Ekipa Williamsa robi w tym sezonie wszystko, by kibice Formuły 1 uznali ją za zbędny element. Wyniki to jedno, ale cała otoczka – znikające części, rozpadające się bolidy, wszelkie wypowiedzi wysoko postawionych postaci – sprawia, że Williams przy reszcie zespołów wygląda jak umyślna parodia czy inny pastisz. Dziś dostaliśmy tego kolejny dowód. Niestety, kosztem Roberta Kubicy.
Napisalibyśmy, że to cyrk, ale nie chcemy obrażać cyrkowców. Napisalibyśmy, że to burdel, ale pewnie nawet one są lepiej zorganizowane od ekipy z Grove. To, co dzisiaj się stało, przekracza wszelkie granice. Nie przypominamy sobie takiej sytuacji w Formule 1 i serio, trudno wyobrazić nam sobie, by zrobiła to którakolwiek z pozostałych ekip. Bo one – choć czasem ich wyczyny też przyprawiają nas o śmiech – przynajmniej starają się być profesjonalne. Williams nie.
Ale o co właściwie chodzi? Dobra, no to po kolei. Po naprawdę niezłym starcie Robert Kubica zyskał kilka pozycji. Potem, wykorzystując neutralizację, zjechał po twarde opony, planował, że dojedzie w nich aż do mety. Strategia ryzykowna, ale taka, która mogła naprawdę sporo dać. Tyle tylko, że jego ekipa najpierw ściągnęła go do boksu, a potem – po awarii i wypadku Russella – zdjęła z toru. W tamtym momencie podejrzewaliśmy, że może po prostu w obu bolidach wystąpił ten sam problem i Roberta ściągnięto, zanim zdążyłby się rozwalić.
To byłoby jednak za proste, w końcu to Williams. Tu decyzje muszą wzbudzać niedowierzanie i śmiech – tyle że taki przez łzy.
Dlaczego więc ściągnięto Roberta? Bo (uwaga!) w brytyjskiej ekipie stwierdzili, że muszą oszczędzać części, a Kubica nie ma szansy na punkty. Innymi słowy: z zespołem jest już tak źle, że zaczyna mu brakować części na kolejne wyścigi, więc ściągają jednego ze swoich kierowców. I to nie nasz wymysł, potwierdził to rzecznik ekipy. Gdyby ktokolwiek miał tam choć trochę oleju w głowie, to stworzyłby nawet fikcyjną usterkę, żeby tylko nie podawać takiej informacji. Tym bardziej wprost. Tyle że tu, najwidoczniej, tego oleju brakuje.
No bo jak to w ogóle brzmi? “Zdjęliśmy kierowcę, bo nie miał szans na punkty”. Cholera, to po co oni jeździli w pozostałych wyścigach? Przecież jeszcze przed startem każdego z nich teoretycznie jasne było, że punktów nie będzie (a Kubicy mimo wszystko udało się jakoś jeden zdobyć). Równie dobrze można było rozegrać ten sezon F1 bez nich. Oszczędziliby sobie i nam rozczarowań, a sama Formuła stałaby się bardziej prestiżowa. Bo jakby nie było – tak jeżdżąca ekipa jak Williams, tylko ten prestiż obniża.
A wiecie, co w tym wszystkim jest najlepsze? Kubica, zjeżdżając do boksu, był przekonany, że pojedzie dalej. Sam o tym powiedział. Już po wyjściu z bolidu nie miał zielonego pojęcia, dlaczego kazano mu zakończyć wyścig, przy okazji przeszkadzając w osiągnięciu jedynego celu, o jaki tak naprawdę mógł powalczyć – ukończenia wszystkich Grand Prix w sezonie. Gdyby to był nie Polak, a taki Kimi Raikkonen, to połowę wywiadu po takiej decyzji trzeba byłoby pewnie wypikać. I szczerze mówiąc trochę żałujemy, że Robert gryzie się w język. Aldonie Marciniak powiedział jedynie, że “mógłby coś na ten temat powiedzieć, ale mogłoby to zostać źle odebrane, więc nie powie nic”.
Nie wiemy, czym Williams nas jeszcze zaskoczy w tym sezonie, ale już się tego obawiamy. Bo większość jego decyzji powoduje, że problemy ma Robert Kubica. Zresztą jedną z ciekawszych rzeczy, jaką Polak powiedział po wyścigu, było to, że już w piątek zgłaszał problem z bolidem. I w sumie na tym sprawa się skończyła, bo nic z tym nie zrobiono. Jeśli tak to ma wyglądać, to naprawdę cieszymy się, że Robert już zdecydował się ten zespół opuścić. Bo to czysty komediodramat. Niby momentami się śmiejemy, ale tak naprawdę to śmieszne ani trochę nie jest.
Fot. Newspix