Doliczony czas gry pierwszej połowy meczu Auxerre – Lorient na zapleczu Ligue 1. 18-letni Matteo Guendouzi wykonuje kompletnie bezsensowny wślizg. Na połowie rywala, tuż przy linii bocznej, w sytuacji nawet nie zerowego, a ujemnego zagrożenia. Czerwona kartka, plan na drugą połowę trenera Lorient, który zaraz ma przekazać w szatni, sypie się jak piasek z butów po spacerze plażą. Auxerre zwycięża 1:0 po golu strzelonym rywalowi grającemu drugie 45 minut w osłabieniu.
Carabao Cup 2018/19, mecz Arsenalu z Blackpool. Kanonierzy prowadzą pewnie 2:0, gdy piłka spada w ich strefę obronną, za plecy Guendouziego. Ratuje się faulem, ściągnięciem zawodnika rywali, mimo że ubezpiecza go w tym momencie Carl Jenkinson. Francuz rozgrywający bardzo dobry mecz wylatuje z boiska, co może i nie kosztuje Kanonierów zwycięstwa (mecz kończy się 2:1), ale Francuz knoci plan Unaia Emery’ego na kolejny, znacznie ważniejszy mecz. Menedżer już wie, że przeciwko Liverpoolowi z Guendouziego nie skorzysta.
Któż z nas w wieku nastoletnim nie popełniał głupich, naiwnych błędów? Rzecz w tym, że te dwa, to przypadki absolutnie unikatowe – Matteo Guendouzi jest bowiem piłkarzem niezwykle dojrzałym. Zawodnikiem, który natychmiast podbił serca kibiców Arsenalu i wokół którego – choć był najtańszym wzmocnieniem lata 2018 – Kanonierzy mogą budować drugą linię na lata.
Mało kto pomyślałby, że taki osąd będzie możliwy już dziś. Że „Guendouzi” to będzie pierwsze nazwisko, jakie przyjdzie do głowy selekcjonerowi reprezentacji Francji, gdy okaże się, że zgrupowanie Les Bleus musi opuścić lider kadry Paul Pogba. Gdy podczas niezwykle intensywnego lata, jedynego, podczas którego transferami Arsenalu zawiadował wyjęty z Borussii Dortmund, ale pogoniony już jakiś czas temu Sven Mislintat, Matteo Guendouzi był wzmocnieniem z gatunku tych najskromniejszych. Torreira, Leno, Papasthatopoulos – to były nazwiska znaczące więcej lub mniej, ale cokolwiek w europejskiej piłce. Guendouziego wyjmowano za około 7 milionów funtów z drugoligowego francuskiego Lorient. Wydawać by się mogło, że zawodnik szerokiego składu to – cytując klasyka – maks, co może z niego być.
I tak jak bardzo często oczekiwania mocno rozjeżdżają się z rzeczywistością, tak było i tutaj. Z tym, że rzeczywistość zajechała zdecydowanie wyżej. Tylko sześciu zawodników z pola uzbierało w poprzednim sezonie więcej minut we wszystkich rozgrywkach.
1. Pierre Emerick Aubameyang – 3 859 minut
2. Granit Xhaka – 3 441 minut
3. Sokratis Papasthatopoulos – 3 375 minut
4. Shkodran Mustafi – 3 333 minuty
5. Alexandre Lacazette – 3 327 minut
6. Lucas Torreira – 3 219 minut
7. Matteo Guendouzi – 3 040 minut
8. Nacho Monreal – 2 898 minut
9. Alex Iwobi – 2 839 minut
10. Sead Kolasinac – 2 789 minut
Tylko czterem udało się rozegrać większą liczbę spotkań. Pomiędzy piątym Guendouzim a resztą jest już naprawdę pokaźna przepaść.
1. Alex Iwobi – 51 meczów
. Pierre-Emerick Aubameyang – 51 meczów
3. Lucas Torreira – 50 meczów
4. Alexandre Lacazette – 49 meczów
5. Matteo Guendouzi – 48 meczów
6. Shkodran Mustafi – 40 meczów
. Aaron Ramsey – 40 meczów
. Sokratis Papasthatopoulos – 40 meczów
. Granit Xhaka – 40 meczów
10. Henrikh Mkhitaryan – 39 meczów
W trwającym sezonie Guendouzi zagrał we wszystkich meczach w podstawowym składzie, tylko raz – w samej końcówce – został zmieniony. Złotem za ulokowaną w nim wiarę odpłacił się w ostatnim meczu przed przerwą na kadrę, gdy – choć nie było go na liście strzelców – zainspirował Arsenal do wyszarpania remisu od stanu 0:2 z odwiecznym rywalem – Tottenhamem. Jego odbiór zapoczątkował akcję na 1:2, za kreację wyrównującego gola zabrał się już sam. I dograł dopieszczoną piłkę z głębi pola w szesnastkę, do której wystarczyło tylko dołożyć nogę. Pierre-Emerick Aubameyang nie omieszkał skorzystać z okazji.
