Tylko trzech piłkarzy w historii futbolu kosztowało więcej od niego. To Neymar i Kylian Mbappe, na których Paris Saint-Germain wydało odpowiednio 222 i 135 milionów euro. No i Philippe Coutinho, ściągnięty przez Barcelonę summa summarum za 145 baniek. Czy były to odpowiednio spożytkowane pieniądze? Co do Francuza – trudno mieć w tym względzie jakiekolwiek wątpliwości. Strzał w dziesiątkę. Jeżeli zaś chodzi o Brazylijczyków – cóż, można dyskutować, podsumowywać plusy i minusy. Oczywiście przyszłość Joao Feliksa w barwach Atletico Madryt wciąż pozostaje wielką niewiadomą. Los Colchoneros zapłacili, bagatela, 126 milionów za nastolatka, który w seniorskim futbolu rozegrał sezon. Jeden sezon. Świetny sezon, lecz wciąż – JEDEN sezon. Na razie nie zanosi się na to, by kasa została wyrzucona w błoto.
Ryzyko wciąż trzeba uznać za olbrzymie, to rzecz oczywista. Sęk jednak w tym, że nie zaryzykowałoby Atletico, zaryzykowałby ktoś inny.
Transfer super-utalentowanego Portugalczyka do Atletico Madryt był szokujący z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że Felix wylądował akurat po czerwono-białej stronie Madrytu. No bo jak to – rekord transferowy jeżeli chodzi o kluby ze stolicy Hiszpanii nie będzie należał do Realu? To jakiś błąd księgowej, ktoś pomylił tabelki z rozliczeniami obu klubów? Oczywiście pozostałe potęgi z La Liga również dokazywały na rynku transferowym. Barca przygarnęła Antoine’a Griezmanna, a wspomniany Real zatrudnił choćby Edena Hazarda. Ale o tych zawodnikach wszystko już przecież wiemy. Oni talentem błysnęli całe lata temu, teraz muszą tylko (i aż) potwierdzić swoją niewątpliwą klasę. Kolejny raz, z tą różnicą, że w innej koszulce niż do tej pory.
Tymczasem Felix cały czas pozostaje w jakimś sensie zagadką i pewnie dlatego jego debiut ekscytuje hiszpańską prasę zdecydowanie najbardziej. Entuzjaści oczekują fajerwerków, sceptycy – bolesnego zderzenia z ligową rzeczywistością. Oczywiście nie mówimy tu o kocie w worku, tylko zawodniku, którego niewiarygodny potencjał potwierdza każdy, kto miał z nim styczność. Jednak wciąż pozostaje miejsce na nutkę niepewności.
- A może Felix okaże się tak wybitny, że już w pierwszym sezonie pięknem swojej gry dorówna Messiemu, albo pobije niektóre z rekordów, jakie w La Liga ustanowił Cristiano Ronaldo?
- A może Felix w zderzeniu z surową taktyką Diego Simeone przygaśnie, nie odnajdzie się w tych swoistych kajdanach tak dobrze jak kiedyś Griezmann? Może wkrótce zapragnie uciec jak najdalej od surowego Argentyńczyka?
- A może Felix pokaże kilka fajnych zagrań, ale nie na tyle dużo, byśmy po sezonie powiedzieli, że to było świetnie zainwestowane 126 milionów euro? Może będzie po prostu niezły, ale nie zbliży się nawet do perfekcji?
Pytania można mnożyć i mnożyć. To jest w tym wszystkim najbardziej intrygujące.
Dotychczasowy rekord transferowy Atletico wynosił 70 milionów euro. Była to kwota wydana na Thomasa Lemara, jednego z największych gwiazdorów Monaco w sezonie, gdy ekipa z Księstwa zawędrowała do półfinału Champions League. Francuz to wciąż młody zawodnik, 23-latek, ale jednak przeprowadzając się do La Liga miał już za sobą cztery bite sezony rozegrane w Ligue 1, no i zdarzyło mu się zagrać kilka naprawdę klasowych meczów w Champions League. To zupełnie inna sytuacja, a przecież i tak nie można powiedzieć, by Lemar z miejsca zawojował hiszpańskie boiska. Wręcz przeciwnie – nie brakuje krytyków tego transferu. Hiszpański „AS” zmieścił Francuza w siódemce największych indywidualnych rozczarowań sezonu 2018/19.
