Reklama

Ależ historia! Aduriz wszedł na końcówkę i załatwił Barcelonę

Norbert Skorzewski

Autor:Norbert Skorzewski

16 sierpnia 2019, 23:29 • 4 min czytania 0 komentarzy

“One touch, thank you very much” mawiają Anglicy i chyba nic lepiej nie oddaje tego, co wydarzyło się przed chwilą na San Mames. Jeżeli prawdą jest, że wielkie rzeczy przytrafiają się wielkim ludziom, to dziś dostaliśmy tego najlepszy dowód. Aritz Aduriz, kultowa postać dla kibiców Athletiku Bilbao, pojawił się na boisku w 88. minucie, a po – no sami nie wiemy! – 20 czy 25 sekundach popisał się technicznym majstersztykiem i strzałem efektywnymi nożycami załatwił Barcelonę.

Ależ historia! Aduriz wszedł na końcówkę i załatwił Barcelonę

Tak, ten piłkarz, który zakomunikowały przed rozpoczęciem rozgrywek, że po sezonie kończy karierę. Tak, ta legenda, która swego czasu miała ofertę z Chin wartą dziesięć milionów euro za rok, którą dziewięćdziesiąt procent graczy wzięłoby z pocałowaniem ręki, ale Bask wolał zostać w ukochanym mieście. Tak, ten gość, który na dobrą sprawę wyciągnął najcięższe działa dopiero po trzydziestce. To właśnie wtedy zaczął strzelać wyjątkowo regularnie, dlatego żal tym większy, że tak spektakularnie zaczął grać dopiero pod koniec swojej kariery.

A pokazał przez ten czas, że – mówiąc wprost – potrafi rąbnąć spektakularnie. Z przewrotki, z woleja, z dużej odległości głową lub w niedorzeczny wręcz sposób z okolic trzydziestego metra. Pełna paleta zagrań, szeroki wachlarz możliwości. Napastnik kompletny.

Dziś zapakował bramkę nożycami kilkanaście sekund po wejściu. A przecież pojawił się na boisku w samej końcówce, by powalczyć w powietrzu, względnie ukraść trochę czasu atakującej Barcelonie. Ta nie poradziła sobie na trudnym terenie na San Mames. Tu, gdzie swój dom ma Athletic Bilbao, tu, gdzie zazwyczaj gra się wyjątkowo trudno, tym bardziej jeśli nie ma się w składzie Leo Messiego, wreszcie – tu, gdzie gospodarze witają cię żywiołową grą na wysokiej intensywności, którą uwielbia i z wielką radością wpaja swoim piłkarzom Gaizka Garitano. Nie inaczej było i tym razem. Szczelna defensywa, szybkie kontry, szaleńczy pressing. Wszystko na miejscu. A gdyby nie dyspozycja ter Stegena i nieskuteczność – jak to on, nie pierwszy i nie ostatni raz – Williamsa, skończyłoby się już szybkim golem na samym początku meczu.

Baskijski napastnik najpierw, wykorzystując niefrasobliwość w rozegraniu piłki przez Barcelonę, zdecydował się na bardzo groźny strzał zza pola karnego. Dobre uderzenie, ale jeszcze lepsza interwencja bramkarza. Po chwili został obsłużony dokładnym, długim podaniem za plecy obrońców, uruchomił swój tryb sprintera, wbiegł w pole karne, ale przegrał pojedynek z ter Stegenem, który po raz kolejny potwierdził że nie jest już jednym z wielu świetnych bramkarzy pukających do światowego topu na swojej pozycji, lecz do tejże czołówki zdążył już się przebojem wedrzeć.

Reklama

No dobra, ale zostawmy ter Stegena, bo choć robił co mógł, to nie pomógł Barcelonie zachować czystego konta. Zawiedli przed wszystkim gracze z pola. Często  niemrawi, jeszcze częściej celowo cofający się do defensywy, co preferuje Valverde, a czego nienawidzą fani i co skończyło się katastrofą.

Oczywiście, Barcelona miała swoje okazje. Najbliżej zdobycia bramki był Suarez. Nieatakowany Unai Lopez zagrał w kierunku bramkarza, ale nie spojrzał za siebie, a – jak się okazało – w polu karnym pozostał cierpiący, trzymający się za łydkę Urugwajczyk. Momentalnie przyjął piłkę, uderzył, ale ta wylądowała na słupku. Po chwili, z powodu wspomnianej kontuzji, poprosił z kolei o zmianę. A wprowadzony za niego Rafinia, po jednej z wielu akcji w wersji slow-motion w wykonaniu Katalończyków, uderzył efektownie, ale bramkarz zbił piłkę na poprzeczkę. Tuż po zmianie stron znalazł się w dogodnej sytuacji, no, może kąt był ciut ostry. Mógł dograć do Griezmanna – swoją drogą, czego można było się spodziewać, strasznie wygwizdywany przy każdym kontakcie z piłką był Francuz, który przy okazji zagrał dziś bardzo przeciętnie – ale zdecydował się na mocny strzał, czego koniec końców może żałować, bo na posterunku był Simon.

Swoje szanse mieli jeszcze Rakitić i znów Rafinha, ale mówimy o pojedynczych zrywach, gdzie więcej przypadku, a do akcji utkanych z kilkudziesięciu podań droga daleka. Zdegustowany był tym wszystkim Ernesto Valverde, zdegustowani byli katalońscy kibice, a zadowoleni ci baskijscy. Athletic zagrał dobrze, kolektywnie i możliwie jak najbardziej efektywnie. Stworzył zasieki, których nie była w stanie sforsować Barcelona, a na koniec zadał decydujący cios.

Katalończycy z kolei bez Messiego i Suareza (przed większość spotkania) prawie że nie istnieli.

Athletic Bilbao – FC Barcelona 1:0

1:0 Aritz Aduriz 88′

Reklama

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...