki. Cuda się w futbolu zdarzają, ale – jak to z cudami bywa – niezwykle rzadko. Dzisiaj w Manchesterze żaden nie nastąpił. Najpierw Raheem Sterling napoczął gości, a w doliczonym czasie gry Phil Foden zwieńczył dzieło.
Nie było to efektowne zwycięstwo The Citizens, ale trzy punkty są na koncie i to chyba dla ekipy Pepa Guardioli w tej chwili najważniejsze. Oni mają zacząć błyszczeć wiosną, nie jesienią.
MANCHESTER CITY 2:0 DINAMO ZAGRZEB (R. Sterling 66′, P. Foden 90+5′)
***
W drugim spotkaniu grupy C ważne zwycięstwo zanotował Szachtar Donieck. Ukraińska ekipa wywozi trzy punkty ze stadionu Atalanty Bergamo, stawiając Włochów w niezwykle trudnym położeniu. Podopieczni Gian Piero Gasperiniego po dwóch kolejkach fazy grupowej mają na koncie okrąglutkie zero punktów i dwumecz z Manchesterem City przed sobą. Ciężko będzie tu powalczyć o cokolwiek innego niż trzecia lokata w stawce i przeskok do Ligi Europy. A Szachtar ma oczywiście chrapkę na wyjście z grupy.
Spotkanie Atalanty z doniecką ekipą miało dramatyczny przebieg. Po kwadransie gry gospodarze wykonywali rzut karny, lecz Josip Ilicić katastrofalnie spudłował. To jednak niespecjalnie Atalantę podłamało, bo włoska drużyna już dwanaście minut później wyszła na prowadzenie. Udało się jej jednak roztrwonić zaliczkę – goście gola na wagę zwycięstwa zdobyli w szóstej minucie doliczonego czasu gry, po kapitalnej, dwójkowej akcji dwóch dwudziestolatków. Dodô fenomenalnie podał na wolne pole, a Manor Solomon jakimś cudem oszukał obrońców oraz bramkarza i wpakował piłkę do pustaka. Dramat Atalanty.
ATALANTA BERGAMO 1:2 SZACHTAR DONIECK (D. Zapata 28′ – J. Moraes 41′, M. Solomon 90+5)
***
Dla Juventusu mecz z Bayerem Leverkusen był jak spacer w ciepły jesienny wieczór – lekki, łatwy i przyjemny. Mistrzowie Włoch nie musieli nawet wrzucić czwartego biegu, by rozgromić „Aptekarzy” 3:0. Drużyna z miasta FIATA miała dwóch bohaterów: Gonzalo Higuaina, który strzelił pierwszego gola i zaliczył asystę przy drugim trafieniu oraz Cristiano Ronaldo. Portugalczyk jest prawdziwym katem niemieckich drużyn. W 25. starciu z klubem zza naszej zachodniej granicy zdobył 27. bramkę.
W przeciwieństwie do większości piłkarzy „Juve”, którzy nie musieli się szczególnie wysilać, lekko łysiejący, z widoczną oponką na brzuchu Higuain starał się za trzech. Argentyńczyk harował najwyraźniej chcąc udowodnić, że pogłoski o jego piłkarskiej emeryturce są mocno przesadzone. Do niedawna jeden z czołowych atakujących świata, ostatnio zjeżdżał w dół po równi pochyłej. W Milanie go pogoniono, bo musiał zrobić miejsce dla Krzysztofa Piątka. Wrócił do Turynu, gdzie nie widział dla niego miejsca ówczesny trener bianconerich, Massimiliano Allegri, który zimą oddał Argentyńczyka na wypożyczenie do Chelsea. Gonzalo nie podbił Premier League. W 14. meczach zdobył raptem pięć bramek, co dla zawodnika, który w 2016 roku przechodził z Napoli do Juventusu za 90 mln euro, jest mizernym osiągnięciem.
W Londynie wicemistrz świata z 2014 roku miał jednak to szczęście, że spotkał Maurizio Sarriego, starego znajomego z Neapolu. Trener mu zaufał i, kiedy latem objął „Starą Damę”, to zabrał do 32-latka do Turynu.