Generalnie, od kilku ładnych lat nie można w żadnym wypadku mówić, że działacze Los Colchoneros mają węża w kieszeni. Ale prawie 130 baniek to kwota, która zdawała się być wciąż zarezerwowana dla klubów jeszcze większych niż Atletico. I dla piłkarzy znacznie bardziej doświadczonych niż urodzony w listopadzie 1999 roku Joao Felix.
– On już się nie uwolni od odpowiedzialności, jaka wiąże się z kwotą, którą klub za niego zapłacił – zapewnia Jose Mourinho, który również zalicza się do zwolenników talentu swojego młodszego rodaka. I specjalistów w dziedzinie wydawania sporej kasy na rynku transferowym. Wielu piłkarzom pozwolił rozkwitnąć, ale niektórzy przepadli w jego taktycznym reżimie. Kevin De Bruyne, żeby daleko nie szukać przykładów. – To nie jest istotne, czy ma 18, 20 czy 28 lat. Znaczenie w tej chwili ma tylko jego talent i odpowiedzialność, którą musi udźwignąć. Ta odpowiedzialność spoczywa na całym klubie. Wydali tyle pieniędzy, że nie mają wyjścia – są skazani, by walczyć o triumf na dwóch frontach. Muszą walczyć i w La Liga, i w Champions League. Wcześniej nic takiego na tym klubie nie ciążyło. Teraz jest inaczej. Czas skończyć się asekurować i powiedzieć wprost: „To nasz czas. Jesteśmy tu, jesteśmy wielcy i gramy o zwycięstwo” – dodał Jose.
Oczywiście Mourinho – zresztą w swoim stylu – delikatnie manipuluje faktami.
To prawda – Atletico w letnim okienku transferowym wydało na wzmocnienia prawie 250 milionów w twardej walucie. Do stolicy Hiszpanii trafił nie tylko Felix, ale również Marcos Llorente, Mario Hermoso, Kieran Trippier, Felipe i Renan Lodi. Do tego można również doliczyć zaklepany na przyszły rok wykup Alvaro Moraty za 56 milionów euro. Szaleństwo. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że równolegle Los Colchoneros zgarnęli z rynku… 311 milionów euro. Klub opuścili Antoine Griezmann, Lucas Hernandez, Rodri, Gelson Martins i cała gromada innych zawodników. Pożegnano również paru bardzo doświadczonych piłkarzy – Diego Godina, Juanfrana i Filipe Luisa. To kadrowa rewolucja. Pewien etap w historii klubu niewątpliwie wraz z 38. kolejką minionego sezonu dobiegł końca.
Nie jest zatem do końca tak, że Atletico zaszarżowało na rynku transferowym, chcąc za wszelką cenę wzmocnić swój status przed kolejnym sezonem, uzyskać swoiste pole position względem rywali. Działacze klubu z El Wanda Metropolitano starali się raczej ratować pozycję zespołu w hiszpańskim TOP3 i szeroko pojętym, europejskim topie. A przecież i tak diabli wiedzą, jak szybko Diego Simeone zdoła z tak wielu nowych zawodników sklecić sprawnie działającą drużynę. Ostatecznie siłą Atletico nigdy nie były indywidualności, lecz kolektyw.
Z drugiej strony, Mourinho w jednym ma rację. Trudno wydać niespełna 130 milionów na nastolatka (wedle wielu doniesień, zgarniając go sprzed nosa Manchesterowi City) i wciąż pozować na kopciuszka. Ta retoryka nie będzie już działać tak samo jak trzy, pięć, czy siedem lat temu. A Simeone lubi się do niej uciekać, gdy jego drużyna wpada w dołek formy.
Warto w tym momencie mimochodem przypomnieć – ostatnie (i jedyne) mistrzostwo Hiszpanii Atletico pod wodzą Argentyńczyka zgarnęło pięć lat temu. Ostatni Puchar Króla – sześć lat temu. Ostatni finał Ligi Mistrzów z ich udziałem odbył się trzy lata temu. Liga Europy 2018 to ładny sukces, ale na krajowym podwórku ekipa z Madrytu niby zagraża głównym faworytom do wszelkich trofeów, a jednak koniec końców od lat ogląda plecy co najmniej jednego z nich. Stąd coraz częściej można usłyszeć głosy, że filozofia Simeone się już wyczerpała. Ile w nich słuszności, to już temat na osobną odpowiedź. Niemniej – widać wyraźnie, że w Atletico przygotowano przed sezonem swego rodzaju nowe otwarcie. I Joao Felix ma być tym, który przebudowany zespół poprowadzi do sukcesów. Chłopak startuje z ogromem presji na swoich barkach.
Cholo powiedział ostatnio w materiale The Coaches’ Voice: – Musimy znów zostać mistrzami. Rezultaty naszej pracy w ostatnich latach są niezmiennie pozytywne. Byliśmy blisko zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Ale to się nie udało. Dlatego podeszliśmy potem z wielką odpowiedzialnością do gry w Lidze Europy. Potrzebowaliśmy sukcesu. Dla mnie najważniejszy jest tylko tamten triumf, bo jest najświeższy. Skupiam się na tym, co jest teraz. Na kolejnych wyzwaniach. Może kiedyś, gdy skończę karierę i nie będę już managerem Atletico Madryt, wymienię inny sukces jako ten najistotniejszy.
– To nie jest dla nas łatwe, te wszystkie zmiany kadrowe – dowodził natomiast Simeone w rozmowie z ESPN. – Opuścili nas zawodnicy, którzy przez lata byli bardzo ważni dla zespołu. Pracujemy z klubem nad wzmocnieniami, które pozwolą nam stworzyć nowy projekt piłkarski. Trafiło do nas wielu piłkarzy, którzy świetnie wpasowali się do drużyny. Są rzetelni w wypełnianiu założeń taktycznych i cały czas się rozwijają. Joao jest po prostu jednym z nich. Oczywiście ma olbrzymi talent, który chcemy w przyszłości rozwijać.
– Nie będę jednak wydawał kategorycznych opinii – dodał szybko. – Wiem, że wszyscy lubią szybko wynosić młodych zawodników pod niebiosa, a to nie ma sensu. Joao na pewno gra piękny futbol. Co mi się w nim najbardziej podoba – jego wizja gry do przodu. Cały czas szuka możliwości, żeby zagrać koledze asystę, nie spowalnia gry. To wiele o nim mówi, skoro w tym wieku tak świetnie czyta grę. Będziemy jednak korzystać z niego również na inne sposoby, co pozwoli mu dorosnąć piłkarsko i zmężnieć. Musimy mu pomóc.
Jak to się właściwie stało, że za rozwój 19-letniego Portugalczyka bierze się dzisiaj z takim zapałem sam Diego Simeone? Droga Joao Feliksa do Madrytu miała swoje interesujące zawijasy.
Zaczęło się w sporym mieście położonym w centralnej Portugalii – Viseu. Joao Felix Sequeira przyszedł tam na świat jako pierwszy syn małżeństwa nauczycieli. Od małego był zatem przyzwyczajany do rzetelnej, ciężkiej pracy. Karierę zaczynał jak wielu innych gwiazdorów światowego futbolu – od rajdów z piłką przy nodze po salonie i od strącania z półek oraz parapetów wszelkich możliwych wazonów, figurek i innych bibelotów. Przenosiny z domowej wykładziny na prawdziwe boisko nie były jednak dla chłopca łatwe. Okazało się, że gra z wyimaginowanym przeciwnikiem w jadalni jest znacznie łatwiejsza, niż zderzenie z rówieśnikami. – Byłem zawsze najmniejszy w drużynie. Trenerzy i koledzy mnie pomijali, wybierali wyższych zawodników – opowiadał nowy zawodnik Atletico w materiale Player’s Tribune Global. – Nie potrafiłem się przebić, pozostawałem na uboczu. Wszyscy byli silniejsi, szybsi, wyżsi. Ale dzisiaj to ja jestem tu, gdzie jestem. A oni? Pewnie nie grają nawet w meczach, które ogląda tysiąc widzów.
Pierwszym klubem chłopca było lokalne Os Pestinhas. Ale już w 2008 roku talent Feliksa wypatrzył skaut FC Porto. – Codziennie musiałem dojeżdżać na treningi. 120 kilometrów w jedną stronę. Każdego dnia trening, w każdy weekend mecz. W końcu przekonano mnie, żebym przeprowadził się do Porto. Pierwszego dnia zadzwoniłem do rodziców z płaczem. Chciałem wrócić.
Brzmi to jak typowa histeria nieśmiałego, trochę rozpieszczonego dziecka, które czuje się niekomfortowo poza domem, gdy rodzice wyślą je na dwutygodniowy obóz sportowy. Jednak trzeba przyznać, że ojciec chłopca potraktował sprawę poważnie. Niczym Morfeusz w Matriksie, przedstawił synowi do połknięcia dwie tabletki: – Możesz zostać, albo mogę po ciebie dziś przyjechać. Ale jeżeli teraz zrezygnujesz, nigdy więcej już tam nie pojedziesz. Nie będzie powrotu.
