Nie bez powodu niektóre osoby na drużynę Southampton mówią “rezerwy Liverpoolu”. Wszyscy wiemy, ilu “Świętych” pukało do drzwi na Anfield Road w ostatnich latach. Nawet Rickie Lambert. Różnica między oboma klubami w tym momencie jest kolosalna. Co nie zmienia faktu, że dziś do pewnej chwili to właśnie gospodarze z St. Mary’s byli lepsi. Szybsi, groźniejsi. Aż na sam koniec pierwszej połowy Sadio Mane wziął piłkę, minął Jana Bednarka i zapakował futbolówkę w okienko bramki Angusa Gunna. I ta sytuacja rozłożyła ekipę Hasenhuttla na łopatki.
Senegalczyk zresztą jest perfekcyjnym przykładem, jak dobro wraca. W lipcu po internecie fruwały zdjęcia skrzydłowego Liverpoolu doglądającego prac nad jego własnym projektem – szkołą w Bambali, rodzinnej wiosce aż kipiącej od biedy. Skompletował dublet w meczu o Superpuchar Europy, w czerwcu zdobył Ligę Mistrzów. W środę dał chłopcu od podawania piłek swoją koszulkę podczas spotkania z Chelsea. Dzisiaj naparł na tamę Ralpha Hasenhuttla tak, że ta po prostu puściła.
Sama bramka – palce lizać. Szybka wymiana podań z Jamesem Milnerem i Andym Robertsonem, błyskawiczne zejście na prawą nogę i bomba pod ladę Gunna. Odrobinę więcej mógł zrobić Jan Bednarek, ale to też nie jest tak, że obarczamy go winą. Może z trzech defensorów na świecie powstrzymałoby w tej sytuacji Sadio.
Naprawdę miło patrzyło się do tamtej pory na gospodarzy. Dobrze ustawili się w defensywie, bronili bardzo kompaktowo. Nie pozwolili zdobywcy Ligi Mistrzów na nawet odrobinę luzu. Dlatego przez 45 minut goście bili głowami w mur złożony z Jannika Vestergaarda, Mayi Yoshidy oraz Jana Bednarka. Ani jednym, ani drugim kompletnie nie kleiła się gra, natomiast o ile wiedzieliśmy, że były szkoleniowiec RB Lipsk nie ma w swoich szeregach piłkarskich artystów, o tyle po Liverpoolu spodziewaliśmy się o wiele, wiele więcej.
“Święci” swoje sytuacje mieli po stałych fragmentach gry. Nic dziwnego, albowiem po stronie “The Reds” zabrakło dzisiaj choćby bardzo przydatnego w tym elemencie gry Fabinho, jak i Jordana Hendersona, w środku pola zastąpionych przez Oxlade’a-Chamberlaina oraz Jamesa Milnera. Swoją szansę miał Yoshida, chwilę później Che Adams, debiutujący dzisiaj w pierwszym składzie Southampton. Sami widzicie, my też nie zamierzamy bawić się w eufemizmy. Pierwsza połowa niemieckiego starcia między Hasenhuttlem a Kloppem była po prostu słaba. Poziom emocji porównywalny do smarowania bułki masłem. I całe szczęście, że zbawienie przyszło tuż przed przerwą w postaci gola Mane.
Z minuty na minutę gospodarze wyglądali coraz gorzej. Albo inaczej – to Liverpool nabierał kosmicznego rozpędu, głównie dzięki zrywom Senegalczyka. W drugiej połowie powinien zanotować co najmniej dwie asysty. Najpierw w 65. minucie popisał się kapitalnym, prostopadłym podaniem i tylko złe ustawienie stopy przez Firmino spowodowało, że było nadal 0:1. Chwilę później ta sama dwójka dopełniła dzieła zniszczenia. Bednarek popełnił olbrzymi błąd w wyprowadzeniu piłki z bocznego sektora, skrzydłowy gości przejął futbolówkę, wyłożył do Brazylijczyka, a ten wpisał swoje nazwisko na listę strzelców. Nokaut.
“Świętych” do życia przywrócił Adrian. Hiszpan poczuł się na tyle pewnie, tak chciał rozgrywać, że podając piłkę, trafił w nogi Danny’ego Ingsa, a futbolówka… wleciała do siatki. Kompletnie absurdalna sytuacja. Tym bardziej, iż ten sam były zawodnik Liverpoolu miał genialną sytuację na kilka minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego Marrinera. Yan Valery zagrał wzdłuż szesnastki i Ings, zamiast zanotować dublet, nie trafił czysto i na St. Mary’s rozległo się głośne “ooooh”.
Sadio Mane wyglądał dzisiaj na gościa z innej planety. Gol i asysta to minimum, jeśli chodzi o dorobek liczbowy. Senegalczyk zanotował pięć kluczowych podań i był kluczowy. Możemy teraz gdybać, ale bez niego misja “trzy punkty w Southampton” byłaby o wiele trudniejsza.
Southampton – Liverpool 1:2 (0:1)
Ing 83′ – Mane 45’+1′, Firmino 71′
Reszta dotychczasowych meczów:
Norwich – Newcastle 3:1
Everton-Watford 1:0
Aston Villa – Bournemouth 1:2
Brighton – West Ham 1:1
Arsenal – Burnley 2:1
fot. NewsPix.pl