Mecz Pogoni Szczecin z Wisłą Kraków – na szczęście – sprawiał lepsze wrażenie wizualne niż możliwość podziwiania na żywo budowy obiektu Portowców. Działo się całkiem sporo, nie było ubogo w próby kreowania składnych akcji, które przełożyły się na całkiem ładną dla oka grę i – co najważniejsze – nie zabrakło najważniejszego. Bramek. A właściwie tej jednej, którą wcisnęła Duma Pomorza. Tym samym drużyna Kosty Runjaicia – z przebiegu gry lepsza, prezentująca większą kulturę gry – pozostaje w tym sezonie niepokonana.
Można powiedzieć: zasłużenie, proszę pana. Bo Wisła miała najzwyczajniej w świecie mniej jakości. Nawet więcej: znacznie mniej jakości, skoro pierwsze skrzypce – nie pierwszy raz, wystarczy przypomnieć sobie ostatnią kolejkę i mecz z Górnikiem – grał tam Paweł Brożek. Oczywiście doceniamy jego wkład w grę, fakt, że prezentuje się mniej więcej tak samo jak w swoim debiucie 56 lat temu, że potrafi zastawić przeciwnika i wykreować sytuacje partnerom jak wtedy, gdy przestawił Zecha, odegrał Boguskiemu, co skończyło się groźnym uderzeniem. Albo kiedy po jego udziale w akcji koniec końców Błaszczykowski miał stuprocentową sytuację – piąty metr, piłka na woleja i nad bramką. Jednak pamiętajmy, że to Paweł Brożek. 36-letni Paweł Brożek.
Dziś dosadnie przekonaliśmy się, że kolegów, którzy mogliby go odciążyć, brak. Kimś takim pewnie powinien stać się Boguski, gdyby a) wykorzystał sytuację, kiedy po świetnej wrzutce Sadloka znajdował się na szóstym czy siódmym metrze i strzelił głową obok bramki lub b) dał radę uderzyć normalnie, jak każą w podręcznikach, kiedy ładnie zastawił Nunesa, obrócił się, ale nieczysto trafił w piłkę, a przy okazji Dante Stipica umiejętnie skrócił kąt.
Właśnie, Dante Stipica. Wisła stwarzała sobie pojedyncze sytuacje, ale po pierwsze – co zaznaczyliśmy – Pogoń była lepiej dysponowana, może pod koniec Biała Gwiazda przejęła na chwilę inicjatywę. Dalej: gdy już było groźnie, na wysokości zadania stawał bramkarz Portowców, który tak udanie wszedł w obecne rozgrywki. Przykłady? Właśnie wspomniana sytuacja Boguskiego, dalej dwa obronione strzały z dystansu. Znalazła Pogoń kozaka, nie mamy wątpliwości. Oczywiście nie powiemy, że już nigdy w życiu nie popełni błędu – każdy bramkarz popełnia błędy, nawet Grabara – bo i w tym meczu raz źle obliczył tor lotu piłki po dośrodkowaniu, gdy wyręczył go Listkowski, ale całościowo wyglądał więcej niż solidnie. Do czego zdążył nas już przyzwyczaić.
Pogoń też wyglądała więcej niż solidnie. Wygrała zasłużenie, choć minimalnie. Ale naciskała, naciskała i w końcu wpadło. Świetnie wrzucił Nunes, Grek o piekielnie długim nazwisku strzelił głową i szczecinianie prowadzili. Ba, gdyby byli bardziej skuteczni – strzał Buksy minimalnie obok słupka, sytuacje oko w oko z bramkarzem Benyaminy i Hostikki, który rośnie nam na typowego ekstraklasowego skrzydłowego bez większej refleksji nad tym co robi – to powinni uspokoić mecz znacznie szybciej, zamiast martwić się do końca o rezultat.
Ale choć wynik wisiał na włosku – wiadomo jak to jest z prowadzeniem 1:0, szczególnie w końcówce, gdy rywal nie ma nic do stracenia – to Portowcy mogą być z siebie zadowoleni. W takim składzie, z tak pracującym Buksą, przyzwoicie funkcjonującą pomocą i solidną obroną, są w stanie powalczyć o coś więcej niż grupę mistrzowską.
Kluczowa sprawa, by myśleć o sukcesach: utrzymanie obecnego składu. Wiadomo: głównie Buksy i Kozulja.
Fot. Newspix.pl