Zrozpaczony Joao przeanalizował sytuację, trzasnął z wściekłością słuchawką. I został. Jego przygoda z młodzieżowymi strukturami Porto potrwała w sumie aż do 2015 roku.
Jednak już rok wcześniej coś na linii Felix – klub wyraźnie zaczęło się gmatwać. Młody zawodnik najpierw spędził jeden sezon w satelickim klubie „Smoków”, a potem dowiedział się (tak przynajmniej wynika z opowieści samego zawodnika i jego otoczenia), że przez trenerów akademii utytułowanego klubu został po prostu skreślony. Jako powód przedstawiono wątłą budowę ciała nastolatka, który faktycznie wciąż wyróżniał się na tle rówieśników niezwykle szczupłą, wręcz wychudzoną sylwetką.
Ostatecznie Feliks poczekał, że wygaśnie jego kontrakt z Porto i postanowił poszukać szczęścia gdzieś, gdzie docenią jego niebagatelne umiejętności techniczne, a przymkną oko na niedostatki fizyczne. Padło na Lizbonę, a konkretnie tamtejszą Benficę, która z otwartymi ramionami przygarnęła w swoje szeregi fantazyjnie grającego nastolatka. Chłopak udowodnił zatem już na dość wczesnym etapie kariery, że do futbolu podchodzi bez szczególnych sentymentów. Ostatecznie Porto i Benfica to nie są zaprzyjaźnione kluby, wręcz przeciwnie. – Moim marzeniem zawsze była gra w wielkim klubie, dla wielu kibiców – przyznał w jednym z wywiadów. – Nie zastanawiałem się nigdy nad kwotami transferów, negocjacjami. Ja po prostu gram. Inne kwestie mnie nie interesują. Resztą zostawiam działaczom i agentom.
– Zmiana Porto na Benficę? Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Choćby przez moment. Wiedziałem, że Benfica to klub, który naprawdę inwestuje w młodzież. Ma doskonałą infrastrukturę i w ogóle wszystko to, czego młody piłkarz potrzebuje do rozwoju. Chciałem tam trafić – dodał. – Początkowo grałem tylko w drużynach juniorskich. Widziałem moich kolegów, którzy nie trafiali do pierwszego zespołu, lądowali gdzieś na wypożyczeniach. Bałem się, że mnie też to spotka. W drużynie „B” długo byłem rezerwowym, lecz w końcu trener dał mi szansę gry od pierwszych minut. Musiał to zrobić, bo gdy tylko wchodziłem na boisko z ławki, zawsze zdobywałem gole lub notowałem asysty. Nigdy już nie oddałem miejsca w wyjściowej jedenastce.
Być może Felix, który samego siebie przedstawia jako osobę dość wycofaną, nie zdawał sobie do końca sprawy, jak wielką furorę zrobił w drużynie rezerw Benfiki, która stanowi niełatwy do przebrnięcia przedsionek pierwszego zespołu. Joao to najmłodszy debiutant w historii Benfiki B (16 lat i 312 dni). Bardzo szybko rozpoczął w tym zespole strzelanie, wędrując również z juniorskim składem „Orłów” do finału UEFA Youth League w 2017 roku.
Stało się jasne, że „Smoki” wypuściły ze swoich szponów skarb. A kto zapoznał się z perypetiami niejakiego Smauga, ten wie d0skonale, że to bardzo rzadka sytuacja, by te potężne stwory oddawały swoje błyskotki za bezcen.
Portugalczyk Bino, były trener juniorów w Porto, sugeruje, że właśnie o dukaty rozbiła się współpraca Feliksa z klubem. – Joao Felix dostawał pieniądze za grę w akademii Porto. Jednak Benfica zaoferowała mu zacznie wyższą pensję. Podejście chłopaka do sportu zdecydowanie nie było odpowiednie. Czasami, gdy ciągle ktoś nam powtarza, jak strasznie jesteśmy utalentowani, tracimy motywację do dalszej pracy. Tak mogło być w tym przypadku. Joao Felix mało biegał, bo sądził, że sam talent zaprowadzi go na szczyt. Moim zdaniem są takie momenty w karierze zawodnika, każdego, niezależnie od talentu, gdy musi on poznać smak oglądania meczu z ławki rezerwowych. Musi walczyć o swoją pozycję. Joao się to od początku nie podobało, dlatego postanowił odejść.
– Żałosny wywiad. Ten człowiek chyba pomylił zawodników – odparował przedstawiciel agenta zawodnika. Którym jest, a jakże, wszechwładny Jorge Mendes. „Najlepszy agent na świecie” – jak określił go swego czasu Felix. Według doniesień hiszpańskich mediów, Mendes za transfer młodego Portugalczyka do Atletico zgarnął kosmiczną prowizję. Około 36 milionów euro. To tylko przypomina, dlaczego najpotężniejsze portugalskie kluby, choć wypuszczają w świat gwiazdę za gwiazdą, są często potwornie zadłużone.
Portugalskie media – co zrozumiałe – uderzyły na alarm. Istnieje wszak obawa, że Felix podzieli los innej perełki z akademii „Orłów”, czyli Renato Sanchesa, który – również jako nastolatek – przeniósł się z Lizbony do Monachium i zatrzymał w piłkarskim rozwoju.
Młodego zawodnika coraz częściej zaczęto porównywać do Rui Costy – genialnego ofensywnego pomocnika, również wychowanka Benfiki. On także prędko wyfrunął z lizbońskiego gniazdka. Jako 22-latek wylądował we włoskiej Fiorentinie. Sam Felix inspiruje się raczej postacią Cristiano Ronaldo, co zresztą dość zrozumiałe. Gdy Rui Costa kończył swoją bogatą w sukcesy i wirtuozerskie zagrania karierę, nowy zawodnik Atletico Madryt miał ledwie dziewięć lat. – Nie widziałem go za wiele w akcji, ale rzeczywiście często się mnie do niego porównuje. Obejrzałem więc sobie trochę nagrań i mogę przyznać, że rzeczywiście identyfikuję się z jego stylem gry – mówił Joao na temat swojego starszego kolegi. – Moim pierwszym piłkarskim idolem był jednak Kaka.
No, ten wybór jest akurat trochę niepokojący, jeżeli sobie przypomnimy hiszpańską przygodę Kaki. Ale oczywiście w Mediolanie brazylijski geniusz grał zniewalający futbol, więc bez wątpienia jest tu na kim się wzorować. Tym bardziej, że również i poza boiskiem Kaka był wzorem profesjonalisty.
Przed sezonem 2018/19 ówczesny szkoleniowiec Benfiki, Rui Vitoria, postanowił włączyć gwiazdę drużyny „B” do składu pierwszego zespołu. Decyzja była ze wszech miar słuszna. Niektórzy oburzali się nawet, że spóźniona! – Bernardo Silva to jeden z najlepszych zawodników na świecie. Ale jako nastolatek nie pokazywał nawet połowy tego talentu, jakim błyszczy Felix – ekscytował się Carlos Carvalhal, doświadczony portugalski trener. – Można sobie chyba wyobrazić, o jakim brylancie mówimy, prawda? W Benfice wszyscy od dawna wiedzieli, że to największy talent w ich akademii. Jasne, że nie jest łatwo przekształcić juniora w profesjonalistę, ale dla Feliksa wszystko jest proste. Wystarczy na niego spojrzeć poza boiskiem, porozmawiać z nim. To szczęśliwy dzieciak. Presja korzystnie na niego wpływa. Jest wyjątkowy, bo łączy w sobie możliwości klasycznej dziewiątki z klasyczną dziesiątką. Doskonale balansuje między strefami. Potrafi nawet świetnie grać głową, choć nie jest mocno zbudowany.
– Kiedy trafiłem do pierwszego zespołu, miałem jeszcze mentalność piłkarza z akademii – mówi sam zawodnik. – Wcześniej nie wiedziałem, jak wielkie zamieszanie dzieje się wokół meczów Benfiki w mediach społecznościowych. Nie docierało to do mnie. Zacząłem sprawdzać wszystkie teksty, czytać wszystkie komentarze. Niektóre nie były miłe. Wpisywałem swoje nazwisko w wyszukiwarkę Twittera, żeby poznać opinię ludzi. Trochę mnie to wszystko przeraziło. Oceny moich słabszych występów były przykre. Odciąłem się od tego. Dzisiaj nie oglądam nawet wiadomości. Ale pozwoliło mi to zrozumieć, że granie w takim klubie jak Benfica to nie są żarty.
Rzeczywiście – trudno sobie wyobrazić, by przeskok z drużyny rezerw do seniorskiego składu mógł przebiec łagodniej. W swoim debiutanckim sezonie w portugalskiej ekstraklasie Joao Felix rozegrał 26 meczów, zdobył 15 goli i dorzucił jeszcze 9 asyst. Zafundował też kibicom kilka niezwykle efektownych występów w Lidze Europy, w tym hat-trick przeciwko Eintrachtowi Frankfurt. Strzelał gole między innymi ze Sportingiem i Porto, a zatem w portugalskich klasykach. No i sięgnął po mistrzostwo kraju.
Uwaga – wciąż mówimy o zawodniku, którego przedstawia się, nie bez kozery przecież, jako rozgrywającego!
Piłkarscy statystycy alarmują, że na starcie swojej kariery Felix liczbami wciąga nosem początkującego Cristiano Ronaldo, który błysnął za młodu wielkimi możliwościami na Euro 2004, ale jego początki w Sportingu i Manchesterze United, jeżeli chodzi o same cyferki, były dość niepozorne. Aczkolwiek tę śpiewkę słyszymy dość często – pytanie tylko gdzie będą wszyscy ci super-utalentowani zawodnicy w wieku 34 lat i czy wciąż ich dorobek będzie przyćmiewał ten, który uzbierał przez całą swoją karierę nieśmiertelny CR7.
– Cristiano zdobył pięć Złotych Piłek. To marzenie każdego zawodnika. Oczywiście, że chcę być jak on – mówi grzecznie Felix.
Stylem gry Joao zdecydowanie nie przypomina Ronaldo, zwłaszcza późnego, którego oglądamy dzisiaj. Potwierdza to analiza przeprowadzona przez portal „Total Football Analysis”. – Joao Felix to ofensywny pomocnik, ewentualnie lewoskrzydłowy. Jego uniwersalność pozwala mu wywierać duży wpływ na przebieg meczu pod bramką przeciwnika. Jest niezwykle kreatywny, a podaje na tyle doskonale, że wyróżnia się na tle całej ligi portugalskiej. Rzadko spotyka się 19-latka obdarzonego tak niezwykłą wizją gry. Nawet weterani niekiedy nie potrafią poruszać się z piłką w ten sposób. Felix potrafi podać piłkę na dowolną odległość, stąd bardzo trudno przewidzieć jego kolejny ruch. Często decyduje się na trudne, ryzykowne sposoby rozegrania akcji.
– Oczywiście każdy nowoczesny manager wymaga od swojego ofensywnego pomocnika, żeby ten angażował się również w pracę w destrukcji – dodają analitycy. – Felix nie był w Benfice traktowany wyjątkowo. Musiał poświęcać wiele uwagi, żeby utrzymywać odpowiednio wysokie zaangażowanie w grę obronną. Jeszcze w drużynie Benfica B często pełnił ważną rolę przy zakładaniu wysokiego pressingu.
Taki opis nie do końca pasuje do Cristiano, nie da się ukryć. Również sam Diego Simeone zaprzecza, jakoby ściągnięto Feliksa do Atletico w nadziei na to, że będzie on równie bramkostrzelny co były napastnik Realu Madryt. – Miło się na niego patrzy. Nie sądzę, by grał podobnie do Cristiano Ronaldo – cierpko stwierdził Cholo. Ciągłe porównania Feliksa do innych zawodników nie podobają się natomiast temu, który tak mocno jest z nastolatkiem łączony. Rui Costa potępił tego rodzaju chwytliwe zabiegi dziennikarzy: – Ciągle słyszę: „Następca Rui Costy” albo „Nowy Kaka”. Dajcie spokój. Felix to Felix. Gra w swoim stylu. Ma niezwykły dar rozumienia gry, zawsze wyczuwa, kiedy znaleźć się przed bramką. To rzadki instynkt.
Joao też zachowuje spokój. Jak sam przyznał – sukces odniesiony w poprzednim sezonie i głośny transfer do Atletico na razie nic wielkiego w jego życiu nie zmienił, pomógł mu jedynie w kontaktach z dziewczynami. Kiedyś nie do końca były nim zainteresowane, a teraz same wysyłają mu swoje odważne zdjęcia na Instagramie.
Zachwyty nad dzisiejszym debiutantem zdają się nie mieć końca. Nuno Gomes w jednym z wywiadów zestawił Feliksa z Zinedine’em Zidane’em („Kontroluje piłkę tak jak Zizou, przypomina mi go w ruchach”). Z kolei Joao Tralhao, były trener zespołów młodzieżowych w Benfice a potem współpracownik Thierry’ego Henry’ego w AS Monaco, wyznał, że sam Henry jest zachwycony talentem Portugalczyka. – Gdy tylko Joao dokona czegoś niezwykłego, a tak się składa, że dokonuje w każdym meczu, Thierry wysyła mi GIF albo filmik jego bramki bądź asysty i pisze coś w stylu: „Ale zrobiliśmy błąd. Dlaczego nie kupiliśmy tego chłopaka, dopóki nas było stać?”. Kiedy facet taki jak Thierry widzi gracza pokroju Feliksa, od razu rozpoznaje w nim talent. Na Joao wystarczy popatrzeć tylko przez dwie minuty, żeby rozpoznać jego potencjał. Obserwujesz go przez chwilę i już wiesz wszystko.
Cóż – nic dziwnego, że działacze Benfiki dość pospieszenie podnieśli swego czasu klauzulę odstępnego za swoją perełkę. Wcześniej wynosiła ona około 60 milionów euro. Dziś już wiemy, że była to kwota znacznie poniżej wartości zawodnika. A raczej potencjału, jaki w nim (prawdopodobnie) drzemie i za jaki Atletico przelało (a raczej przeleje, bo płatność rozłożono na raty) fortunę na lizbońskie konto bankowe.
Z drugiej strony – gra w La Liga stanowi wyzwanie, przed jakim Joao Felix jeszcze w swojej karierze nie stał. A gra w Atletico Madryt, u Diego Simeone i jego krwiożerczych współpracowników, jest wzywaniem, jakiego Portugalczyk pewnie sobie nigdy nawet nie wyobrażał. Od razu przychodzą na myśl wszyscy Denilsonowie i Roystonowie Drenthe tego świata, dla których przeskok do dużego klubu za wielkie pieniądze okazał się zabójczy. Od razu przypominają się ci wszyscy ofensywni zawodnicy – Vitolo, Jackson Martinez, Luciano Vietto, nawet wspomniany Thomas Lemar – którzy w reżimie Simeone nie rozkwitli, lecz wyraźnie zgaśli. Ostatecznie nie każdy może być jak Griezmann, którego Cholo zmuszał często do nadludzkiego wysiłku w trakcie meczów i na treningach.
Niby prawdziwy talent obroni się zawsze i wszędzie, ale wydaje się, że Felix decydując się na przenosiny na Wanda Metropolitano ryzykuje jednak sporo. Jego bajkowo rozwijająca się kariera może po raz pierwszy wyhamować. A raz zatrzymany rozwój czasem trudno ponowić.
Sparingi tego jednak nie zwiastują. Ostatnio młody Portugalczyk eksplodował formą w towarzyskim starciu z Juventusem, gdzie przyćmił samego Cristiano Ronaldo. Zdobył gola, zanotował asystę. Krótko mówiąc – zasygnalizował gotowość do rywalizacji z najlepszymi. Wcześniej uczestniczył też w rozmontowaniu Realu Madryt 7:3. Niezłe przetarcie. – Mam nadzieję, że Joao wytrzyma tempo – stwierdził Simeone przed dzisiejszym meczem Atletico z Getafe. To trudny rywal na start dla błyskotliwego nastolatka – ekipa spod Madrytu preferuje skrajnie defensywny styl gry. – W tej chwili Joao doskonali się w zespole, pracując według schematów, które stosujemy od lat. Ale swoje zdolności będzie musiał udowodnić na boisku. Nie martwię się o niego, ani o presję, jaka na nim spoczywa. Traktuję go tak samo, jak wszystkich pozostałych zawodników. Po prostu chcę odpowiednio wykorzystać go w drużynie.
„Zespół”. „Drużyna”. „Sprawdzone od lat schematy”. Może i w Atletico tworzy się nowy projekt, ale będzie się on różnił od starego przede wszystkim personaliami, nie stylem gry. Drużyna nie ta sama, ale taka sama – parafrazując hasło z czasów słusznie minionych.
Widać, że Cholo Simeone nie będzie wykonywał żadnych odstępstw od swojej żelaznej filozofii, aż do tego stopnia talent Joao Feliksa go nie olśnił. Kibice w Portugalii są mniej odporni na urok zawodnika, to pewne. Były reprezentant kraju, Jorge Andrade, pół-żartem, pół-serio powiedział w mediach: – Za moich czasów po prostu kilka razy bym tego chłopaka nadepnął i przestałby istnieć w meczu. Musieliby go nauczyć innego stylu gry – palnął. Po tej nieostrożnej deklaracji na byłego stopera posypały się olbrzymie gromy. Zaczął otrzymywać groźby, włącznie z takimi, które uwzględniały zamordowanie go wraz z całą rodziną. Nie wspominając już o tym, jak olbrzymi potok szamba wylał się na jego głowę w związku z kolorem skóry. Były piłkarz pokajał się potem i powiedział, że jego słowa zostały wycięte z kontekstu, a on sam, tak jak wszyscy inni, podziwia talent Joao Feliksa.
Jednak krytyków transferu w Portugalii mimo wszystko nie brakuje.
Ostatnio dołączył do tego ekskluzywnego groma Simao Sabrosa, znany między innymi z występów w Atletico. – Joao Felix nigdy się nie męczy! To dlatego, że jednego dnia rozgrywa 90 minut meczu, a następnego gra w teqball. Robi to cały czas, dla własnej frajdy. Gdy trening sprawia ci przyjemność, nie czujesz zmęczenia – stwierdził były portugalski pomocnik. Wywiad przeprowadzano – co za zaskoczenie! – podczas imprezy promującej teqball. Co to takiego? W największym skrócie – gra w ping-ponga, ale piłką do futbolu, no i bez rakietek, a przy pomocy własnego ciała. – Myślę, że Joao ma wszystkie możliwości, żeby być jednym z najlepszych zawodników na świecie. Ma przede wszystkim życiową stabilizację i jest normalnym gościem. Na boisku czuje się jak na podwórku. To jego siła. Ale Atletico Madryt… Oni koncentrują się na defensywie. Simeone to uwielbia. To będzie bardzo wymagające wyzwanie. Oczywiście uwielbiam Atletico, to mój ulubiony klub w Hiszpanii. Ale dziś to inny zespół niż dawniej.
– Priorytet Atletico? Nie stracić gola. Co dalej? Nie stracić gola. Tak grają. Pierwszy rok w tym klubie będzie dla Joao bardzo trudny – dodał Sabrosa. – Myślę, że najważniejsze jest dla niego, żeby w klubie pozostał Diego Costa. Z takim napastnikiem u boku, będzie miał na boisku trochę łatwiej.
Inny z legendarnych Portugalczyków, którzy przywdziewali trykot w czerwono-białe pasy, Paulo Futre, jest jednak większym optymistą. – Widzę w tym chłopaku mieszankę Rui Costy, Kaki i Joao Pinto. Od Costy wziął kunszt rozgrywającego. Od Kaki grę jeden na jednego. Od Pinto skuteczność w obrębie szesnastki. Zdaję sobie sprawę, że będzie się w jego przypadku mówiło głównie o pieniądzach, ale spokojnie – jeżeli w lidze zagra przeciwko Realowi Madryt tak samo skutecznie jak w sparingu, wszyscy zapomną, jak wiele kosztował – zapewnił Futre na łamach hiszpańskiej prasy.
Kto jest bliżej prawdy? Pewnie odpowiedź przyniosą najbliższe miesiące, a może i lata. Jedno jest pewne – to kluczowy transfer nie tylko dla samego zawodnika, ale i dla klubu. Jeżeli Joao Felix, otoczony taką aurą złotego chłopca, nie zdoła rozwinąć skrzydeł pod czujnym okiem Diego Simeone, być może kolejni piłkarze tego kalibru nie zaryzykują już transferu na Wanda Metropolitano, bo nie będą po prostu postrzegali Los Colchoneros jako wartościowej platformy do dalszego rozwoju. A gdy Portugalczyk jednak odpali? Cóż – to może być kolejny krok Atletico, bo rozepchnąć się łokciami między Realem Madryt i Barceloną nie tylko pod względem sportowym, bo to już dawno się udało, ale i – nazwijmy to w dużym skrócie – marketingowym.
Na razie mówi się, że Felix w Madrycie uczy się podstaw. Pobiera lekcje taktyki, właściwego ustawienia, odpowiedniej reakcji na zachowanie przeciwnika. Cholo Simeone szkoli go na swojego komandosa.
Na ile pojętnym uczniem okaże się Felix? Jego były szkoleniowiec z Benfiki, Bruno Lage, mówi krótko: – Jego sukces nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. Wiem, ile Joao kosztował, ale gdy od nasz odchodził, powiedziałem prezesowi Atletico: „W przyszłości sprzedacie go jeszcze drożej”. Nie wycofuję się z tych słów.
fot. NewsPix.pl