Do meczu z Bayerem wydawało się, że szkoleniowiec popełnił błąd, bo Gonzalo, tylko raz trafił do siatki w Serie A. Po Leverkusen, nikt już nie będzie pamiętał o słabym początku rozgrywek Higuaina. Argentyńczyk najpierw w 17. minucie huknął zza pola karnego. 1:0. W 62. minucie zaliczył asystę, świetnie obsługując podaniem Federico Bernardeschiego, który trafił na 2:0. Gdyby Bernardeschi i Ronaldo mieli nieco lepiej nastawione celowniki, to Higuain zszedłby z boiska nie z jednym, ale z trzema kluczowymi podaniami na koncie.
Niemcom ostatni cios zadał Ronaldo, który precyzyjnym uderzeniem z pola karnego wykończył kapitalnie podanie od Paulo Dybali.
Gracze Bayeru na tle Juve zaprezentowali żałośnie. Byli przestraszeni, a kiedy już zdołali opanować drżenie łydek i ruszali do przodu, co udawało im się głównie po przerwie, to ich ataki rozbijały się defensywę Starej Damy. Dość powiedzieć, że przez ponad 90. minut „Aptekarze” nie oddali żadnego celnego strzału na bramkę Wojciecha Szczęsnego, który szczególnie w pierwszej połowie setnie się wynudził.
Obserwując Juventus, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że stracie z Bayerem było dla Włochów strzeleckim przetarciem przed czekającymi ich w sobotę Derbami Italii, czyli pojedynkiem z Interem Mediolan, który w tym sezonie wygrał wszystkie mecze w lidze.
JUVENTUS – BAYER LEVERKUSEN 3:0 (Higuain 17, Bernardeschi 62, Ronaldo 89)
***
Mauro Icardi otworzył licznik w barwach Paris Saint-Germain. 26-letni napastnik zdobył zwycięską bramkę w Stambule, gdzie PSG skromnie, 1:0 pokonało miejscowe Galatasaray. Mecz, co tu kryć, do jednej bramki. Wymiary zwycięstwa przyjezdnych oczywiście skromne, ale jest to triumf ze wszech miar zasłużony. Keylor Navas miał naprawdę niewiele do roboty, a kiedy już goście zmuszali go do interwencji, to bez trudu stawał na wysokości zadania.
Trzy punkty zapisuje też na swoim koncie Crvena zvezda. Belgradzka ekipa, która tak ambitnie w zeszłym sezonie Ligi Mistrzów dokazywała w grupie śmierci przeciwko Liverpoolowi, Napoli i PSG, teraz ma chyba ochotę, by skorzystać na kiepskiej formie Tottenhamu i powalczyć o coś więcej, niż tylko miejsce numer trzy w stawce. Serbowie – z kłopotami, ale jednak – ogolili przed własną publicznością Olympiakos Pireus i w tej chwili znajdują się na drugiej lokacie w tabeli, a przed nimi dwumecz właśnie z finalistą poprzednich rozgrywek.
Grecy postawili trudne warunki Crvenie. Wyszli na prowadzenie po fatalnym błędzie obrońcy gospodarzy i dowieźli je do przerwy. Dopiero w drugiej połowie gospodarze zdominowali widowisko, zdobywając ostatecznie trzy bramki. Spotkanie zostało w jakimś sensie ustawione przez czerwoną kartkę, jako obejrzał Yassine Benzia. Od momentu, w którym Olympiakos zaczął grać w dziesiątkę, Crvena wyraźnie złapała wiatr w żagle. Dwubramkowe prowadzenie udało się jej jednak ustanowić bramkami zdobytymi dopiero w 87 i 90 minucie. Warto sobie te gole obejrzeć – tak bliźniaczo do siebie podobne dośrodkowania z rzutów rożnych, że naprawdę nie może dziwić frustracja bramkarza z Pireusu, który ostro zrugał swoich obrońców za fatalne błędy w kryciu.
GALATASARAY 0:1 PSG (M. Icardi 52′)
CRVENA ZVEZDA BELGRAD 3:1 OLYMPIAKOS PIREUS (M. Vulić 62′, N. Milunović 87′, R. Boakye 90′ – R. Semedo 37′)
O spotkaniu Realu Madryt z Clubem Brugge poczytacie TUTAJ, o epickiej batalii Tottenhamu z Bayernem TUTAJ, a o “polskim” meczu Lokomotiwu Moskwa z Atletico Madryt TUTAJ.
fot. NewsPix.pl