Wiedział zresztą, że stać Guendouziego na takie zagranie, bo przecież Francuz już kiedyś zaliczył asystę w ten sam sposób. Tyle że w meczu o znacznie mniejszym ciężarze gatunkowym, starciu z Blackpool w Carabao Cup. Tym samym, które przedwcześnie zakończył po wspomnianym na wstępie faulu.
Nikt dziś nie wyobraża sobie więc, by Francuz miał w najbliższym czasie stracić status piłkarza podstawowej jedenastki. Bo czy rozsądnym byłoby wyrywać całkowicie zdrowego zęba?
Przeciwnie – wydaje się, że Guendouzi w nieco ponad rok tak bardzo rozwiał wątpliwości wobec swojej osoby, tak szybko przekonał wszystkich niedowiarków, że za moment może zostać przygwożdżony ciężarem natchnienia całej drugiej linii Arsenalu. Już teraz tu i ówdzie pojawiają się porównania z Ceskiem Fabregasem. Hiszpan miał być twarzą, liderem pomysłu Arsene’a Wengera na Kanonierów w latach po przebudowie stadionu, nazywanego też „projektem młodość”. Czy teraz Arsenal nie przechodzi kolejnej zdecydowanej przemiany, podczas której postaci fabregasopodobne są wysoce pożądane?
On na lidera nadaje się doskonale. Choć przecież jego doświadczenie jest znikome, choć w lipcu 2018, gdy zamieniał Lorient na Arsenal, miał na koncie cztery starty w spotkaniach najwyższej klasy rozgrywkowej. Gdy jednak przygląda się jego mowie ciała, widać lidera. Nie ma żadnych oporów przed tym, żeby gestem dać znać piłkarzom, za których zapłacono kilkadziesiąt milionów funtów więcej, że nie wykonują takiego ruchu, jakiego on by od nich oczekiwał.
Guendouzi to „bohater” w ustach „Wrighty’ego”, „człowiek wielkiej odwagi” zdaniem Keowna, „wojownik” według Piresa. Legendy Arsenalu chwalą go już teraz niezwykle często, a kto śledzi uważnie wydarzenia w tym klubie, ten wie, jak bardzo kibice liczą się ze zdaniem największych herosów ostatnich dekad. Nie uda się Guendouziemu powtórzyć osiągnięcia Piresa i Henry’ego, które Amy Lawrence przypomina w ostatnim artykule o Francuzie dla „The Athletic”. Został bowiem już raz pokonany przez Tottenham w derbowym starciu. Ale czy to wielka przeszkoda, by zapisać się pięknie wykaligrafowanymi literami w historii The Gunners? No nie.
Tym bardziej, że Guendouzi tak bardzo przypomina retro bohaterów, których dziś ogląda się w roli trenerów, ekspertów i na kartach legend w FIFIE. Nie tylko tym, że jest piekielnie zaangażowany w swoją robotę. Że – jak sam mówi – „ma dużo energii, biega za kolegów, walczy dla drużyny, gra całym sercem”. Dokładnie tak jak Patrick Vieira, jak Martin Keown, jak Thierry Henry, jak Tony Adams… Ta wyliczanka mogłaby trwać jeszcze bardzo długo.
Ale jest jeszcze jedna niewidzialna nić, jaka wiąże postać Guendouziego z czasami świetności Arsene’a Wengera. Francuski szkoleniowiec w swoich pierwszych latach miał tę przewagę nad menedżerami konkurencji, że doskonale znał francuski rynek i potrafił wyłuskiwać z niego nieznane szerszej publice perełki za – jak się miało później okazywać – frytki. Piresa za mniej niż dziewięć milionów funtów, Petita za nieco ponad trzy, Anelkę za niecałe 700 tysięcy w brytyjskiej walucie.
Guendouzi? Jego też Emery znał z okresu pracy w PSG, paryżanie zresztą chcieli lokatego pomocnika mieć z powrotem u siebie, gdy błyszczał w Lorient. Jako czternastolatka skreślili go bowiem, pozwalając dołączyć na ostatnie lata piłkarskiej formacji do szkółki klubu z Bretanii. On zdecydował się jednak na Arsenal, tłumacząc później, że jako młody chłopak z fascynacją oglądał wraz z ojcem popisy Kanonierów na krajowym i europejskim podwórku.
Trudno spodziewać się oczywiście, że te czasy wrócą, że Arsenal znów będzie jak królika z kapelusza wyciągał za parę milionów największe talenty znad Sekwany. Francuska liga jest bowiem penetrowana rokrocznie przez każdy liczący się klub w Europie. Jeden z najpotężniejszych dyrektorów sportowych – Monchi z Sevilli – wskazał ją wręcz jako swoją ulubioną. Wiadomo, że będzie jeszcze popełniał błędy. Że pewnie zdarzą mu się epizody jak z meczów z Auxerre czy Blackpool. Ale mimo to Guendouzi może być bardzo miłą przypominajką wspomnianego okresu.
A nawet nie „może być”. Zaczyna być.
SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK